wtorek, 7 września 2010

I znowu...

Kolejny film, na który czekam niecierpliwie, ale przynajmniej premiera tego jest już wyznaczona, podobno na 12 listopada. Znaczy całkiem niedługo.

"RED", w rolach głównych prawie że fantastyczna czwórka :) znaczy Willis, Freeman, Mirren i Malkovich. Nawet nie wiedziałam, że da się ich obsadzić w jednym filmie, a tu proszę:



Jestem ciekawa, jakie jeszcze niesamowite obsady przyjdzie nam obejrzeć? W sumie niedawna "Incepcja" nie pozostawała w tyle za "RED", zapewne była w ogóle filmem znacznie lepszym, ale jednak tamte nazwiska nie robią w kupie aż takiego wrażenia.
Prawdziwa radość jest wtedy, gdy na jednym plakacie znajdzie się szereg nazwisk, które w pojedynkę sprzedają filmy. O tak, wtedy ja się cieszę - mam małą słabość do tego typu obsady. Nawet, jeżeli poziom filmu jest raczej relaksujący, niż wbijający w fotel, pokaz aktorskich umiejętności wystarcza mi na dwugodzinny seans.
A Malkovich, Willis, Mirren i Freeman mnie nie zawiodą.

"Love Actually", to było niesamowite nagromadzenie talentu na metrze kwadratowym. Podobnie jak trylogia "Ocean's...", chociaż tutaj różnie z efektem było.
Albo, z tego co widziałam, bo film jest mi nieznany, "Prywatne życie Pippy Lee" raziło w oczy nazwiskami, Wright Penn, Moore, Reeves, Bellucci, Bello, Ryder... Chociaż to również styl bardziej "Incepcji", znaczy nazwiska solidne, ale nie aż tak "wielkie" ("wielkie" bardziej w znaczeniu "głośne").

I nie, filmy takie jak "Valentine's Day" nie wzruszają mnie nawet obsadą.

5 komentarze:

Mariusz Czernic pisze...

Dawniej to było łatwiej zebrać w jednym filmie wielu znakomitych aktorów. W takich filmach jak: W 80 dni dookoła świata (1956), Jak zdobywano Dziki Zachód (1962) i Najdłuższy dzień (1962) aż roi się od gwiazd. Także w ekranizacjach książek Agathy Christie jest znakomita obsada (Morderstwo w Orient Expressie [1974], Śmierć na Nilu [1978]).

Lilithin pisze...

Zapraszam do łańcuszka pt "10 rzeczy, które lubię" :)

Amicus pisze...

Rzeczywiście, konglomerat aktorski niebywały. Ale np. Hellen Mirren z pistoletem maszynowym mówi mi, że warto zachować ostrożność i nie spodziewać się jakichś arcydzielnych efektów, jeśli chodzi o filmową sztukę.
Jednakże film będę chciał obejrzeć.

Jeśli chodzi o moje wyczekiwanie, to czekam i czekam (cierpliwie) na najnowszy film Iñárritu "Biutiful", który ponoć miał być już gotowy już roku zeszłego, ale na ekrany trafi dopiero jesienią tego.

liritio pisze...

Peckinpah, dlaczego kiedyś było łatwiej? Wymienione przez Ciebie filmy faktycznie aż rażą nazwiskami, a ja właśnie pomyślałam o "Tropic Thunder" - zdecydowanie niedocenianym filmie ;)
W ogóle w filmach wojennych niezłe obsady zwykle się pojawiają.

Amicus, w ogóle ten trailer w ogóle zaprzecza arcydziełu. Co nie zmienia faktu, że Malkovich i Willis w jednym filmie to argument nie do zbicia :) nawet sobie tego nie wyobrażam.
A Helen Mirren z pistoletem...? Hmm, to chyba jedynie "Zawód: zabójca", faktycznie niespecjalny.

Mariusz Czernic pisze...

Nie wiem dlaczego kiedyś było łatwiej? Wydaje mi się, że obecnie tzw. gwiazdy interesują się wyłącznie głównymi rolami, a dawniej aktorzy mieli inne podejście - uważali, że drugi plan wcale nie jest gorszy, lubili pracować z kolegami po fachu, nie dbając o to, że zostaną zepchnięci w cień. A kiedy jeszcze film miał być wielkim widowiskiem to czuli, że uczestniczą w ważnym przedsięwzięciu, które może przejść do historii kina. Dawniej kino traktowano jak rozrywkę, obecnie bardziej liczą się pieniądze i nagrody. A pieniądze i nagrody można zdobyć grając jakąś ważną rolę.

Prześlij komentarz