czwartek, 2 września 2010

Wampiry, ciasta i pieniądze, czyli dobrze się bawiłam.

Mam dla Was trzech kandydatów na zimne, wrześniowe popołudnia i wieczory. Mnie umilili odrobinę depresyjną niedzielę, może i Wam się kiedyś przydadzą.
Męską część z góry proszę o wybaczenie, że nie kandydatki, ale słowo "film" jest z natury swojej rzeczownikiem rodzaju męskiego. Nie poradzę.
Także, coby nie urządzać tutaj randek w ciemno, nie tylko sypnęłam z rękawa trzema tytułami, ale zapraszam także dalej.

Kandydat numer jeden, "The Bank Job" (reż. Roger Donaldson - "Bunt na Bounty", "Prawdziwa historia", "Rekrut").
Brytyjskie kino sensacyjne z gwiazdą Guya Ritchiego, Jasonem Stathamem w roli głównej. Ja chciałam obejrzeć ten film głównie ze względu na Saffron Burrows, która co prawda talentem z nóg nie zwala, ale gra wystarczająco dobrze, żebym ją doceniła. Poza tym, zważywszy na moje uwielbienie dla Lauren Bacall, nie ma takiej możliwości, żebym nie czuła chociaż małego sentymentu do Burrows. A już własne sympatie na bok, w "Troi" była naprawdę dobra.
Oczywiście zboczyłam z tematu. "Angielska robota" to film oparty na faktach bliżej mi nieznanego napadu na londyński bank z 1971r. Zaczyna się jak typowy film o złodziejach, średnio wykwalifikowana grupa, obowiązkowo jedna kobieta, mają cel, sposób i nie wahają się wykonać roboty. Pierwsze wrażenie jest mylne, ponieważ po początku rodem z brytyjskiej wersji "Ocean's Eleven" pojawia się powaga, wręcz dramat, kiedy okazuje się, że cała akcja rabunkowa jest jedynie przykrywką dla znacznie poważniejszej sprawy, a Terry, Dave i Kevin są wrabiani przez Martine w całkiem eleganckie bagno.

Można zarzucić "Angielskiej robocie", że jest nierówna. Ponieważ film jest krótki, rozbicie akcji na kilka istotnych wątków obok głównego - kradzieży - powoduje, że wszystko bardzo szybko się kończy. Z jednej strony daje to wrażenie sprawności, gładkości, nic się nie dłuży i nie nuży. Ale jednocześnie lecimy przez akcję jakby po łebkach, bo chociaż pojawiają się w niej spore problemy, sceny dalekie od zabawnych i naprawdę mam wrażenie, że reżyser chciał sięgnąć głębiej, niż rozrywkowy film o złodziejach, przeskoki akcji i nastroju są zbyt szybkie, żeby widz miał szansę wczuć się w dramatyczny klimat.
Ale mimo tego "Angielska robota" to film dobry i nawet mydłkowate zakończenie nie zmieniło mojego zdania. Ten pożądany przez reżysera dramatyzm dodał pewnego ciężaru niby zabawnej historii.
Co prawda charakterystyczny klimat brytyjskich komedii sensacyjnych w stylu "Porachunków" wyjątkowo trafia w moje gusta, więc ocena "Angielskiej roboty" może w moim przypadku skakać oczko w górę chociażby za akcent. A jednak polecam, nawet odejmując to jedno oczko.

Kandydat numer dwa, film - zaskoczenie, "Kelnerka" (reż. Adrienne Shelly). Spodziewałam się głupot, cukierkowej fabuły i mdłej obsady, a dostałam porządnie zrobiony film obyczajowy, który ma swój urok i nawet jest odrobinę inny, niż inne.
Także niech i Was nie zwiedzie tragiczny plakat (co jeden, to słodszy, okropne), i przy najbliższej okazji skuście się na słodko-gorzki film o nienawiści do męża, niechcianej ciąży, niebezpiecznym romansie i drobnych radościach życia, które układa się w całkowicie złą stronę. A, tak, miłość również jest.

Jenna, grana przez niezwykle naturalną i pełną ciepłego uroku Keri Russel - jakoś lubię takie aktorki - ma talent do pieczenia ciast. Wymyśla je w swojej głowie, nadając im jakże oryginalne nazwy, np. "I Hate My Husband Pie" czy "Earl Murders Me Beacuse I'm Havinng an Affair Pie".
Razem z dwoma przyjaciółkami pracuje jako kelnerka w przydrożnym barze, gdzie życie umila im właściciel, Joe oraz zwięzły w, nieprzyjemnych głównie, słowach szef, Cal (który, tak na marginesie, bardzo szybko stał się moim ulubionym bohaterem tego filmu).

Jenny mąż, Earl, jest spełnieniem wszelkich koszmarów o żałosnym palancie, który zamienia życie swojej żony w zdecydowanie smutną egzystencję.
Jenny kochanek, doktor Pomatter (w tej roli znany ostatnimi czasy z serialu "Castle" Nathan Fillon), jest uroczym, lekko nerwowym mężczyzną, jednak w ostatecznym rozrachunku równie słabym, co Jenny mąż.
Jenny niechciane dziecko jest chwilowo nieznane, ale Jenna pisze do niego listy pełne zaskakująco trafnych stwierdzeń. Właściwie cały ten film jest pełen zaskakująco trafnych komentarzy, które padają z ust większości skromnej liczby bohaterów.

I tu nadchodzi moment problematyczny, gdyż tak bardzo chciałabym zachęcić do obejrzenia tego filmu, że trudno mi sklecić jakiekolwiek zdanie, w obawie, że wyjdzie sztuczne i puste. Na tym więc zakończę, stwierdzając, że wśród zalewu słodziutkich historyjek o zmienianiu swojego życia, "Kelnerka" wyróżnia się chociażby jednym zdaniem Jenny: "ok, back to reality".

I finiszując, kandydat numer trzy, "Daybreakers" (reż. Michael i Peter Spierig). Modzie na wampiry poddaję się w małym stopniu, jako że moim ideałem pozostanie na zawsze Tom Cruise jako Lestat z "Wywiadu z wampirem", a aktualny fenomen Stephanie Meyer jest śmieszny. Wampir powinien być potworem, krwiożerczym stworzeniem, które żyło zbyt długo, żeby zachować jakiekolwiek resztki ludzkich odruchów. Dracula w wersji Oldmana, (z "Draculi" w reżyserii F.F. Coppoli) to był wampir! Jeszcze "Underworld" zaliczam do udanych produkcji o krwiopijcach, jeżeli mówimy o ostatnich latach. Dobrego podobno "Pozwól mi wejść" nie miałam okazji zobaczyć, ale jeszcze nie można się nie uśmiechnąć na wspomnienie "Od zmierzchu do świtu" Tarantino.

I "Daybreakers" jest niezłą wariacją na temat wampirów, w sumie wystarczająco oryginalną, żeby warto było ten film zobaczyć, mimo pewnych wad.
Przede wszystkim "Daybreakers" przedstawia wampiry jako społeczeństwo, któremu grozi głód. Jakaś zaraza pozamieniała ludzi w wampiry i tylko nieliczni ocalali od obdarowania nieśmiertelnością. Człowiek jest postrzegany przez wampiry jako niezbędne pożywienie, ale prowadzone są prace nad stworzeniem sztucznej krwi - wynalazek staje się kwestią palącą, kiedy okazuje się, że krwi ludzkiej wystarczy na jakiś miesiąc.
Naprawdę zauroczył mnie sposób w jaki panowie Spierig pokazali wampirzy świat, który jest po prostu naszym światem, tyle że przestawionym na tryb nocny. Wampiry jeżdżą metrem, łapią szybką, krwawą kawkę w drodze do pracy, oglądają wampirze wiadomości i mieszkają w domkach na przedmieściu.

Początek filmu jest mocnym strzałem, kolejny kwadrans, w którym przybliżany jest nam świat opanowany przez wampiry, to istne cacko. Te pierwsze kilkanaście minut można by oglądać w kółko od nowa, jako że wizja wampirzego świata jest równie fascynująca, co zaskakująco zwyczajna i prawdopodobna.
Potem niestety zostajemy wrzuceni w klasyczną sytuację, garstka ludzi walczy o życie, tworzy tajną organizację i mamy nawet wampira-naukowca, który przechodzi na ludzką stronę. Takie "Equilibrium" z pierwiastkiem "Ludzkich dzieci" w wersji dostosowanej do wampirzego trendu i Ethan Hawke w roli głównej. O, Hawke był niezły, czarujący z niego wampir.

Nawet ta niczym niezaskakująca część (znaczy jakieś 3/4 filmu) ma swoje zalety. Przede wszystkim brutalne, krwawe potwory, jak przedstawiono wampiry. Pokazanie zamieszek w tej nocnej cywilizacji, które spowodowane są dokładnie tym samym, co w naszych czasach - pogonią za pieniędzmi i głodem. A najciekawszy był motyw rodziny, dwaj bracia stojący po przeciwnych stronach barykady oraz relacja ojciec-córka, którego pociecha nie chciała zostać wampirem.
Także "Daybreakers" zaliczam do filmów doskonale przewidywalnych, ale mimo to udanych dzięki temu, że przedstawia nowe spojrzenie na tak ośmieszony ostatnio motyw wampira.

9 komentarze:

Agna pisze...

"Kelnerkę" obejrzałam dla Keri i naprawdę mi się podobał. Potem sobie przeczytałam, że to ostatni film Adrienne Shelly (zastrzelona w hotelu, osierociła 3 letnią córkę, która pojawiła się w "Kelnerce") i film całkiem wsiąkł mi w pamięć. Ciepły i zarazem gorzki. Warto go promować.

Widziałam również "Daybreakers" i doceniam zamysł. Napisałabym, że oglądało się wspaniale, ale mam jakiś wstręt do Ethana. Coś z nim jest takiego, że irytuje samą swoją osobą.

Anonimowy pisze...

Oglądałam "Angielską robotę" - bardzo mi się podobał. Dwóch pozostałych zupełnie nie znam - ale na jesienne wieczory sobotnie dobrze mieć jakiś pomysł filmowy :)

Lilithin pisze...

Z przyjemnością przeczytałam Twoje recenzje filmów i rzeczowe pochwały lub krytyczne uwagi. Obejrzałam "Bank Job" i "Daybreakers". Podczas gdy przy tym pierwszym istotny jeszcze był reżyser i gatunek (ale i tak głównym powodem był Statham, którego bardzo lubię oglądać), to przy "Daybreakers" kierowałam się wyłącznie Ethanem Hawkiem, którego to darzę beznadziejną miłością odkąd obejrzałam chyba 10 lat temu "Orbitowanie bez cukru". Pozdrawiam :)

liritio pisze...

Agna, właśnie po obejrzeniu "Kelnerki", kiedy zorientowałam się, że Shelly była również reżyserem, przeczytałam o jej tragicznej śmierci. A "Kelnerka" to tak mało znany, a przecież bardzo dobry film.
Ethan Cię irytuje :) nie wiem, mnie jest dość obojętny - ale za to ja szczerze nie lubię Julie Deply, chociaż nie mam powodu. Ale tak jak Ciebie Hawke, mnie ona w jakiś sposób irytuje, co bardzo osłabiło moją ocenę ich dwóch wspólnych filmów.

Beatrix73, dokładnie, zawsze przydaje się zapas tytułów. Nie ma nic gorszego niż tępe gapienie się w monitor i bębnienie w klawiaturę, kiedy pomysłów na wieczorny seans brak.

Lilihin, cieszę się i bardzo mi miło, staram się jak mogę :)
A Jason Statham jest niezwykle zachęcający, ze względu na niego nawet "Transporter" mi się spodobał, ten facet ma coś takiego w sobie, czemu nie mogę się oprzeć.
Natomiast ciekawa jestem Twojej opinii o "Orbitowaniu bez cukru", jest to bowiem jeden z tych filmów, które wpisałam na listę do obejrzenia już dawno temu i ciągle go nie znam, boję się, że będzie zbyt ckliwy czy zbyt romantyczny, albo po prostu głupi.
Pozdrawiam :)

Lilithin pisze...

Ha, to powiem Ci, że ja nawet obejrzałam "Crank 2" i przeżyłam to, choć nie było łatwo. Gdyby grał tam inny aktor, to pewnie wyłączyłabym po 20 minutach.
A "Orbitowanie bez cukru" jest filmem, który oglądam przynajmniej raz w roku ;) Moja opinia chyba nie będzie zbyt obiektywna, bo pokochałam ten film mając naście lat i zakochując się w postaci Troya. Przystojny i inteligentny nonkonformista grający w undergroundowym zespole zdecydowanie działał na moją nastoletnią wyobraźnię ;) Podobało mi się też przedstawienie grupy przyjaciół, która mogła na siebie liczyć. Film, choć trochę naiwny (ale na pewno nie głupi), teraz też mi się podoba, jeśli nie z sentymentu, to chociażby z powodu pytań, jakie stawiają sobie tam ludzie po skończeniu studiów, bo i mnie to czeka w najbliższych miesiącach.
Musisz sama obejrzeć, jestem ciekawa Twojej opinii.

Mariusz Czernic pisze...

"Angielska robota" to świetny film, bardzo nieprzewidywalny, ze znakomitym aktorskim duetem Statham-Burrows. Nie przepadam za tzw. 'filmami rabunkowymi', ale lubię klimat brytyjskich komedii sensacyjnych. Trochę obawiałem się, że nowozelandzki reżyser sobie z tym klimatem nie poradzi, ale się myliłem - to najlepszy film Rogera Donaldsona.
Pozostałych dwóch filmów nie widziałem. A najlepsze filmy o wampirach to oczywiście: "Dracula" (wersja Coppoli) i "Wywiad z wampirem".

liritio pisze...

Lilithin, "Crank 2"! Zobaczyłam, co to za film i wygląda dość przerażająco, jestem pod wrażeniem :) a pierwszą część da się oglądać?
Ja nawet nie dałam rady obejrzeć trzeciego "Transportera", mięczak ze mnie :)
Tak przedstawiłaś "Orbitowanie bez cukru", że kiedy tylko czas pozwoli, obejrzę na pewno. Szczególnie, że kończenie studiów czeka i mnie w zdecydowanie zbyt bliskiej przyszłości.

Peckinpah, jedyne, co "Angielskiej robocie" mogę wytknąć, to niezbyt ciekawe zakończenie. Chociaż Donaldsona "Rekrut" również mi się podobał, nie tylko ze względu na Pacino :) zgadzam się jednak, że "Angielska robota" jest najlepsza. I teraz przejrzałam jego filmografię, Donaldson reżyserował "Gatunek" :) to jest horror mojej młodości, puszczany co rok, słabo pamiętam ten film, ale oglądałam na pewno kilka razy. Ale obsadę "Gatunek" ma elegancką, szkoda, że mimo tego jest to zapewne gniot straszny.
"Daybreakers" naprawdę można z przyjemnością obejrzeć, ale "Wywiadu z wampirem" nic nie przebije.

Mariusz Czernic pisze...

No pierwsza część "Crank" to niezły 'odjazd', Statham bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, pokazał że ma ogromne poczucie humoru. Drugiej części nie widziałem. Za to "Transporter 3" był fatalny, zdecydowanie najgorszy film ze Stathamem, z tych które widziałem.

"Gatunku" nie określiłbym jako gniot, ten film ma świetny, intrygujący początek, znakomity jest pomysł, który jednak nie został w pełni wykorzystany i z czasem film staje się nieco wtórny i przewidywalny, staje się klasycznym kinem akcji. Trzeba dodać - bardzo sprawnie zrealizowanym kinem akcji. Natomiast "Rekrut" jakoś nie zrobił na mnie wrażenia. Już bardziej podobał mi się film biograficzny z Hopkinsem "Prawdziwa historia" o 'najszybszym motocyklu świata'. Polecam;)

Lilithin pisze...

Pierwszego Cranka można jeszcze obejrzeć, ale drugi to już totalny gniot, naprawdę. Jeszcze jakiś dziwny montaż do tego zrobili. Czasami aż nie wierzę, że to obejrzałam w całości ;)

Prześlij komentarz