sobota, 13 marca 2010

"Tajemnica rodu Hegartych", Anne Enright.

„Spadam tak od miesięcy. Od miesięcy spadam w swoje życie. I zaraz w nie trafię.”

Tym zdaniem książka się kończy, ale może powinna się zaczynać? W ramach ostrzeżenia dla czytelnika, który od pierwszej strony wpada w życie Veroniki i niewiele z niego rozumie.
Czytając opis na okładce, tytuł, spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Dlatego pierwszym stronom towarzyszyło nie tylko niezrozumienie, ale także lekkie rozdrażnienie. Ja się nastawiłam na wspaniałą powieść o tajemnicy rodzinnej, a zamiast tego czytam wynurzenia jakiejś nie do końca zdrowej psychicznie kobitki o jej życiu rodzinnym i o wyobrażeniach na temat jej babci.
Ale po jakimś czasie tknęło mnie, że może coś w tym jest? I kiedy przestałam traktować Veronicę jak wariatkę – wariatką być przestała. Została tylko odrobinę denerwująca kobieta z problemami. I wyłoniła się też tajemnica. I opowieść o rodzinie.

„Wszystkie wielodzietne rodziny są takie same. (…) Zawsze się trafi jeden pijak. Zawsze się trafi ktoś molestowany w dzieciństwie. Zawsze się trafi ogromna kariera, z wieloma domami w różnych krajach, do których właściciel nikogo nie zaprasza. Zawsze się trafi tajemnicza siostra.”
*

Nie pochodzę z wielodzietnej rodziny, więc nie wiem ile w tych słowach prawdy, ale niewątpliwie do Hegartych pasują jak ulał. Tylko sposób patrzenia Veroniki na świat jest tak nieprzyjemny i depresyjny, że zamiast opowieści wciągającej dostajemy męczącą. Główna bohaterka jest jakby lekko dysfunkcyjna – podobnie jak większość jej otoczenia. I nie wiem, czy ta tajemnica sprzed lat była tego przyczyną, czy po prostu Veronica taka miała być – trochę nużąca swoim antypatycznym charakterem.
„Tajemnicę rodu Hegartych” czytałam skokami, w pewnych miejscach nie mogłam się oderwać, żeby potem znowu ziewać nad swobodnym przepływem myśli Veroniki. Taka jest ta książka – wszystko poza narratorką jest całkiem interesujące.
Tytułowa tajemnica sama w sobie zbytnio nie zaskakuje, ale wątpię, żeby miała zaskakiwać. To nie jest opowieść z zagadką w tle, ale psychologiczna wycieczka po umyśle kobiety obciążonej traumą z dzieciństwa. Właściwie nawet nie jej traumą.
Kiedy oddzielić prywatne przemyślenia Veroniki od reszty, „Tajemnica rodu Hegartych” staje się bardzo wciągającą historią zła, którego skutki ciągną się pokoleniami i zapewne nigdy nie znikną całkowicie. Veronica jest chyba jedyną osobą w rodzinie, która domyśla się przyczyn samobójstwa swojego brata, ale z drugiej strony nigdy nie wiadomo. Hegarty’owie są barwni, odrobinę podłamani psychicznie i mało ze sobą zintegrowani, ale interesujący. Niestety Veronica sama w sobie męczy nieprzystosowaniem, chociaż ładnie komentuje swoje otoczenie – szczególnie dwie córki.

Chociaż miejscami miałam ochotę cisnąć książkę w kąt, czytało się ją raczej gładko. W porównaniu jednak z innymi nagrodami Bookera, „Tajemnica rodu Hegartych” raczej nie poraża. Ale również odzywa się w tej recenzji moje małe spaczenie, mianowicie niechęć do literatury irlandzkiej. Jakoś wszystkie irlandzkie książki, które czytałam, sprawiają wrażenie, jakby każdy w tym kraju dziwnie zaciągał i hodował owce, w wolnych chwilach wydłubując nożem brud zza paznokci. A przecież tak nie może być! Nigdy tam nie byłam, ale Irlandia to zapewne piękny kraj, chociaż jej mieszkańcy może nie są aż tak życzliwi, jak głosi powszechna opinia.

*"Tajemnica rodu Hegartych", Anne Enright, tłumaczenie Anny Kołyszko, Wyd. Literackie 2008, s.203

4 komentarze:

marpil pisze...

A mi się podobał język, chociaż atmosfera faktycznie była mroczna, gęsta, niezrozumiała... Ale w tym wszystkim - mnie też się ją dobrze czytało. Mimo, iż to takie psychologiczne bagienko...

tamaryszek pisze...

Tak, to co Veronica myśli o swoich córkach to jedyne jasne odczucia w wirze zaplątań, w którym tkwi. Coś jest na rzeczy, bo cała nadzieja w tych nie naznaczonych jeszcze młodych ludziach: Emily, Rebecca, Rowan z jasną twarzą Liama. Victoria chroni córki przed złym naznaczeniem. Ujęła mnie taka jej myśl, że ośmiolatek wie już wszystko - dalsze życie to "rozcinanie siebie" i dobieranie się do tej prawdy.
Ale to dość zabawne: "wszystko poza narratorką jest całkiem interesujące". Cały świat widziany jest przecież przez jej pryzmat.
Mnie też czytało się tę powieść niewygodnie.
Pozdrawiam

liritio pisze...

marpil, psychologiczne bagienko :) ładne

tamaryszek, kiedy naprawdę wszystko poza narratorką jest interesujące - znaczy możliwe, że nie do końca precyzyjnie to ujęłam, ale weźmy chociażby jej krewnych, to ich nieprzystosowanie, ich lekkie szaleństwa są ciekawe, niekoniecznie to, co o nich myśli Veronica. A wyobrażana przez nią babka nie bardzo mnie zainteresowała.
Zapamiętałam dobrze porównanie Emily(?) do kota - kota, który wchodzi człowiekowi na kolana, żeby sprawdzić, czy jest jeszcze ciepły, czy już umarł.
Ale bardzo podobała mi się Twoja recenzja, z tak ciekawym podziałem.

Anna pisze...

Ja właśnie zdecydowałam się tę książkę cisnąć w kąt. Nudzi mnie, denerwuje i nie podoba mi się styl Enright. Ciekawa jestem co to za tejemnica, zdradzisz mi?:)

Prześlij komentarz