niedziela, 24 stycznia 2010

Coś nowego, pożyczonego, starego i...

Nie, nie hajtnęłam się w weekend, ale spędziłam go pod kołdrą głównie. Na zewnątrz znajdowałam się wyłącznie w godzinach późnych i zbyt zimnych, żeby wspominać to bezboleśnie. C. przeklina polski klimat jak rzadko kiedy, podobno twarz mu zamarza. Cóż, ja mieszkam w Polsce większość życia, i mnie również twarz zamarza.
Sesja się zaczęła, w związku z tym chowam się przed światem obłożona notatkami z różnorakich tematów. I tak zapakowana czytam, oglądam filmy i staram się cieszyć życiem. A wiedza mam nadzieję spływa na mnie przez sam kontakt fizyczny z zeszytem koło mojego kolana.

Coś starego (technicznie rzecz biorąc, niewiele młodszego ode mnie).
„Pretty Woman”. Wiem, że to dziwne, ale nigdy nie widziałam tego filmu w całości. Zawsze nudził mnie moment, na który trafiałam i żadna siła nie była mnie w stanie przekonać, że „Pretty Woman” da się obejrzeć. A jednak, butelka wina, dawno nie widziana koleżanka i chata wolna (znaczy C. nie było) – wystarczyło!
Wnioski? Przyjemna bajeczka, ale bez szaleństw. Nie jestem wielką przeciwniczką komedii romantycznych, jak długo są chociaż w części tak dobre, jak „Love Actually” albo chociaż tak mnie bawią jak „Miłość i inne nieszczęścia”.

To, co po obejrzeniu „Pretty Woman” wiem na pewno:
Richard Gere kiedyś był przystojny, a ja dopiero w tym filmie zauważyłam, że jest wysoki.
Julia Roberts kiedyś była bardzo piękna, jednak ładnie chodzić to ona nie potrafi. Ale za jej nogi i włosy rozważyłabym zabicie świnki morskiej. Cudzej.
Hollywood jest fabryką snów, a historia o prostytutce z dobrym sercem jest tak samo głupia za każdym razem. Ale „Pretty Woman” ma swój urok.

Coś nowego (dla mnie).
Ukraina.
„Ahatanhel”, Natalii Śniadanko. Książki co prawda nie dałam rady przeczytać, za bardzo irytował mnie rozwlekły styl autorki, która do jednego worka wrzuciła najwyraźniej wszystko, o czym chciała napisać i wyszedł przydługi kocioł. Kryminalny pretekst, jeden kolorowy szczur, trochę spostrzeżeń obyczajowych na temat singli i nie-singli, bardzo dużo analizy polityki i stosunków społecznych na Ukrainie.
Ale brawa dla pani Śniadanko za to, że bardzo zainteresowała mnie Ukrainą jako taką. W przyszłym tygodniu wyruszam po więcej, mając nadzieję na bliższe poznanie tego kraju, który jest przecież o rzut beretem, a tak mało o nim wiem. Uświadomiłam sobie ze zgrozą, że moje wiadomości o Ukrainie są głównie pozostałością historycznej wiedzy, którą kiedyś miałam, do tego odrobina aktualnej polityki i koniec. Ach tak, kiedyś byłam we Lwowie, jeszcze w liceum. Tak nie może być. Filmów żadnych nie widziałam, książką pierwszą był właśnie „Ahatanhel”, historii nie znam, specyfiki kraju nie znam, ogromny sąsiad, a dla mnie wielka niewiadoma. Ale to się zmieni, mam nadzieję.

Coś pożyczonego (z biblioteki).

„Ukryte wady” Elizabeth Egholm. Chyba pierwsza duńska książka, jaką kiedykolwiek czytałam, ale jeżeli wszystkie są równie wciągające, to ja chcę więcej! Zrobiłam sobie przerwę od innej książki na ten miły kryminał. I jestem zachwycona, chociaż technicznie rzecz biorąc, „Ukryte wady” z gatunkiem kryminału niewiele mają wspólnego. Martwe dziecko znalezione w rzece jest początkiem łańcucha wydarzeń, które wiele przestawiają w życiach trzech koleżanek. Książka bardziej obyczajowa (głupie określenie?), niż kryminalna, chociaż tajemnica do rozwiązania jest. Wydaje mi się, że Dania to taki bufor między mną Skandynawią – już nie pierwszy raz wspominam, że ta literatura ciężko mi idzie – duńska książka trafiła idealnie. W jakichś sposób spokojna, bardzo wciągająca, inteligentna i taka, jakby została napisana z ogromnym namysłem, nie wiem do końca jak wyjaśnić, o co mi chodzi. Głupot w niej nie ma, żadna z bohaterek mnie nie irytowała, żadna postać nie wydaje się wzięta z kosmosu, a akcja jest przemyślana. To tak w skrócie.

I coś pasiatego (niebieskich nie było).
Znaczy się Perpetum, z każdym dniem bardziej pasiaty, jedyny nie zmarznięty.

4 komentarze:

aerien pisze...

Świetny post, ubawiłam się setnie :D
Mnie też twarz zamarza, po prostu czuję - zaczyna się od nosa, potem polik (najpierw jeden) pali mnie żywym ogniem... Absurdalny, irytujący stan.
Kocię piękne (kocham koty).
"Pretty Women" też nie widziałam w całości (jeszcze).
Widzę, że czytasz Kirino..Mam nadzieję, że jesteś zachwycona ;)
A w sesji najlepsze jest to, że mija (wiem z doświadczenia). I dodam jeszcze, że praktykowałam spanie z notatkami pod poduszką. Polecam.
Pozdrawiam :)

Unknown pisze...

Dla dawnego Richarda mogłabym być nawet prostytutką. Chociaż film jest kiczowaty uwielbiam go oglądać, to kanon kobiecego kina. Tak samo jak i tytułowa piosenka. Nie ma pokolenia które tego nie zna....

Jeśli chodzi o "Ukryte wady" to pozytywnie zachęciłaś i wzbudziłaś moją ciekawość, więc w najbliższym czasie postaram się zdobyć tę pozycję.
Pozdrawiam :)

Marzena Zarzycka pisze...

Zarówno w literaturze, jak i w kinie lubię klasykę. Nawet jeśli nie jest to film o potrójnym dnie, coś ciągnie mnie do tych "starych" czasów... Uwielbiam "Pretty Woman" za nieskomplikowane emocje i urok:)

Pozdrawiam

liritio pisze...

aerien, dziękuję, cieszę się bardzo :) ja również kocham koty, mojego też, mimo że jest gruby :)
Kirinio skończyłam właśnie przed chwilą i rzeczywiście, jestem zachwycona, czego nie omieszkam w najbliższym czasie tutaj uzewnętrznić; a spania z notatkami pod poduszą jeszcze nie praktykowałam, ale skoro twierdzisz, że działa, to spróbować nie zaszkodzi ;)

Miss Jacobs, piosenka "Pretty Woman", nieśmiertelna :) mnie momentami irytował ten film, ale to bardziej ze względu na te wszystkie produkcje, które powstały po "Pretty Woman" widziane przeze mnie wcześniej, od 20 lat takie same.

Inez, coś w tym jest, że klasyka gwarantuje pewien poziom, tylko definicja klasyki jest mocno ruchoma.

Prześlij komentarz