środa, 17 listopada 2010

"Chemia śmierci", Simon Beckett.

Nie było źle. Więcej, było na tyle dobrze, że zapamiętam nazwisko autora i przy najbliższej okazji pożyczę kolejną książkę o Davidzie Hunterze.

Powalona wrednym stworzeniem, potocznie zwanym chorobą, zakopałam się pod kocem i udawałam, że mnie nie ma. I jak bardzo nie byłabym oczarowana "Bel Ami" Maupassanta, uwierzcie, że nie jestem w stanie czytać dziewiętnastowiecznej prozy, kiedy wszystko mnie boli i przypominam sobie bardzo dokładnie, dlaczego nienawidzę chorować. Zdecydowanie, na listopadowe dogorywanie najlepsze są soczyste powieści kryminalne. Zagadka, detektyw i zły, zły szaleniec.

David Hunter, który oczywiście skrywa bolesną przeszłość - jakże by inaczej - zamieszkał w Manham trzy lata temu, porzucając londyńską karierę antropologa sądowego i skazując się na zesłanie w profesji wiejskiego lekarza rodzinnego. Jednakże - jak w wielu książkach lubią nam przypominać - od przeszłości nie można uciec, więc kiedy dwójka chłopców znajduje zwłoki kobiety w stanie zaawansowanego rozkładu, kiedy ofiara okazuje się jedną z mieszkanek Manham, kiedy policjant prowadzący dochodzenie dowiaduje się o skrywanym zawodzie trzyletniego pana doktora, oczywistym jest, że już mamy nowego detektywa na starcie.

Tak naprawdę "Chemia śmierci" nie poraża fabułą, gdzieś od połowy jest mocno oczywiste, kim okaże się na końcu Zły, Zły Szaleniec (chociaż prawdę mówiąc od początku miałam tylko dwa typy, z których prędko został tylko jeden). A dość proste rozwiązanie wcale mnie nie przekonało, motywy Złego, Złego były trochę naciągane, autor mógł pokusić się o głębsze rozpisanie postaci i odrobinę większe zaskoczenie czytelnika.

A jednak, mimo pewnej płycizny psychologicznej, mimo utartych schematów, przeczytałam "Chemię śmierci" zaciekawiona dalszym ciągiem - chociaż przyznam, że wyszło trochę nierówno. Start książki jest świetny, rozwinięcie obniża lot, a zakończenie pikuje dziobem w glebę.
Jedynie nieco wrażliwszym czytelnikom oraz czytelniczkom polecam odstawienie książki na czas posiłków, bowiem opisy larw, much i tego typu uroczych żyjątek stanowią pewną część obrazowania pracy Huntera, tytuł "Chemia śmierci" nie wziął się znikąd.

Także kończąc spontaniczny wpis na temat spontanicznie złapanej książki - mnie lektura nie skrzywdziła. Simon Beckett ma najwyraźniej talent do pisania, tylko mam nadzieję, że w kolejnych częściach doszlifował trochę kreatywne myślenie.
A i tak, dajcie mi kobietę po przejściach (akurat trochę bzdurnych) i mężczyznę z przeszłością, Złego, Złego Szaleńca, ponurego policjanta i na dodatek to rozkoszne uczucie, które wzbudzają we mnie opowieści o małych miasteczkach z podejrzaną atmosferą ("Miasteczko Salem" S. Kinga, rewelacja), a będę szczęśliwa.

Okładka zagraniczna, bowiem polska wygląda paskudnie (w sumie jest przedrukiem jednego z angielskich wydań).

3 komentarze:

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

A ja Ci życzę, abyś sobie z tym "zwierzęciem" dała jak najszybciej radę i spod koca się wygrzebała :)

(Acz nie jestem pewien czy lektura "The Chemistry of Death" najlepiej z tym koresponduje ;) )

tamaryszek pisze...

:)))
Nie ma to jak Liritio na rozbawienie. Dziś humor spod znaku truposza: "zwłoki kobiety w stanie zaawansowanego rozkładu", "opisy larw, much i tego typu uroczych żyjątek"... kurczę, no nie wiem, dlaczego mnie to bawi, choć przecież nieapetyczne. Wiem natomiast, co mi się podoba w Twoich zaleceniach dla S.B.: że nie przekreślasz talentu pomimo braku kreatywnego myślenia. Aż sobie pomyślałam, że nie jest tak źle - czy trzeba koniecznie stać na dwóch nogach? Warto cieszyć z tego, że jest choć jedna. Bo szklanka jest do połowy pełna:)
Pozdrawiam (życzę zdrowia!)
ren

liritio pisze...

Logosie, dziękuję, aczkolwiek spod koca wygrzebałam się i tak już następnego dnia, praca, szkoła, nie ma przebacz :) Ale zwierz radośnie mi towarzyszy do dziś, przywiązał się...

Ren, cieszę się, że sprawiam Ci radość, nawet niezamierzenie :)
A szklanka do połowy pełna i tylko jedna noga, hmm, na dwóch nie trzeba faktycznie stać, da radę na jednej, tak na bociana :) a pan Beckett naprawdę nieźle zaczął swoje zmagania z pisaniem, więc może się nie zawiodę i jakiś zalążek tej drugiej nogi odkryję w jego kolejnej książce.
Albo i nie :)
Pozdrawiam

Prześlij komentarz