sobota, 3 lipca 2010

"The A-Team", reż. Joe Carnahan.

Nie słyszałam dotąd o Carnahanie, ale już jestem pewna, że jego inne filmy również obejrzę, facet wykonał bardzo dobrą robotę na odrobinę śliskim temacie - śliskim, ponieważ pod ostrzałem fanów serialu, którzy w tym filmie zobaczyliby najchętniej samo zło - i teraz powinien nastąpić cały ten bełkot o braku niepowtarzalnego klimatu serialu.
Grzecznie zapytam, po co klimat serialu, faktycznie kultowego i jedynego w swoim rodzaju (widziałam jeden sezon jakiś czas temu, a do tego pamiętam z dzieciństwa dające czadu odcinki - MacGayver mógł się schować), w filmie kręconym prawie trzydzieści lat później? To się nie godzi, już nie te czasy, nowe możliwości, a poza tym odgrzewane hity, które są znacznie gorszymi kopiami oryginałów przyprawiają o niestrawność. A nowej "Drużynie A" udało się uniknąć tego nieszczęsnego kalkowania starego.
A przecież znam chłopaka, który uwielbia "Drużynę A", ma dzwonek z motywem przewodnim ustawiony w telefonie i obejrzał 5 sezonów, podejrzewam, więcej niż raz. I jemu się podobało. Także nie pozostaje mi nic innego, jak tylko dodać, że fanom "Drużyny A" w odcinkach film ma prawo się podobać, chociaż podobieństwo do serialu w nim żadne.

Na pewno "Drużyna A" Carnahana jest jednym z lepszych, bardziej rozrywkowych, mniej głupich i ogólnie jednym z najbardziej godnych polecenia filmów, które pojawiły się w ostatnim miesiącu w kinie. Scenariusz opiera się na podstawowym założeniu serialu o czterech czarujących panach z wojska, którzy są odrobinę postrzeleni i realizują szalone plany. I tyle, poza tym film koncentruje się głownie na postaci Face'a Pecka, Hannibala niejako spychając w tło. Natomiast wieczny agent Lynch i ogólnie cudownie przedstawione CIA jest świetnym dodatkiem do postaci znanych już z serialu. Rozrywka na odpowiednim poziomie, nawet kiedy ostatnie sceny walk są mocno przesadzone a od Drużyny A, która wygrywa raczej sprytem, niż wyjątkowym talentem do kopania przeciwnika, zbliżyli się odrobinkę do standardów "Matrixa", ale rozumiem, że panowie od efektów specjalnych nie mogli sobie odmówić takiej zabawy.

Bradley Cooper, facet który wygląda jak jakieś zwierzątko, tylko ciągle nie mogę sobie uświadomić jakie, w roli Buźki powala urokiem osobistym tak samo, jak powalał w każdym wcześniejszym filmie. Aktorem jest niby niezłym, ale w porównaniu z Liamem Neesonem, który grał Hannibala (cudo, cudo, chociaż jak na Neesona to poziom chyba średni, bez wysiłkowy), wyraźnie widać, że wdzięk i czar Coopera są mu niezbędne, żeby nie zginął w tłumie absolutnej przeciętności.
B.A. Baracus wyszedł chyba najgorzej, wcale nie ze względu na kiepski poziom aktora, bardziej ze względu na kiepski poziom rozpisania jego postaci. Całe to niepotrzebne zamieszanie z jego rzekomym nawróceniem się jest jedyną bzdurą z tego filmu, która faktycznie drażni. Natomiast Murdock... Sama nie wiem, z jednej strony nie mam mu nic do zarzucenia, ale z drugiej wydawało mi się, że zagrany przez Sharlto Copleya pilot-szaleniec, był jedynym elementem filmu naprawdę przekalkowanym z serialu. Kiedy cała reszta obsady raczej luźno upodobniała się do kultowych postaci z lat 80tych, Murdock był dokładnie taki sam. Może to dobrze, może nie, mnie Copley nie porwał, chociaż szalony Murdock jest świetnym charakterem.

"Drużyna A" Carnahana, jakby porównywać film do innych, plasowałaby się gdzieś w rejonach atmosfery z "Przekrętu" i trylogii "Ocean's" Soderbergha - szaleństwo, szaleństwo i wspaniali faceci na dokładkę. (jak z tej piosenki, "Gdzie ci mężczyźni?" - proste, w filmie Carnahana między innymi). Do tego domieszka dynamiki, akcji i wybuchów, a do smaku dialogi(!).
Co na pewno jest przewagą w stosunku do serialu, to fabuła jednak o kilka stopni bardziej skomplikowana, niż budowa cepa. Film ma tę wyższość nad serialem, że jest czas na rozwiązywanie wątków pobocznych i lepsze rozpisanie charakterów najczarniejszych z czarnych.
Także polecam Wam z całego serca film, w którym czterech dzielnych wojaków realizuje kolejny plan (nie)doskonały, tłum ludzi robi się nawzajem w konia, wióry lecą, wszyscy strzelają, w międzyczasie z ogromnym wdziękiem przerzucając się tekstami, które rozbawiły mnie do łez. Czeka Was latanie czołgiem i wizyty w solarium, a linijka "nieźle się strzaskałeś" chyba już na zawsze pozostanie jednym z moich ulubionych cytatów filmowych.

4 komentarze:

Lilithin pisze...

Nie wiedziałam nawet, że powstała wersja pełnometrażowa! Dryżuna A to nieodłączny element mojego dzieciństwa. Chyba czas wybrać się do kina :)

Agna pisze...

Film jest na liście do obejrzenia. Cieszą mnie pozytywne opinie. Zaintrygowałaś mnie Bradleyem jako zwierzątkiem, sama zastanawiam się o jakie może chodzić.

Tylko ostatnio mam kryzys filmowy, nie chce mi się nic oglądać. Przerwałam w połowie "Taking Woodstock", tak po prostu.

liritio pisze...

Lilithin, czas zdecydowanie, film jest naprawdę wart dwóch godzin :)

Agna, właśnie to zwierzątko jest problematyczne, mam wrażenie, że chodzi o jakiegoś gryzonia, ale sama nie wiem...
Ja mam za to kryzys czytelniczy, każda książka mnie nudzi, męczy, albo jest tak głupia, że robi się źle.
A "Drużyna A" jest cacy filmem.

Anonimowy pisze...

Szczerze jak dla mnie ten film to jedna wielka żenada... Aktorom brakowało "tego czegoś", co mieli ci z serialu... a o filmie powiedzieć "kiepski" to delikatne słowo.

Prześlij komentarz