sobota, 26 czerwca 2010

Gaja Grzegorzewska i Anna Blundy, czyli moje sesyjne popołudnia.

(wstęp, nie po raz pierwszy, możecie swobodnie pominąć)

Kiedy istota, nazywana ogólnie studentem, zostaje po raz kolejny nawiedzona przez sesję i właśnie tonie między notatkami z Pierwszego Trudnego Przedmiotu, Drugiego Nawet Trudniejszego, po drodze zahaczając lewą piętą o skrypt z Przedmiotu Nie Tyle Trudnego Co Bzdurnego - w skrócie: PTP, DNT i NTTCB, nie wierzycie, że miałam to w planie zajęć? :) - w przerwach potrzebuje chwili wytchnienia. Raczej nie sięga wtedy po najsławniejsze dzieła Tołstoja czy rozprawy polityczne o konfliktach Izraela.
Przynajmniej kiedy owa istota okazuje się mną.
Możliwe, że istnieją jednostki odporne, które potrafią zagłębić się w mądrej i wymagającej lekturze w trakcie sesji, ale ja do nich zdecydowanie nie należę. Kiedy moja przegrzana główka odrywa się od zagadnień niezwykle fascynujących, tudzież całkowicie nudnych, niestety niezmiennie skomplikowanych, jak sucha studnia wody potrzebuje jakiegoś wypełniacza neutralizującego nadchodzący obłęd. Książki lekkiej, łatwej i przyjemniej, w miarę możliwości nie romansu, nie do końca bowiem gustuję w gatunku.

Tak się rozpisałam, ale wszystko z powodu jakże pięknego, że od wczoraj mam wakacje od studiów - to znaczy, że mam czas się tak rozpisywać. W końcu. Od dzisiaj będziecie skazani na przydługie efekty mojej potrzeby ekspresji własnej, zniesiecie to zapewne z godnością. :)

Recenzja z Lekturek nakłoniła mnie do sięgnięcia po książkę Gai Grzegorzewskiej, co prawda "Topielicy" w bibliotece nie zastałam, ale trafiła się "Noc z czwartku na niedzielę". Przeczytałam i wpadłam w nie lada kłopot, jak bowiem ocenić książkę, która jest bardzo słaba i bardzo dobra zarazem?

Czytając "Noc z czwartku na niedzielę" czułam się, jakbym przeglądała plotkarski magazyn i parodię Christie w jednym. Naprawdę urocza jest całkowita swoboda, z jaką autorka wykreowała swoich bohaterów, szczegóły ich otoczenia i całą fabułę. A ponieważ ona najwyraźniej się nie starała wyjść na bliską rzeczywistych możliwości i poważną, nie widzę najmniejszego powodu, żeby traktować tę książkę inaczej. Rozrywkę zapewnia dobrą, a więc świetnie spełniła swoje zadanie.

Na logikę, "Noc z czwartku na niedzielę" to kryminał średniej klasy, w którym niewiele trzyma się kupy, a całość sprawia wrażenie, jakby autorka usiadła i spisała po kolei co jej na myśl przyszło. To znaczy, akcja konsekwentnie dąży do odnalezienia mordercy trzech osób, które zostały zabite w bardzo specyficznym klubie nocnym, ale po drodze pojawiają się wątki, które nie pomagają ani nie przeszkadzają, jednak nie bardzo wiem w jakim celu zostały dodane. Odbywają się mniejsze lub większe wyczyny seksualne bohaterów, w bardzo ciekawych miejscach, dodatkowi bohaterowie pojawiają się znikąd, a drugi seryjny morderca, który plącze się w tle i nagle wskakuje w środek akcji... No cóż, nagle wskakuje w środek akcji :)
Nawet Julia, piękna pani detektyw z blizną, jest postacią o tyle ciekawą, że z mocnym charakterem, jednak oryginalnością nie grzeszy. I mogłabym tak narzekać jeszcze długo, na styl pisania, na absurdy niektórych rozwiązań, na całkiem niepotrzebne wycieczki w daleką przeszłość.
Tylko że "Noc z czwartku na niedzielę" umiliła mi popołudnie, wciągnęła od pierwszych stron, i chociaż osoba mordercy nie była straszną zagadką, i tak z lekkim napięciem czytałam o kolejnych przygodach Julii. Mam też wrażenie, że inne książki pani Grzegorzewskiej są lepsze i na pewno, pomimo całego akapitu negatywnych spostrzeżeń, i tak po nie sięgnę.

Tymczasem jednak przypomniała mi się inna autorka kryminałów, o równie twardej i pięknej pani detektyw, co Julia, z podobnie swobodnym podejściem do rodzaju męskiego, z tym że Faith Zanetti stworzona przez Annę Blundy jakoś bardziej przypadła mi do gustu. Ale możliwe, że to po prostu dotyczy książek Blundy, że stoją jednak oczko wyżej w drabinie jakości, niż kryminały Gai Grzegorzewskiej.
W czytanej przeze mnie "Biblii złych wiadomości" Zanetti, angielska reporterka wojenna, zostaje wysłana do Jerozolimy, gdzie wcale nie niebezpieczny generał, z którym ma przeprowadzić wywiad, oraz bomby wybuchające w najmniej odpowiednich momentach, okazują się jej największym problemem. Niedługo po przyjeździe jej bliska przyjaciółka zostaje znaleziona martwa w hotelowym pokoju, a Zanetti zaczyna polowanie na mordercę.

Oczywiście również Anna Blundy nie umieszcza akcji swoich książek w świecie realnym, rzeczywistość jest naciągnięta na tyle, żeby Faith Zanetti mogła przeżyć swoje szalone eskapady. Niemniej jednak "Biblię złych wiadomości" uznałam za bardziej interesującą, niż "Noc z czwartku na niedzielę", i jednocześnie trochę bardziej trzymającą się kupy.

A jeżeli ktoś lepiej znosi romanse-niuanse, niż ja i woli bohaterki bardziej zbliżone do naszego naturalnego otoczenia, "Romans z trupem w tle" Ewy Stec wydaje się całkiem niezłym wyborem. Mnie ciężko ocenić, ze względu na wspomniane romanse, do których podejście większości kobiet opisywanych w książkach irytuje mnie niezmiernie.
Ale "Romans z trupem w tle" przeczytałam w miarę bezboleśnie, chociaż głupotka goni głupotkę, książka jest zabawna i na tyle zagmatwana, że nie wszystko jest jasne już od pierwszej strony.

Jeżeli więc nie przeszkadzają wam te ganiające się głupotki, szukacie książki bardziej lekkiej, niż mądrej, chcecie, żeby umiliła wam ciężki dzień, niekoniecznie przekazując pokłady inteligentnych wywodów, wszystkie trzy dzisiaj wspomniane przeze mnie tytuły z pewnością będą dobrym wyborem.
A jakby co, przynajmniej się pośmiejecie.

2 komentarze:

Zosik | Podróże po kulturze pisze...

Moja droga tak właśnie pisze Grzegorzewska! Konstruuje te swoje postaci z taką dezynwolturą, że aż człowieka dziw bierze, że to zostało opublikowane. "Topielica" jest też prosta aż do bólu, a jednak czyta się to pysznie i wciąga od samego początku. Ciekawe, prawda?

liritio pisze...

Zosik, właściwie, jak spojrzeć, co publikują niektóre wydawnictwa, to z książkami Grzegorzewskiej nie jest jeszcze tak źle :) a w jej przypadku naprawdę mam wrażenie, że właśnie ta swoboda, że nie pozuje na coś, czy nie jest, sprawia, że to się akceptuje.
A "Topielicę" mam zamiar niedługo przeczytać i mam nadzieję, że będzie to lektura równie przyjemna i zabawna, co "Noc z czwartku na niedzielę".

Prześlij komentarz