niedziela, 13 grudnia 2009

"Aniołowie dnia powszedniego", Michal Viewegh.

„Chcecie wreszcie się dowiedzieć jak wyglądają aniołowie? Jak dobrzy ludzie.”*
Michala Viewegha znałam dotychczas jedynie jako autora książek, na podstawie których nakręcono „Mężczyznę idealnego” i „Wycieczkowiczów”. Oba te filmy widziałam i umiarkowanie mi się podobały – nie wątpię, że książki też by mi się podobały. Umiarkowanie :)
„Aniołowie dnia powszedniego” to jeden dzień z życia kilku osób, nieświadomych tego, że niedługo zetkną się ze śmiercią.
Czterej aniołowie siedząc na przęsłach praskich mostów ustalają w jaki sposób uczynić czyjś ostatni dzień życia lepszym, jak zaopiekować się tymi, którzy będą opłakiwali umarłych. Historie kilku osób przeplatają się ze sobą i ich przeszłość pomiesza się z teraźniejszością, kiedy wszystkie poprzednie doświadczenia i wydarzenia z ich życia doprowadzą do jednego, wspólnego punktu. A kiedy tylko aniołowie wiedzą, że nic nie może być inaczej, ludzie nie mają nawet najmniejszego przeczucia nadchodzącej katastrofy.

Rozmowy czterech aniołów to dyskusje o sensie życia, o zamysłach Boga (o ile Bóg jest), o ich własnych złudnych wyobrażeniach o świecie, które rozwiały się z czasem, w miarę jak opiekując się umierającymi poznali ludzką naturę lepiej.
Zabawne w tej książeczce jest to, że z jednej strony napisana została jak najlżejsza opowiastka, jak romansik niuansik, czy inna wakacyjna lektura. Anioł przebierający się za anioła, albo za dostawcę pizzy. Żarciki, docinki, historyjki z życia – trochę smutne, trochę śmieszne.
A z drugiej strony porusza tyle istotnych i ciężkich zagadnień. Tak jakby Viewegh muskał każdy z tych tematów i nie zagłębiał się w ich roztrząsanie, ale zostawiał czytelnikowi pole do namysłu. Nawet nie tyle śmierć, co sposób, w jaki ludzie przeżywają swoje dni. Jak tracą najlepsze lata na bzdury, jak przypadkowe zdarzenia determinują ich przyszłość, jak wszystko się im w życiu kotłuje i wywraca, i wszystko jest inaczej, niż miało być.

Zadziwiające, że na niecałych 150 stronach Viewegh zawarł historię wielkich miłości, śmierci, godzenia się ze stratą, zaprzepaszczonych marzeń, zamykania się w sobie, początków obłędu, konfliktów rodzinnych, tragedii życiowych, a na dokładkę jeszcze ogólnej znieczulicy ludzkiej. A „Aniołowie dnia powszedniego” wydają się książką lekką.
„- Widzisz tę dziewczynę w żółtej bluzce, Ilmuth? – wskazuję na ładną, zgrabną dziewczynę, która wybiera jakiś kosmetyk do demakijażu. – Za czterdzieści lat umrze w cukierni w Luhaczowicach na udar mózgu.”**
Mnie „Aniołowie dnia powszedniego” przypadli do gustu, nawet pomimo lekkiej goryczy bijącej z każdej strony. A może właśnie z powodu tego ponurego humoru, którym podszyta jest ta historia.
Niektóre spostrzeżenia Viewegha wplecione w słowa czterech aniołów, z których każdy ma swój indywidualny charakter, są… Cóż, są po prostu mądre. Jakkolwiek niemądrze takie podsumowanie brzmi.

*"Aniołowie dnia powszedniego", Michal Viewegh, przełożył Jacek Illg, wyd. Prószyński i S-ka, 2009r., str.114
**str.56

0 komentarze:

Prześlij komentarz