środa, 17 lutego 2010

"Fish Tank", reż. Andrea Arnold.

Nie znam się na tak wielu kwestiach, że właściwie powinnam przestać wypowiadać się na jakikolwiek temat poza malowaniem paznokci, zagadnieniem wzrostu gospodarczego i karierą Johnnego Deppa. Jak więc ocenić „Fish Tank”, skoro jedyne co mogę mieć w zanadrzu to własne odczucia i skojarzenia oparte o jakieś mgliste założenia? Jak mam określić, czy to bzdura, czy jednak wartościowy obraz, skoro o londyńskich slumsach i zbuntowanych nastolatkach wiem dokładnie nic?
Ale jednak.
Pierwsza połowa „Fish Tanku” była irytująca – przede wszystkim rozminięciem z moimi oczekiwaniami, jako że nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Poza tym trochę zajęło mi przyzwyczajenie się do kamery (głównie ujęcia zza pleców bohaterki – to się pewnie jakoś fachowo nazywa), do faktu, że nie jest to film ani ładny, ani prosty w odbiorze. Mia – główna bohaterka – jakiś czas denerwowała mnie okropnie, w głowie ciągle huczało mi pytanie „dlaczego ona się tak zachowuje?!”A potem, nagle, zorientowałam się, że gdzieś pod drodze zgubiłam rozdrażnienie i polubiłam tę małą świruskę. Więcej, życzyłam jej jak najlepiej i nerwowo memłałam rękaw, żeby dla niej się to wszystko chociaż trochę pozytywnie skończyło.

Cechy charakterystyczne Mii? Ciemny kucyk, dres, potok przekleństw, którymi obrzuca cały świat, słabość do jednego białego konia, tańca w rytmie hip hopu i nowego chłopaka matki. Rewelacyjna Katie Jarvis, ta dziewczyna mnie olśniła.
Cechy charakterystyczne nowego chłopaka matki? Przystojny, chociaż żylasty, wesoły i przejęty piętnastoletnią Mią. Fassbender w roli Connora faktycznie wydaje się dobrym aktorem – z wyglądu jak Heath Ledger, a aktorsko przypomina Daniela Day-Lewisa. Kilka razy w związku z jego osobą wspominano nową nadzieję na gwiazdę kina, ale ja tam nie wiem. Na pewno jest lepszym powodem do obejrzenia „300”, niż Gerard Butler, tyle mojego zdania.
W każdym razie, nic dziwnego, że kiedy w życiu dziewczyny pojawia się człowiek jakby z trochę innego świata, niż to jej ponure blokowisko, Mia przywiązuje się do niego, szybko czyniąc Connora swoją fascynacją.

Jak to, nie mam przyjaciół? Jak to, nie mam perspektyw, nadziei na przyszłość, piętnastoletniego dzieciństwa z motylkami i tęczami? Jak to, nie mam nic, poza siłą charakteru oraz tym jedynym hobby, z którym i tak nie wiem co zrobić? Ale jak to?
No właśnie tak przedstawia się egzystencja Mii. Oczywiście, że rodzina patologiczna (bardzo denerwuje mnie to słowo, totalnie bezosobowe, ale lepszego nie mam), oczywiście brutalne środowisko i zero zmian na lepsze, oczywiście, że codzienna nuda – ani szkoły, ani zajęcia.„Fish Tank” pokazał mi w taki sposób to życie w rzeczywistości dla mnie niewyobrażalnej, że nagle jestem ją sobie w stanie wyobrazić.
Mię poznawać mogłam tylko na poziomie emocji, na zdrowy rozum nie pojmowałam jej zachowań. Jej pogłębiająca się zażyłość z Connorem i mała nadzieja na rozwój marzenia o tańcu, dwa główne wątki filmu, zmieniają życie Mii, doprowadzają ją do decyzji o opuszczeniu domu. Ale Connor to co innego, chociaż w świetle działań Mii widzę, że w ostatecznym rozrachunku wyszło jak wyszło, on jest z jednej strony najgorszym i najlepszym co się tej dziewczynie przytrafiło. I niby nie umiem w żadną stronę pozytywnie ocenić tego bohatera, ale z drugiej strony to chyba jeden z najmniej „czarno-białych” filmów, jakie kiedykolwiek widziałam. Prawie jak dokument – a co jest mniej „czarno-białe”, niż samo życie?
Zastanawiam się, jak też ostatecznie skomentować świat, którego nie znam i Mię, której nie rozumiem. I nie wiem. „Fish Tank” nie jest porażający, przełomowy, genialny, ani trochę. Ale jest bardzo intrygujący i inny, niż inne. A ja przez dwie godziny nie miałam ani razu ochoty wyjść z kina, chociaż niektóre momenty dłużyły mi się niemiłosiernie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz