środa, 29 września 2010

Będzie zwierzyniec. Bo jesień.

Pamiętacie jeszcze lato? Głupie pytanie, oczywiście, że pamiętacie. Gorąco, mózg parował do kompletu z resztą wody w ciele - wachlowałam się gazetą w drodze do pracy, jeszcze dwa miesiące temu, i marudziłam, że płynę. A potem wachlowałam się gazetą w drodze na spotkanie po pracy i marudziłam, że płonę.

Lato oczywiście minęło już dawno, ale dzisiaj mi się przypomniało, a razem z latem stajnia. Nie wspominałam Wam nigdy o stajni, w której C. trzymał konia przez jakieś trzy miesiące, mniejsza o szczegóły. Stajnia ma oczywista właściciela, którego znam lat ładnych kilka. Stajnia (nie ma to jak obiekt budowlany traktować jako formę egzystencji, która cokolwiek "ma" w sensie, że posiada) ma także teren spory i piękny, na Śląsku. Wkoło pagórki, zamki, te sprawy, gwiazdy niesamowite i zachody słońca tak śliczne, że aż obrzydliwe.
Stajnia posiada także uroczy, letni zwierzyniec. Znaczy, zwierzyniec zostaje i zimą, ale w śniegu i po ciemku głupio kozie zdjęcia robić.


Kocham tę rogatą panienkę, Klaudyną nazwali wdzięczne stworzenie. Kiedyś był baran, który lubił jak drapało się go w... hmm, czoło? Czy barany mają czoła? Baran również charakteryzował się tym, że myślał, że jest koniem. Ale starość nie radość, śmierć nie wesele, nawet barana spotkała.
Klaudyna doskonale wie, że koniem nie jest, tylko kozą. Ceni się.


Kotka - ślicznotka (już wiecie, że durne rymy to powinno być moje czwarte i piąte imię), pojęcia nie mam jak się nazywała, ponieważ Stajnia poza właścicielem ma też jego żonę, która koty kolekcjonuje. Kiedyś zbierze je wszystkie, ale i tak już na dzień dzisiejszy kociego towaru jest tam do zakocenia.
Ślicznotki Potomstwo, jak widać, wypięło się na mnie, więc o Potomstwie nie napiszę nic.



Pies, Leonidas, obronny bardzo. Poza nim jeszcze dwa, ale obronne o tyle bardziej, że w dzień zamknięte, bo trochę się na obcych rzucają. Nie, wróć, jeden w dzień zamknięty, drugi w nocy, bo poza ludźmi znacznie częściej rzucają się na siebie nawzajem.
A ten powyżej to dwulatek o posturze niedźwiedzia, którego prawie udało mi się nauczyć aportowania. Sztuczka udawała się, kiedy rzucałam w dal kiełbasą. Poza tym kochał C., który oblewał go wodą gdy pies dyszał tak, że jęzorem zamiatał podjazd.



I oczywiście koń, w końcu Stajnia ma też konia, nawet niejednego. Ten rudzielec rozmyty w tle to bestia słodka, ale złośliwa. Zrzuciła mnie przez ostatnie lata razy kilka (lekko licząc). Pocieszam się, że nie znam delikwenta, którego by bestia oszczędziła. A rudzielec nierozmyty na przedzie, który podejrzliwie bardzo traktował mój aparat, o imieniu niewdzięcznym Salem, jest słoneczkiem C. Ja też czasem mogę na niego wsiąść, jak ładnie się do obu uśmiechnę (do C. mogę nieładnie, ale Salem nie przepuści). Lubię go, rzadziej mnie zrzuca. Czasem gryzie. Ale teraz przestanie, pod zbliżającą się nieobecność jego pana mam zamiar przeciągnąć Salema na swoją stronę, używając do tego celu cukru, jabłek i marchewki.
A ja również konia posiadałam swego czasu. Na własność prawie (na współwłasność znaczy). I kochałam go bardzo, ochrzczony został Rododendron i koniem był jak marzenie cudownym. A potem Rododendron zdechł lat mając cztery i od tego czasu już nie chcę koni, bo płaczę kiedy umierają.
I koniec lata, koniec zdjęć. Zwierzyniec idzie spać na zimę, a przynajmniej udaje.
Koniec również dzisiejszego wpisu, który nie wiem skąd mi się natchnął. Zakończymy muzyką, która - czego bym nie próbowała, łącznie z sypaniem soli przez lewe ramie na obciętą koguta głowę - zawsze przywołuje wspomnienie ciepłego lata. W środku gradobicia także.



A na co dzień skrzypiec wcale nie lubię. Koncertów smyczkowych również, tortura straszna.

4 komentarze:

Amicus pisze...

Podoba mi się ten zwierzyniec - tak jak podoba mi się jego opis i zdjęcia.
Mam nadzieję, że jesienią cała ta menażeria będzie miała ciepło, jasno i spokojnie.
(A zimą to pewnie nie ma się jeszcze co przejmować, bo... daleko.)

PS. "Czy barany mają czoła?"
Oczywiście, że mają. Przecież się mówi: "puknij się w czoło, baranie" :)

liritio pisze...

Amicusie, menażeria jest w rękach troskliwych i czułych, chociaż będzie coraz zimniej, na pewno słodko im wszystko urządzą. Szczególnie kozie :)
I mnie się podoba, że Tobie się podoba - i coś dużo tego podobania się wychodzi.
A Twój wywód logiczny na temat czół baranów przemówił mi do rozsądku, baran lubił drapanie go w czoło :)

tamaryszek pisze...

Są zapisy na listę fanów tej notki? Ja się zgłaszam!
Czego nie ma stajnia! Konia ma! i koty,pieski, kozę, teren, ma też właściciela i żonę właściciela! Posiadaczka!
Koza jest moją faworytką. Nie w ciemię bita, skoro wie, że nie jest baranem:)
Do kóz mam sentyment. A nostalgia ma swe źródło w fotografii z dzieciństwa. Dwie kozy mojego Dziadka: Śnieżynka (biała) i ...(czarna), a pomiędzy nimi ja -trzecia koza, błogo uśmiechnięta.
Niech sobie zwierzaki odetchną jesienią. Pozdrawiam
ren

liritio pisze...

Ren, listy fanów nie ma, ale jakby co to tylko na Twoją potrzebę utworzę takową z eleganckim, brokatowym, złotym napisem w nagłówku :)
Stajnia właśnie jest wręcz panią na włościach i majątkiem ziemskim oraz dobrodziejstwem inwentarza chwalić się może. Ale Stajnia jest małomówna, wyobraź sobie, przynajmniej ze mną nie gadała.

A koza jest mistrzynią, jak ona beczy rozkosznie.
Natomiast zdjęcie z trzema kozami musi być pamiątką o tyle ładną, co ściskającą za takie odśrodkowe uczucia, nostalgiczne, wzruszeniowe :)
Pozdrawiam

Prześlij komentarz