niedziela, 19 września 2010

"Wieczór polkowy w Tall Pine", Lorna Landvik.

Kolejna książka kupiona w drodze na samolot, który zwrócił mnie ojczyźnie. I kolejna, której nigdy w Polsce nie dostrzegłam, chociaż w bibliotece na półce ponoć stoi (w katalogu sobie sprawdziłam). Mam do tych lotniskowych zdobyczy spore szczęście, chociaż ciągle trafiam na tytuły, które w Polsce również są, ukryte za rogiem. Ale o ile na co dzień zdarza mi się to nazbyt często, w samolocie złej książki jeszcze ze sobą nie miałam.

"Wieczór polkowy w Tall Pine" uplasowałby się gdzieś pomiędzy "Smażonymi zielonymi pomidorami" a... hmmm, a wszystkim co do "Smażonych, zielonych pomidorów" jest podobne, ale ładniejsze (w złym tego słowa znaczeniu), milsze i w ogóle bardziej harlequinowe. Tak, widzę, że Was zachęciłam :)

Małe miasteczko w Minnesocie, obowiązkowo kawiarnia, która zbiera mieszkańców Tall Pine każdego dnia i garstka bohaterów, których codzienny spokój i monotonia pierzchają, kiedy Tall Pine przeżywa najazd Hollywood. Garstka przedstawia się całkiem interesująco:
Fenny Ness, młode, piękne dziewczę z emocjonalnymi problemami, zostaje obsadzona w głównej roli "Ike'a i Ingi", filmu nad którym prace mają trwać właśnie w Tall Pine.
Lee O'Leary (właścicielka obowiązkowej kawiarni), uciekła do Minnesoty przed mężem-brutalem i nawet nie podejrzewa, że pewien nieśmiały szewc, Pete, nocami szyje dla niej buty, które mają być przyszłym dowodem jego miłości.
Miss Penk i Frau Katt, para dwóch oryginalnych pań, już nie pamiętam, która z nich płakała za synem, który się jej wyparł, a która wykonywała sportowe rewolucje na miarę kaskaderskich czynów.
I jeszcze nawiedzona Mary, z jej nawiedzonymi wierszami. I były żołnierz, który czasem czuje potrzebę zachowywania się jak pies.

A razem z Hollywood zjawia się antypatyczny reżyser i egocentryczny scenarzysta. I Duży Bill, chociaż z całkowicie nie-hollywoodzkiej strony.

Może napiszę krótko. "Wieczór polkowy w Tall Pine" to książka warta (mile) spędzonego nad nią czasu. Przedstawia ciekawą historię zmian w życiach kilkorga bliskich oraz dalekich sobie ludzi. Jak pisałam, książka w stylu Fannie Flagg, tylko niestety trąci odrobinę Harlequinem (ale tylko małą "odrobinę"! żeby nie było).
Zabrakło głębszej treści. Zabrakło antypatycznych bohaterów. W ogóle, zabrakło mi czegoś, co bardziej zbliżyłoby panią Landvik do tak wspaniałych, szczerych i całkowicie pożerających uwagę "Smażonych zielonych pomidorów", a oddaliło od jakiejkolwiek lektury w stylu "Klubu miłośników Jane Austen".

Ale na trzy wieczory polecam, jako że "Wieczór polkowy w Tall Pine" ma w sobie wystarczająco dużo ciepłego humoru i ogólnej radości życia, żeby nadchodzące, zimne dni uprzyjemnić. A moje zastrzeżenia na tle niewystarczającego rozróżnienia bohaterów czy zbyt sielsko-anielskiego nastroju książki nie muszą być wadami dla innych czytelników.

A tak całkowicie odbiegając od tematu, jak jeszcze raz usłyszę gdzieś przeokropny "Teenage Dream", Katy Perry bodajże, to istnieje niebezpieczeństwo, że kogoś zutylizuję. Albo coś zdewastuję. Nie wiem czy słyszałam w ostatnich latach koszmarniejszą piosenkę. No, wyraziłam frustrację (wszędzie ostatnio słyszę to coś, boję się iść do sklepu, bo na pewno "Teenage Dream" tam leci), mogę iść spać. I może mi się Katy Perry nie przyśni.

0 komentarze:

Prześlij komentarz