środa, 25 sierpnia 2010

"Historia Audrey Hepburn", reż. Steven Robman.

Nigdy tego w rzeczywistości nie robię, ale po obejrzeniu "Historii Audrey Hepburn" przedwczoraj, dokładnie o godzinie 22.46, miałam szczerą ochotę wyrzucić z siebie klasyczne "O-MÓJ-BOŻE", takie w odpowiednim "hellooo" tonie.

Zwykle nie wspominam na blogu o kiepskich momentach w mojej niekończącej się przygodzie z filmem czy książką - a jak już wspominam, staram się przy okazji porównać, dodać coś dobrego, jako że z zasady wpis wyłącznie pełen krytyki jest bezużyteczny.

Jednak tym razem wszelkie moje bariery zostały przekroczone, tamy puściły i się nie powstrzymam. Widzicie, nie jestem pewna czy kiedykolwiek w życiu widziałam gorszy film. Serio, serio. Nawet "DOA: Dead or Alive", po którym traumę mam do dziś, przedstawiało sobą pewien potencjał, zapewne bardziej dostrzegany przez męską część publiczności. Poza tym koszmarne "DOA" powstało na podstawie gry. A jeszcze poza tym miało wcale niezły zwiastun.

Ale w "Historii Audrey Hepburn" zabiło mnie wszystko po kolei i naprawdę nie wiem, dlaczego obejrzałam ten film do końca. Może ciągle nie mogłam uwierzyć własnym oczom?
Nie mogłam uwierzyć w tak beznadziejnie ckliwy, nudny i wyidealizowany scenariusz, w którym z Audrey zrobili miauczącą, emocjonalnie upośledzoną kretynkę.
Nie mogłam uwierzyć w obsadę, w której dobrą robotę robiły jedynie statystujące zwierzątka. Koszmar, tragedia i aż szkoda słów... Ale oczywiście sobie nie pożałuję, Jennifer Love Hewitt w roli Hepburn to największe nieporozumienie z jakim się w kinie spotkałam od dawien dawna. Blada, jękliwa, niespecjalnie utalentowana, bez większego wdzięku... Nawet urodą do pięt swojej roli nie dorastała. Jak już brali coś tak całkowicie odbiegającego od pierwowzoru, mogli chociaż zainwestować w czar i styl.
Dobrze, reszta również była poniżej krytyki, ale nawet nie bardzo chce mi się ich obsmarowywać. Jedynie pan grający Trumana Capote starał się jak mógł, niestety i tak niewiele to pomogło.


Audrey Hepburn wcale nie należy do grona moich ukochanych czy niesamowicie cenionych aktorek. Oczywiście, że lubię jej filmy, poza tym była piękną i pełną wdzięku kobietą z klasą. Jednocześnie wydaje mi się niemożliwością, żeby to pożałowania godne stworzenie zaprezentowane przez Jennifer Love Hewitt było bliskie kobiecie, która mimo naprawdę niełatwego startu stała się gwiazdą i ponadczasową ikoną stylu. Nie ma takiej opcji.

"Historii Audrey Hepburn" brak wszystkiego, iskry talentu, dobrego scenariusza, ciekawej interpretacji biografii znanej aktorki. Zostaje tylko kiepściutki, głupi i tandetny dramat o bezmyślnie szczerzącej się panience, której los rzucał kłody pod nogi, ale ona z niezmiennie idiotycznym wyrazem twarzy wspinała się po drabinie aż na sam szczyt.
Okropne, po prostu nie umiem wyrazić jak bardzo.

10 komentarze:

Tucha pisze...

Oooooooooooooo:):):):)
Mam nadzieję,że jak już to wszystko z siebie wyrzuciłaś zrobiło Ci się lepiej :)

liritio pisze...

Tucha, zdecydowanie :)

Agna pisze...

Widziałam to dość dawno, kiedy nie miałam zielonego pojęcia o życiu Audrey. Bardziej chłonęłam poszczególne etapy życia niż sam koncept i wykonanie.
Czasem trzeba się wyżyć, dać upust złym emocjom. ;)

Mariusz Czernic pisze...

Dawno oglądałem ten film i pamiętam, że także byłem bardzo rozczarowany. Audrey Hepburn to jedna z moich ulubionych aktorek i nie takiego filmu się spodziewałem. Twórcy potraktowali Audrey bez szacunku, zrobili film 'na odwal', bez polotu, bez pomysłu, bez emocji. Jeśli chodzi o obsadę to trudno mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek zagrał dobrze tę postać. W dzisiejszych czasach nie ma drugiej takiej aktorki.

Chihiro pisze...

Bardzo lubilam Audrey, chyba juz kiedys pisalam o tym, ze mam o niej (w domu rodzicow) 13 ksiazek, z tego kilka o jej zyciu, ktore przeczytalam? Ten film omijalam szerokim lukiem, widzialam kiedys fragment w telewizji, ale po paru minutach uznalam, ze jak dalej bede to ogladac, to rzuce czyms w telewizor. Wyglada na to, ze dobrze zrobilam nie ogladajac filmu do konca.
A tak na marginesie - przy calej mojej ogromnej sympatii do Audrey, zachwycie nad jej uroda, klasa, urokiem osobistym i dobrym sercem, stwierdzam po latach, ze aktorka to ona byla srednia. Aby sie o tym najlepiej przekonac wystarczy obejrzec "Jak ukrasc milion dolarow" albo "Paryz kiedy wrze". Urocza tam jest przede wszystkim cukierkowa garderoba, ale oba filmy sa po prostu fatalne.

liritio pisze...

Agna, rozładowywanie agresji jest zdrowie, o ile nie cierpią na tym zwierzęta :)

Peckinpah, nie ma, ale tak jak pisałam w recenzji, mogli chociaż wpaść na jakiś pomysł. Znaleźć kogoś uroczego i eleganckiego - skoro i tak oczywiste jest, że idealnej raczej nie ma. Chociaż ja bym we Francji szukała, one mają taką urodę. Tylko zapewne dopasowanie jeszcze charakteru do tej urody... Audrey była wyjątkowa :)

Chihiro, nie pisałaś, właśnie siedzę zaszokowana ;) 13! Jedynie książek związanych z pracą mam aż tyle. A o Audrey nie czytałam ani jednej książki, może jakąś proponujesz spośród owych trzynastu? Zawsze się boję biografii, większość jest w moim przekonaniu bardzo kiepska.
Co do Audrey, ja mam podobnie. Znaczy, też nie uważam jej za aktorkę wysokich lotów, chociaż jednocześnie zastanawiam się, czy nauka by jej nie pomogła. Bo w niektórych filmach (głównie "Dwoje na drodze") dostrzegałam przebłyski czegoś więcej, niż tylko powalającego uroku. Ale za ten wdzięk ją lubię.
A "Paryż kiedy wrze" to faktycznie kiepściutki film.

Mariusz Czernic pisze...

@Chihiro

Nie zgadzam się, że Audrey była średnią aktorką , bo kiedy trafiał się jej interesujący scenariusz to próbowała maksymalnie to wykorzystać.

"Kiedy Paryż wrze" to faktycznie słaby film i widać wyraźnie, że reżyser liczył na to, że obecność Audrey pomoże filmowi, ale się przeliczył. Jednak film "Jak ukraść milion dolarów" jest całkiem niezły, lekki, łatwy i przyjemny, świetnie się ogląda, i do tego jest pomysłowo przeprowadzona scena kradzieży.

Najlepsze filmy z udziałem Audrey Hepburn to (w kolejności chronologicznej): "Rzymskie wakacje", "Sabrina", "Wojna i pokój", "Nie do przebaczenia", "Śniadanie u Tiffany'ego" i "Szarada". Aktorka zagrała w tych filmach tak, że trudno sobie wyobrazić kogoś innego w tych rolach. Może nie wybitna, ale co najmniej bardzo dobra.

Chihiro pisze...

Kiedys byl troche (a wlasciwie mocno) inny styl grania, co widac w wiekszosc starych filmow. Trzeba bylo pokazac, ze sie gra, ze to, co dzieje sie na ekranie, jest nierzeczywiste, wyolbrzymione. Wielkie i do tego podkreslone makijazem oczy Audrey wyrazaly wiele uczuc, wlasnie tych przerysowanych.
Moze faktycznie trafialo jej sie wiecej kiepskich albo srednich scenariuszy niz tych dobrych.
Ja cenie tak naprawde tylko trzy filmy z nia (a widzialam prawie wszystkie poza paroma bardzo wczesnymi i pozniej "Green Mansions" i "The Unforgiven"): "Sniadanie u Tiffany'ego", "Dwoje na drodze" i "Rzymskie wakacje". Kilka innych lubie, mam do nich sentyment ("Funny Face", "Sabrina", "My Fair Lady", "Szarada"), ale inne to raczej niewypaly albo co nawyzej sredniej klasy filmy, w tym "Wojna i pokoj".
Zgadzam sie z tym, ze gdy trafial jej sie ciekawy scenariusz, to probowala to maksymalnie wykorzystac, czasem az zbyt maksymalnie i przyslaniala swoja gra innych. A moze po prostu celowo obsadzano ja az nazbyt czesto w rolach kopciuszka, az to sie stalo w ktoryms momencie nudne?
Szczerze mowiac, Liritio, to nie pamietam, jak napisane sa te biografie, ktore czytalam - pewnie wiekszosc byla raczej kiepska. Pochlonelam je przez wzglad na fascynacje aktorka, szukalam faktow i ciekawych anegdotek, a nie zwracalam zadnej uwagi na styl autorow. Chyba nalepsza z biografii jest ta piora Iana Woodwarda, ale od moich licealnych czasow wyszlo tyle ksiazek, ze moje owczesne z trudem kolekcjonowane 13 pozycji to pestka przy tym, ile jest ich teraz na rynku...

Peckinpah pisze...

Ja tylko dodam, że "Funny Face" uważam za niewypał, ale "Wojna i pokój" z 1956 roku jest moim zdaniem genialną ekranizacją, a Audrey Hepburn jest najlepszą Nataszą Rostową, lepszą od Ludmiły Sawieliewej (z wersji 1967) i Clemence Poesy (z wersji 2007).

Chihiro pisze...

Peckinpah, no to sie nie zgadzamy :)

Prześlij komentarz