czwartek, 25 lutego 2010

"Dziesięciu małych Murzynków", poznajcie moje małe zboczenie.

Są takie książki, które uwielbiamy bardzo bardzo, i gdybyśmy mieli układać listę tych "naj", nie lada zgryzem byłoby wybrać którąś, żeby wpisać tytuł pod tym najzaszczytniejszym miejscem pierwszym.

Ale są również książki, których wcale nie wpisałabym na listę tych najlepszych, ani zapewne nie zabrała ze sobą na bezludną wyspę. A jednak wracam do nich, więcej, mam małą obsesję na ich temat. Czytam milion razy, jak już nie mogę po polsku, to w innych językach, chociaż już tylko przerzucam kartki, czytając co dziesiąte słowo, pozostałe dziewięć recytując z pamięci. I wcale nie zawierają jakichś ukrytych mądrości, które niezwykle by do mnie przemawiały. Nie niosą znaczącego przesłania i właściwie nie wiem, czy cokolwiek je łączy.

Jedną z nich jest "Dziesięciu małych Murzynków" Agathy Christie, co jest dziwne o tyle, że nie lubię Christie. Wcale. Denerwuje mnie jej schematyczność, dość ubogi styl i język, biało-czarny świat (chociaż pozuje na prawdziwy, to złudzenie, jej bohaterowie są jak z bajek, dobrzy, źli i brzydcy). I chociaż przeczytałam sporo jej książek w nastoletniej młodości, żadną nie byłam zachwycona.
Potem trafiło na "Dziesięciu małych Murzynków" i do dzisiaj nie mogę się od tej książki odczepić! Zaskakujące było to, że bałam się czytając ją po raz pierwszy, a nie miałam lat sześciu, tylko szesnaście (coś koło tego). Czego się w niej bać? To nie horror przecież, chociaż faktycznie, dziesiątka ludzi mordowana kolejno przez tajemniczego sprawcę jest niezłą podstawą dla takiego scenariusza. Nawet sporo ekranizacji powstało, ale obawiam się, że wszystkie kiepskie.

Widziałam jedną, z 1945 roku "And Then There Where None" i rozbawiła mnie do łez. Ale stare kino to osobny temat, a o tym filmie dodam tylko tyle, że zepsuli atmosferę, za bardzo wygładzili temat i oczywiście dodali niepotrzebną love story. Hollywood już wtedy było jakie było.
Zabawną sprawą jest natomiast obsesja na tle Murzynków - teraz już oficjalnie książka ma tytuł "I nie było już nikogo", to ostatnia linijka tego wierszyka o dziesięciu Murzynkach. Funkcjonuje także pod tytułem "Ten Little Indians", chyba jako najprostsze zastępstwo dla Murzynków, na których zbudowana jest fabuła książki. A mnie tylko zastanawia, czy ten tytuł naprawdę jest zbyt drastyczny? Bo mnie to pachnie małą bzdurą i dużym naciąganiem, ale może o czymś nie wiem? Pierwszym moim skojarzeniem z wierszykiem o dziesięciu małych Murzynkach jest "Horror blues", kojarzycie? "Po wodzie pływa babcia nieżywa..." i tak dalej.
W każdym razie tytuł pozamieniali, namotali, już sporo lat minęło, a ja nie zgadzam się, żeby ten wierszyk był w jakiś sposób obraźliwy. Czu poczulibyście się dotknięci tekstem: "Dziesięć małych Białasiątek jadło obiad w Białasiewie,
wtem się jedno zakrztusiło i zostało tylko dziewięć"?
Wątpię.

Odbiegłam od tematu.
"Dziesięciu małych Murzynków" wrosło we mnie na mur. Mam swoich ulubionych bohaterów, mam swoje zdanie na temat każdej strony tej książki i ciągle czytam ją na nowo. Mam swój zszargany egzemplarz (obfotografowany) znaleziony w sklepie z używanymi ubraniami lata temu, wyszperany z takiego kosza pełnego dziwnych składanek muzycznych z lat 90tych i Harlequinów. Tak swoją drogą, o tego typu łupach książkowych, niespodziewanych czy dziwnych, również można by dużo napisać. Ale to innym razem.

Tę książkę porównują często z "Zabójstwem Rogera Ackroyda", podobno zakończenia są równie zaskakujące. I tu kolejna śmiesznostka - zakończenie "Dziesięciu małych Murzynków" za bardzo mnie nie zaskoczyło (a w "Zabójstwie Rogera Ackroyda" owszem), ale w żaden sposób nie umniejszyło to mojego zainteresowania.
Co jest więc aż tak fascynującego w tej książce? Zabijcie mnie, nie wiem. Nie da się ukryć, że to całkiem dobry kryminał/dreszczowiec. Może profile psychologiczne aż tak przykuły moją uwagę? Może mroczna atmosfera? Nie mam pojęcia. Ale nadal z małym bananem na twarzy czytam "Dziesięciu małych Murzynków" i będę zapewne czytała tę książkę po wsze czasy.
Ale jeżeli nie znacie jeszcze "Dziesięciu małych Murzynków", do dzieła. W zanadrzu mam kilka innych książek, których manią chętnie się podzielę. Spora ich część jest bardzo znana (chociażby "Alicja w Krainie Czarów"), ale też takich zafiksowań nie spotkało mnie znowu aż tak wiele. Nie miałabym czasu na czytanie czegokolwiek innego, tylko wertowałabym na okrągło te same teksty. Przerażająca perspektywa.

13 komentarze:

Unknown pisze...

Po takiej recenzji nie pozostaje mi nic innego jak tylko biec do księgarni. Osobiście nie znam prozy Agathy Christie. Nie dlatego, że gardze klasykami ale dlatego, że moja przygoda z kryminałami dopiero raczkuje.
Zaintrygowałaś mnie swoją opinią. Lubię książki, których nie można włożyć do jednej szufladki. Całe szczęście, że mogę jeszcze je zapisać w kolejce do przeczytania :-).
Pozdrawiam serdecznie.

sara deever pisze...

Chyba z całej tej książki podobał mi się najbardziej ten wierszyk o murzynkach ;)

Pozdrawiam :)

Szymon pisze...

Uwielbiam "Murzynków"!!! Po raz pierwszy wysłuchałem tej powieści lata temu na kasetach z osiedlowej biblioteki. Później, gdy przeprowadziłem się do Rzymu, trenowałem nowy język właśnie na włoskim egzemplarzu tej książki, zaś kilka lat temu przeczytałem kryminał w oryginale. Chyba w końcu będę musiał sięgnąć po jego polski egzemplarz, który cierpliwie leży u mnie na półce (ten z wydawanej przez "Gazetę" serii literatura XX wieku).

Pozdrawiam i dziękuję za przypomnienie miłej lektury!

PS. A czytałaś "Morderstwo w Orient Expressie"? Moim zdaniem też genialne!

liritio pisze...

Miss Jacobs, mam nadzieję, że książka Ci się spodoba po konfrontacji z założeniami :) Nie wiem, czy "Dziesięciu małych Murzynków" faktycznie ciężko dopasować do jednej szufladki, ale na pewno jest to ciekawa książka.

Sara deever, zawsze chociaż wierszyk o Murzynkach :)

Simon, o proszę, jak trafiłam, jest nas dwoje uwielbiających Murzynków :) Też czytałam tę książkę w kilku językach, nie po włosku co prawda, ale za to po hiszpańsku. I na pewno Twój polski egzemplarz będzie równie genialny :)

I jeszcze, mieszkałeś w Rzymie? Nadal mieszkasz może? Rzym to taka trochę Ziemia Obiecana dla mnie, więc wszelkie wzmianki nawet o tym mieście rozpalają we mnie ciekawość.

annamotreanu pisze...

Oświadczam bez bicia, że ”Dziesięciu Małych Murzynków” nie czytałam (choć przyznam, że zostałam właśnie skutecznie przekonana do lektury ), ale też mam takie małe zboczenie (które wolę nazywać „dziwaczną pasją” hehe). W moim przypadku jest to „Morderstwo odbędzie się” – a jakże!- autorstwa Aghaty C. Ta pani coś poprostu w sobie ma! „Morderstwo...” przeczytałam cztery czy pięć razy, następnie gdzieś zapodziałam, odnalazłam, a potem znowu przeczytalam ze dwa razy. Wyprowadzając się z domu, nie wzięłam ze sobą. Teraz tęsknię. Pora chyba kupić nowy egzeplarz.

Szymon pisze...

Tak, tak - wciąż jeszcze mieszkam w Wiecznym Mieście!

Agna pisze...

Przed chwilą odkryłam, że posiadam tę książkę - została dodana do kolekcji GW. Nawet pojawiły się przebłyski w postaci zachwytów mojej siostry. Jednak podstawowym warunkiem przeczytania książki jest zakaz wynoszenia książek z biblioteki - one są priorytetem w kolejce do czytania. A dzisiaj jeszcze zamówiłam do odłożenia "Drogę" Cormaca McCarty'ego.

ps. Nominowałam Cię do Kreativ Blogger. :)

liritio pisze...

annamotreanu, to przeczytaj, zachęcam bardzo :) A "Morderstwo odbędzie się..." również czytałam, i nawet mimo mojej obojętności w stosunku do książek Christie, to zaliczyłabym ją faktycznie od tych lepszych.

Simon, Rzym to jest moja wielka miłość, szczerze zazdroszczę :)

Agna, książka nie zając, poczeka. Zachwyty siostry są jak najbardziej uzasadnione :)

Chihiro pisze...

Czytalam wszystkie (WSZYSTKIE) ksiazki Agathy Christie, i przyznaje bez bicia, ze choc owszem, schemat niemal zawsze jest ten sam, to uwielbialam jej swiat, jej postaci, jej klimat. "Dziesiec malych Murzynkow" nie bylo moja ulubiona powiescia (ale do dzis z rozrzewnieniem pamietam wydanie, takie z czerwona ramka - mialam jej powiesci w roznych poslkich wydaniach, wszystkie darze wielkim sentymentem, a same ksiazki moja mama oddala kiedys corce sasiadki, ktora przezywala fascynacje Christie). Bardzo podobala mi sie "Smierc w chmurach" i rozne takie z watkiem podrozniczym. Nie pamietam tytulu, ale wrazenie zrobila tez na mnie powiesc z czarnym notatnikiem na pierwszym planie, co to bylo? Pamietam, kto zabil, ale tego zdradzac nie chce... Oj, dlugo moglabym o Christie, musialabym sobie tylko tytuly poodkurzac :)

PS. Bede wyczekiwac ciagu dalszego Twoich manii, rewelacyjny cykl sie zapowiada!

liritio pisze...

Chihiro, ale naprawdę wszystkie? :) szalona, ja przeczytałam może większą większość, ale np. "Śmierci w chmurach" właśnie nie. I też miałam taką książkę z czerwoną ramką, dokładniej moja matka. A ta z czarnym notatnikiem to może "Zatrute pióro"? Też jedna z tych, które bardziej mi się spodobały.
Kiedy czytałam Christie, jak byłam sporo młodsza, też bardzo te książki lubiłam, to teraz ich czytać nie mogę, jakoś mnie męczy właśnie ten jej świat. Ale jest kilka jej książek, które nadal miło wspominam.
A dalszy ciąg zapewne nastąpi, bo manii trochę się we mnie nazbierało. :)

Chihiro pisze...

No szalona jestem, przyznaje :) Przeczytalm te wszystkie ksiazki na przestrzeni, zdaje sie, zaledwie trzech lat, gdzies tak od siodmej klasy do pierwszej liceum. Bywalo, ze jadac na dwa tygodnie na wakacje z rodzicami, gdzies do cieplych krajow, bralam 10 ksiazek, w tym z 5-6 Christie. Pamietalam tresc dlugo, bo zmuszalam mlodsza siostre do sluchania streszczen. Ona pytala znudzona: "Kiedy idziesz do wody?" (gdy ja czytalam opalajac sie nad morzem czy basenem), odpowiadalam np. "Za 2 rozdzialy" (a wiadomo, ze rozdzialy u Christie sa krotkie), wiec ona czekala cierpliwie, a ja jej potem w wodzie opowiadalam wszystko, co sie w ksiazce dzieje na biezaco. W domu wpisywalam ksiazki do specjalnego zeszytu, wraz ze streszczeniem i lista glownych postaci (zostalo mi z wczesnych lat podstawowki)
Mozliwe, ze to "Zatrute pioro", bylo w takim rozlatujacym sie wydaniu ze zlotymi literami.
Ja nigdy potem do Christie nie wracalam, nie sadze, zebym w ogole mogla kryminal przeczytac dwa razy, choc kiedys myslalam o tym - na zasadzie: czy moglabym od poczatku zgadnac, kto zabil.

liritio pisze...

Zmuszanie młodszej siostry do słuchania streszczeń - brzmi uroczo :)
Kryminały ciężko czytać dwa razy, kiedy jednak ich urok polega na zagadce morderstwa. Ale też w wielu kryminałach rozwiązanie jest oczywiste od samego początku, a Christie nie jest w tym wyjątkiem - pamiętam, że czytając bodajże "Zbrodnię na festynie" pewna byłam mordercy, zanim jeszcze kogokolwiek zabił, tak się w jej schemat wkleiłam.
Ale np. do "Trzynastu zagadek", pierwszej jej książki, którą czytałam, wracałam wiele razy, twardo podczas każdej choroby w czasie roku szkolnego.

Anonimowy pisze...

:) wcale mi sie ta ksiązka nie podoba ;) wierz był fajny ale reszta do kitu ;D wasz przyjaciel fredingo

Prześlij komentarz