środa, 26 maja 2010

"Rytuały morza", William Golding.

Czy dziwnym będzie stwierdzenie, że byłam bardzo zaskoczona, kiedy książka mi się spodobała? Chociaż lata temu czytałam "Władcę much" Goldinga, nie pamiętam, żebym odniosła jakiekolwiek pozytywne, czy też negatywne wrażenie na jej temat. Może byłam za młoda, a może przeczytana po raz drugi, książka nadal zostawiłaby mnie tak samo obojętną?

Do recenzji w ramach wyzwania zbierałam się dość długo, już ze dwa miesiące minęły, a moje odczucia nie są już tak świeże i jasne, została po nich garść mglistych wrażeń. Ale to zaskoczenie, że "Rytuały morza" czytało się interesująco - tak, to pamiętam dobrze.

Czego bowiem można się spodziewać po książce Goldinga o morzu? Mnie kojarzyła się jednoznacznie ze starym papierem i co bardziej znienawidzonymi lekturami szkolnymi - nie pytajcie dlaczego, skoro "Rytuały morza" nigdy nawet jednym rogiem nie zahaczyły o spis lektur szkolnych.

Jak to zwykle wśród ludzi bywa, kiedy wrzuci się wszystkich do jednego kotła i zamiesza, coś na bank wykipi. Także na statku, gnieżdżący się koło siebie przedstawiciele różnych stanów i osobowości, odkrywają swoje prawdziwe oblicza w tej podróży. A Edmund Talobt, główny bohater i narrator, wszystko skrzętnie zapisuje.

Poczułam nawet ślad sympatii do tego młodego arystokraty, nieświadomego swojej naiwności, odrobinę napuszonego i przesadnie wyczulonego na konwenanse oraz całkowicie pozbawionego jakiegokolwiek dystansu do własnej osoby. Chociaż "Rytuały morza" są zapisem przemiany, jaka odbyła się w Edmundzie, nadal ponad połowa jego dziennika jest zalana głupotkami właściwymi ludziom, którzy nigdy w życiu nic nie wdzieli i nic nie przeżyli.

Również towarzystwo na statku jest interesujące, przenikanie się klas epoki napoleońskiej na pewno nie mogło pójść gładko, szczególnie na statku, którego stan budzi obawy, a morska podróż nie oszczędza pasażerów.

Także kołyszący się pokład jest miejscem niuansów i romansy (znikomych), a do tego całkiem otwartych wrzeń pomiędzy bohaterami. Nie tylko ładny rys historyczny, ale także analiza obyczajów.

W sumie chętnie przeczytałabym też kolejne części, ale znowu to upiorne wrażenie starego papieru i lektur szkolnych, całe przekonywanie się do Talbota trzeba będzie zacząć od początku.

0 komentarze:

Prześlij komentarz