czwartek, 18 czerwca 2009

"Jedwab", czyli stanowczo za długa recenzja stanowczo pięknej książki.

Sięgnęłam po tą cieniutką (naprawdę cieniutką) książkę, książeczkę właściwie, dlatego, że przeczytałam złą recenzję filmu nakręconego na jej podstawie. Tak, to trochę zawiłe. W każdym razie w owej recenzji, z której film wychodził w bardzo kiepskim stanie, autor napisał, że reżyser nie uchwycił charakterystycznego dla książki klimatu, nie wykorzystał milczenia i ciszy panującej w opowiadaniu i w ogóle zrobił wszystko bez sensu. Więc ja szybko odnalazłam „Jedwab”, który ku mojemu zdumieniu jest autorstwa Włocha, Alessandro Baricco (zdumienie tym Włochem rosło w miarę czytania) i nawet nie oglądając filmu postanowiłam przyznać rację recenzentowi. Ponieważ „Jedwab” to historia, którą na ekran przenieść powinno się albo pięknie albo wcale, wszystko inne rani tą perełkę.

Herve jeździ do Japonii po jedwabniki, jego żona Helena zostaje w domu. To tak z grubsza wszystko. Tak naprawdę „Jedwab” jest historią miłości Heleny do jej męża, jej męża do tajemniczej japońskiej kobiety, która swoją tajemniczością i egzotyką przysłoniła mu francuską żonę. Ale o akcji nie ma co pisać tak naprawdę, bo jest jej w sumie mało. Albo inaczej, autor był oszczędny w słowach i całkiem sporo akcji zmieścił na niewielu stronach, więc ciężko się na jej temat rozwlekać.

Jeżeli widzieliście „Jedwabną opowieść”, o której pisałam tutaj (jeśli nie, to natychmiast oglądać!) to możecie sobie wyobrazić mniej więcej nastrój „Jedwabiu”. Monotonny, spokojny, cichy i płynny. A przy tym piękny, bo mnie ta książka wydała się zbiorem pięknych obrazków. Tych egzotycznych, z Japonii i tych mniej egzotycznych z Francji, ale wszystkie są harmonijne i czarujące. Akcja, emocje, zostały zepchnięte niejako na margines przez tą ciszę, której w filmie podobno zabrakło. Ciszę, która towarzyszy nam w obserwacji Jedwabnego Szlaku i Japonii, smutnej Heleny i groźnego handlarza jedwabnikami (jak łatwo się domyśleć, japońska panienka jest jego… cóż, to dawne czasy, jest jego własnością).
Trudno się o „Jedwabiu” pisze, bo w nim jest bardzo dużo, a jednocześnie jest opowieścią bardzo zwięzłą. Ale cudowną.
Podejrzewam, że na część czytelników dużo bardziej niż na mnie może oddziaływać główna akcja książki, miłość Heleny do męża, którego nie może zatrzymać przed fascynacją Japonką. Jednak ja z „Jedwabiu” wyniosłam głównie te wszystkie obrazki, które widzę jak film. Srogie góry, zimne powietrze, śnieg, dziwny i egzotyczny handlarz, młoda kobieta, która nic nie mówi, tylko wypuszcza chmarę kolorowych ptaków. I tak dalej, i tak dalej, aż do stanowczo zbyt szybkiego końca książki.

Z panem Baricco na pewno jeszcze się zaprzyjaźnię bardziej.

2 komentarze:

neta pisze...

Wiedziałam, że już to czytałam :) I nawet pobiegłam na Twojego poprzedniego bloga podpatrzeć co też napisałam pod notką ;) A teraz donoszę, że zdobyłam już i książeczkę i film i będę nadrabiać :) Jaka kolejność wg Ciebie lepsza? Standard, pierwsze książka potem film, czy może na odwrót?

liritio pisze...

Deja vu :) uznałam, że może skopiuję teksty z bloxa, bo jak mi tamtego kiedyś skasują to przepadnie, ale jakoś powoli mi idzie.
Książka pierwsza!! Jestem pewna, chociaż nie oglądałam filmu - który swoją drogą ma takie sobie recenzje - książka jest tak wyjątkowa, że szkoda by było, żebyś ją przez pryzmat filmu widziała.

Prześlij komentarz