piątek, 20 sierpnia 2010

"Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya"

Naprawdę rozumiem, że w tak wielu recenzjach "Boskie sekrety..." są określane jako fantastyczna książka. Ponieważ jej recenzji powstało już sporo, nie mam zamiaru się zbytnio rozpisywać. Tylko szybko przyznam rację i wtrącę swoje małe, osobiste "ale".

Oczywiście jest to literatura typowo kobieca, nie wyobrażam sobie mężczyzny, który dałby radę przeczytać te kilkaset stron i nie zginąć marnie. Ale może się mylę?

Czytając "Boskie sekrety..." przypomniał mi się tekst z filmu "Wieczór" (swoją drogą, ładny to film, nie zabroniłabym oglądania), który idealnie pasuje do treści "Boskich sekretów..."

"Your mother had her whole life. She sang at my wedding... she raised two girls... we can't know everything she did. We are mysterious creatures, aren't we?"

Bractwo Ya-Ya to cztery starsze panie, których życie poznaje Sidda, córka jednej z nich.
Kim jest Sidda? Reżyseruje przedstawienia teatralne, ma narzeczonego, zbliża się do czterdziestki (tak, czy coś przekręciłam?), a jej małe traumy z dzieciństwa mieszają się z radosnymi wspomnieniami z tego samego dzieciństwa. Kiedy dostaje album z boskimi sekretami od swojej matki, rozpoczyna podróż w przeszłość, aż do Luizjany jeszcze lat trzydziestych.

"Boskie sekrety..." to w pewien sposób piękna książka. O kobiecych sekretach, o granicy między poznaniem drugiej osoby a odarciem jej z tajemnicy. O strachu przed miłością i startą. O dojrzewaniu, o przyjaźni... Także o tym magicznym, nieistniejącym już Południu USA.
Kiedy czytałam o matce Siddy, Vivi, która jako podekscytowana nastolatka jechała do Atlanty na pokaz "Przeminęło z wiatrem", potem o seansach "Casablanki", historia się kłaniała.
Zawsze rozbrajają mnie opowieści ludzi, o czymś, czego już nie ma, a tak samo wciągające są historie o czasach, które przecież istniały, ale ja słabo sobie ich istnienie uświadamiam. Wcale nie o wojnach, nie o czymś co milion razy się przewałkowało. Właśnie pokazy "Casablanki" w kinach to taki szczegół, historia dyskretniejsza.

Moje "ale"? Właściwie wymieniłam je już na początku, "Boskie sekrety..." to literatura kobieca. Dla mnie zbytnio nasycona tą kobiecością.
Kobiecością w rozumieniu tej siły zbliżonej do natury, kobiecością ciężką, gęstą... Nie wiem do końca jak określić to, co mam na myśli, ale ja nigdy nie byłam tego rodzaju kobietą i całkowicie obce jest mi ich myślenie i nastroje.
Dlatego też "Boskie sekrety..." czytało się przyjemnie, szybko, wciągnęłam się niemal od początku - ale jednak pod koniec miałam już całkowicie dość tego świata pań.

Także przyznam, że zgadzam się z recenzją Lilithin, która zachęciła mnie do lektury (głównie dlatego, że sama recenzja jest świetna), ale jednak nie jest to książka dla mnie.
Właściwie to dziwię się, że przeczytałam całą.

4 komentarze:

tamaryszek pisze...

No wiesz, Liritio, konsternacja... Wykorzystujesz całą dostępną amplitudę ocen:) Piękna książka - ale jesteś zaskoczona, że doczytałaś;)
Nie, nie, wcale mnie to aż tak nie dziwi. Wiem chyba w czym rzecz. Zaintrygowała mnie ta kobiecość, obecność innych kobiet przy nas... Z jednej strony to coś wzmacniającego, choćby poprzez kontakt -dzięki innym- z własną kobiecą intuicją, emocją, wrażliwością, wyobraźnią etc. Z drugiej strony - przygniatająca wspólnota, jak gdyby w tej kobiecości należało odnaleźć jakieś sedno. Duszna, klaustrofobiczna aura.
Ale to zależy chyba od formatu towarzyszących kobiet. Bo jeśli one nie są utopione w babskim sosie, to może być ok.
Pozdrawiam:)
ren

Lilithin pisze...

Chyba trochę wyczuwam, co masz na myśli mówiąc o gęstej kobiecości. Mnie jednak to nie przeszkadzało i aż tak gęsta nie była ona w moim odczuciu, ale to już indywidualna sprawa.
Szkoda, że to nie książka dla Ciebie. Widząc jej opis sama myślałam, że to nie dla mnie ;) Dziękuję za miłe słowa :)

liritio pisze...

tamaryszek, faktycznie, zaprzeczyłam sama sobie :) ale cóż zrobić, skoro tak właśnie było.
Duszna aura, tak, w "Boskich sekretach..." właśnie taka atmosfera jest obecna cały czas, chociaż może bardziej w relacji matka-córka.
Jestem ciekawa, czy tak jak zgromadzenie kobiecości w jednej przestrzeni tworzy ciężką otoczkę, czy podobnie jest z nadmiarem testosteronu na metrze kwadratowym.

Lilithin, cieszę się, że przeczytałam "Boskie sekrety...", mimo że nie do końca do mnie trafiły. Ale tę książkę warto poznać chociaż fragmentami.

Joanna_Czytelnik pisze...

Szczerze mówiąc, trudno o książkę, o której można napisać "literatura kobieca", nie mając od razu na myśli cukierkowatych, mdłych, pustych, nudnych historii.

Prześlij komentarz