środa, 30 grudnia 2009

"Bękarty wojny", reż. Quentin Tarantino.

Oczekiwałam fajerwerków i dostałam fajerwerki. Z tym że zupełnie nie takie, jakich się spodziewałam. Było spokojniej, mało wojny, dużo śmiechu. Mniej dziwacznych historii, raczej jedna wielka groteska. I dialogi jak zwykle świetne.
Po recenzjach pełnych zachwytów wymagania rosną, a skoro "Bękarty wojny" mnie nie zawiodły, to już jest ich ogromny plus.

Tarantino uwielbiam za całokształt, ale jeszcze bardziej za drobny fakt, że najwyraźniej robiąc filmy, niczym się nie przejmuje. Kto inny mógłby nakręcić film o Aldo Apaczu, amerykańskim Żydzie, który dokooptował sobie grupę jemu podobnych żołnierzy i ruszył do Francji zbierać nazistowskie skalpy? Kto mógłby nakręcić taki film i przeistoczyć go w coś fajnego, a nie totalną porażkę klasy C?

Oczywiście "Bękarty wojny" mają swoje minusy. Oczywiście Tarantino ma na koncie lepsze filmy, ale nie w tym rzecz. Mnie rozkłada na łopatki sama idea tak absurdalnego scenariusza, z którego powstaje coś, co nawet trzyma się kupy. Już pomijam zabawy z historią.

Największy zachwyt wzbudził we mnie wcale nie wychwalany Christoph Waltz jako Hans Landa - Łowca Żydów. Chociaż nie przeczę, był niesamowity. Z jednej strony jak szeroko uśmiechnięty gospodarz teleturnieju, a z drugiej równie szeroko uśmiechnięty pułkownik SS, prawie szaleniec. Niewątpliwie Waltz sprawił się świetnie i chociaż nie znam jego filmografii, myślę, że można w ciemno uznać Hansa Landę za jedną z jego najlepszych ról.

Jednak Til Schweiger jako Hugo Stigliz był jeszcze lepszy. Może dlatego, że dotąd postrzegałam go jako takiego sobie aktora ze zdecydowanie cudownie przystojną aparycją typowego ss-mana. Co za zaskoczenie, ten człowiek potrafi grać, i to jak! Jest spokojny, opanowany, groźny, czasem zły - idealny jako zdrajca własnego kraju i morderca. Miła niespodzianka - Schweiger naprawdę jest dobrym aktorem.
Reszta się nie wybija, wszyscy na mniej więcej jednym, całkiem niezłym poziomie. Chociaż panie zdecydowanie gorsze, niż panowie. A to dziwne, bo normalnie Tarantino świetnie dopasowywał role żeńskie.

Film sam w sobie? Odjazdowy - to jest najwłaściwszy przymiotnik. Szalone pomysły, które w złych rękach zakończyłyby się klapą, w wersji Tarantino rozbrajały mnie całkowicie. Wszystkie smaczki związane z francusko - niemieckimi relacjami pełnymi uprzejmej, obopólnej nienawiści. Parodia Rzeszy i Furhera niektórych może drażnić. Prześladowania Żydów pokazana od strony dziwacznej i absurdalnej - nie ma w tym powagi, jest jedynie prześmiewcza banda, która szuka zemsty. Żydowski Niedźwiedź z kijem baseballowym i Aldo Apacz z przepięknym, amerykańskim akcentem, poszli na wojnę. (dobrze, przyznam, że Brad Pitt też dobrze zagrał - scena, w której parodiuje Marlona Brando - przepiękna)

Tarantino nie pokazuje rzeczywistości. Nie pokazuje wielkich bohaterów, wielkich uczuć czy czegokolwiek innego, poza wielką, głośną zabawą w świecie ironii i zgryźliwości. I ja to lubię.

2 komentarze:

Lilithin pisze...

Ja też!
Bardzo mi się podobały "Bękarty wojny" :)

Amicus pisze...

A mnie nie :(

Sorry...

Prześlij komentarz