niedziela, 15 sierpnia 2010

"Mine Vaganti", reż. Ferzan Ozpetek.

Na film Ozpeteka poszłam z czystym kontem, jako że nie widziałam żadnego z poprzednich. Zastanawiały mnie co prawda recenzje, które zarzucały "Mine Vaganti" humor nie na poziomie i brak głębi, ale uznałam, że dopóki sama nie zobaczę, nie będę wiedziała co i jak. I dobrze zrobiłam, bo teraz "Mine Vaganti" jestem zachwycona. Całkowicie dziecinnie zachwycona.

W tym filmie jest wszystko, plejada uczuć i zdarzeń, można tylko dodać, że nic co ludzkie nie zostało przez Ozpeteka pominięte. Aż ciężko mi napisać, co sądzę, bo najchętniej krzyknęłabym, że film jest cudowny i na tym skończyła.

Chociaż kino było pełne, cała sala rżała ze śmiechu, pan przede mną prawie się z radości udusił - a nie ukrywam, śmiałam się i ja, głośno i całkowicie nieskrępowanie - "Mine Vaganti" to jest w sumie smutny film. Ale Ozpetek do małych dramatów włoskiej rodziny dodał mnóstwo uśmiechu. I to jest takie naturalne, świeże i rzeczywiste, świat jest jakby krzywym zwierciadłem, nie ma miejsca ani na same łzy, ani na sam śmiech.

Fabuła koncentruje się na Tommaso, który przyjeżdża w odwiedziny do domu mając zamiar spuścić na swoją familię trzy bomby - wcale nie studiował ekonomii, chce zostać pisarzem, a poza tym jest gejem. Jednak wszystko idzie zupełnie nie po jego myśli, kiedy w obwieszczaniu rewelacji ubiega go starszy brat, Antonio. Ojciec wywala syna z domu, dostaje zawału i życie nagle toczy się zupełnie inaczej, niż miało.
"Mine Vaganti" jest naładowane postaciami, z których każda ma swoje problemy, każda bawi widza i prędzej czy później, każda ściera uśmiech z jego twarzy. I wszyscy są tak prawdziwi! Rzadko kiedy ogląda się film nieprzekombinowany, szczery, bez tej uwielbianej w dramatach poetyckości.
Może faktycznie, moment, w którym do Tommaso przyjeżdżają przyjaciele z Rzymu jest mało subtelny, jeżeli chodzi o humor, ale nie znaczy to, że Ozpetek serwuje tanie dowcipy. Jak dla mnie, wątek przyjaciół z Rzymu, był po prostu kolejną kropelką w całej czarze zdarzeń, które - jak to na co dzień bywa - najczęściej przyprawiają nas o jęk "czy to jest Mamy Cię?!"

Dlaczego uważam, że "Mine Vaganti" jest smutne? Nie jest to jednoznaczne z faktem, że przygnębia, nie, po wyjściu z kina miałam dobry humor. Smutne w "Mine Vaganti" są właśnie zwyczajne dni, które nie zapewniają happy endów. Czy film kończy się dobrze, czy źle - ani tak, ani tak. Po prostu rodzina Tommaso rozwiązuje pewien problem i tyle, życie toczy się dalej. I nie wszystko się prostuje, i nie wszyscy na koniec się cieszą, nie ma wielkiego, lukrowanego napisu "the end", jak również nie ma melodramatycznej muzyczki, którą zaserwowałby na koniec zadowolony z siebie reżyser, po dwugodzinnym przedstawieniu całego bólu świata.

Czytając o tym filmie, o Ozpeteku w ogóle, wysnułam sobie wniosek, że problemy pragnień, które stoją w sprzeczności z życzeniami rodziny, homoseksualizm i zamknięcie w pułapce stereotypów, hipokryzji, przewijają się przez wszystkie filmy tego reżysera. A kolejna nasunęła mi się myśl, że jeżeli "Mine Vaganti" faktycznie brakuje charakterystycznej dla Ozpeteka subtelnej poetyckości, że jest bardziej komediowe, mniej psychologiczne... To ja bym chyba innych jego filmów nie polubiła. Jak to więc jest z tym Ozpetekiem?

Tak czy inaczej, "Mine Vaganti" zostaje oficjalnie mianowane moim ukochanym filmem lata, a Wy musicie mi wybaczyć tę małą potrzebę zachwycania się Ozpetekiem.
Chciałam odrobiną mojego zachwytu podzielić się także w postaci zwiastuna, ale wyobraźcie sobie, obejrzałam kilka i żaden nie był dobry, żaden nie był nawet zbliżony do atmosfery filmu. Nie, zwiastuny były kiepskie i faktycznie, jakby promowały włoską i odrobinę mądrzejszą wersję "American Pie". Wręcz zbrodnia, tak zepsuć reklamę tak dobrego filmu.

3 komentarze:

Pemberley pisze...

Ach, az prawie zazdroszczę ;) czyli jednak przeżycie. Moje z tym filmem było bardziej egzystencjalne...

Latajaca Pyza pisze...

Zgadzam się z Twoją recenzją! Uwielbiam poetyckiego Ozpetka i ten film jest rzeczywiście bardzo odmienny i dużo śmieszniejszy od jego poprzednich pozycji (szczególnie od ostatniej), ale ta nowa wersja strasznie się mi podobała! Może faktycznie humor niewysokich lotów, ale klimaty, kolory, pasja aktorów mnie rozbroiły. Ciągle myślę o tym filmie z uśmiechem i lubię do niego wracać, a szczerze za komediami nie przepadam. :)

liritio pisze...

Pemberley, jak przeczytałam Twoją relację z kina, cóż, nie zazdroszczę; ale ja się w takich momentach robię wybitnie agresywna i zabijam

Latająca Pyza, dokładnie, ten film jest rozbrajający - chociażby śpiewający przed lustrem Tommaso :)
I jeszcze nie przepadasz za komediami, to w sumie osobliwe, chyba dotychczas nie słyszałam żeby ktoś tak stwierdzał.

Prześlij komentarz