niedziela, 26 grudnia 2010

"Piaskowa góra", Joanna Bator.

Książka, która chodziła wokół mnie (na ile książka może chodzić) już od dawna. Najpierw pojawiała się na wielu blogach, potem czytały ją moje koleżanki, potem potykałam się o nią w bibliotece... A jednak, mimo pozytywnych opinii i własnego zainteresowania głośną książką Joanny Bator, ciągle jakaś niesprecyzowana niechęć, możliwe, że poniekąd związana z niedokończoną lekturą "Kobiety" - nieciekawa książka - odpychała mnie od "Piaskowej góry".
Potem nastąpiła cisza przed burzą, kiedy to "Piaskowa góra" zniknęła z mojego widnokręgu, żeby całkiem niedawno wyskoczyć znienacka w recenzji Tamaryszka, która znokautowała niechęć i ostatecznie wsadziła "Piaskową górę" w moje małe łapki.

Jednak jak się okazuje, początkowe uczucie nieokreślonej obawy przed tą książką było uzasadnione. Podobnie jak równie nieokreślone do "Piaskowej góry" przyciąganie, dawno już nie miałam tak sprzecznych odczuć w związku ze spokojną przecież książką.
Wręcz wypadałoby oddzielić dwie strony jednego medalu i brutalnie rozedrzeć moją o "Piaskowej górze" opinię na dwoje. Bowiem z jednej strony zachwyt ciężkim stylem pani Bator, zachłyśnięcie się jej szczerością, ostrością widzenia i całkowitym powstrzymaniem się od upiększania rzeczywistości. I z drugiej, mierził mnie charakter smutnej rodziny Jadzi i Stefana Chmury, smutne osiedle w Wałbrzychu. Ponury i całkowicie obcy mi świat, którego nigdy nie chciałabym zaobserwować z bliska. A "Piaskowa Góra" to właśnie taka lupa przyłożona do tego wałbrzyskiego osiedla, do PRL-owskiej codzienności do rodziny, krewnych i znajomych Jadzi.

Na pewno czyta się "Piaskową Górę" mozolnie, jakby przedzierając się przez te sny, w których biegniemy, ale nie posuwamy się zbytnio naprzód i nogi ciążą jak ołów. Trzeba było długiej chwili, żebym przywykła do zabałaganionego, upstrzonego szczegółami stylu Joanny Bator. I chwila - błysk, w połowie książki nagle odkryłam, że mnie wciągnęło, mimo że twarz wyginała się w grymasach kolejno niechęci i przerażenia, brnęłam naprzód, coraz szybciej, aż ostatnie zdanie powitałam w środku nocy, jednocześnie zmartwiona, że się skończyło, ale też z ulgą, że więcej już nie muszę.

Chociaż wszystkie opowieści z wałbrzyskiego osiedla są ze sobą poplątane, namotane na jedną szpulę i pod tytułem "Piaskowa góra" wypuszczone w świat, chyba tylko historię Haliny, matki Stefana Chmury, i smutnego kelnera, jej męża, czytałam naprawdę spokojnie. Zawsze to chociaż jedna. Reszty się bałam. Jadzia mnie przerażała. Grażynka mnie przerażała. Dominika także mnie przerażała. W złą nauczycielkę prawie nie uwierzyłam, a Stefan Chmura wydawał się niegroźny, ale i tak budził we mnie niepokój.
Ograniczona mentalność, klaustrofobiczne nagromadzenie charakterów i "Niewolnica Izaura", chciałam tę książkę wyrzucić za okno, a chwilę potem napływała nieśmiała fala podziwu dla przenikliwości, dla umiejętności autorki.

Kolejnej części nie tknę, "Piaskową górą" prawie się udusiłam. Ale niewykluczone, że pewnego dnia żmudny proces czytania tej książki powtórzę. Dla tego rewelacyjnego stylu, żeby powrócić do aż nazbyt realistycznie złożonego świata Piaskowej Góry.

7 komentarze:

pani Katarzyna pisze...

No ja też już się tyle naczytałam o tej książce i jestem jej ciekawa, a Twoja recenzja w ogóle nie pomogła, tylko jeszcze bardziej wzmogła moją ciekawość ;D Ale specjalnie się chyba na nią zasadzać nie będę... Może kiedyś mi spadnie z nieba ;)

tamaryszek pisze...

Czyli: trudu włożyłaś co niemiara w rozczytanie wałbrzyskiej sagi. Cieszę się, że zostawiasz po niej ślad.
Ale powiem Ci, że zachęcając do lektury w ogóle nie brałam pod uwagę, że może ta książka męczyć. Mnie niosło szalenie.
Wspominasz o splątaniu losów - to jest bardzo fajne. I niezła babka (nomen omen: babci) z Haliny Chmury. Jest bohaterką kilku epizodów w "Chmurdalii". Umiera, ale Domiika zdąży wrócić z Nowego Jorku, by się z nią spotkać. I zrobi jej cudne zdjęcie (ten fragment bardzo lubię: Halina-mizerota, w pomalowanych na czerwono włosach, w pstrych ciuszkach - samo serce).
Myślałam nad stylem Joanny Bator. Bo tu się dzieją dziwne rzeczy. Narrator co rusz wchodzi w głowę bohatera (mowa pozornie zależna), czasem można zgubić orientację, kto trzyma mikrofon. Ale jeśli się wchodzi w grę, to problem znika a zabawa się rozkręca: słyszy się język pokiereszowany niezdarnościami i pospolitością taką, że aż podskakuje człowiek na taką trafność obserwacji. Język to jest walor główny. Szkoda, że nie przeczytasz "Chmurdalii". Mam tam swój ulubiony dialog: kłótnię (z rękoczynem) Jadzi z Leokadią Wawrzyniak (matką księdza Adama). Jak one się za łby biorą! Iskry lecą, perlą się słowa, że hej! Jadzia nabiera elokwencji. Takiej osiedlowej, rzecz jasna, ale to robi wrażenie.

Poza tym: jeśli Jadzia żyje, na pewno niejeden serial ogląda i horyzonty na jego modłę kształtuje.

Tak więc powtórzę: cieszę się, że dobrnęłaś, podduszona, do końca. Witaj wśród znajomych z Babela :)
Serdeczności na grudniowy finisz.
ren

ultramaryna pisze...

Też musiałam z trudem brnąć przez "Piaskową górę", ale robiłam to z wielką satysfakcją. Podobało mi się bardzo, chociaż książka jest rzeczywiście przytłaczająca, przerażająca i może poddusić ;)

the_book pisze...

Ja podobnie jak Tamaryszek galopem biegłam przez tekst Bator. Dla mnie był porywający i zniewalający. "Chmurdalie" również przeczytałam, jednym czytelniczym tchem. Polecam jednakże powroty do Wałbrzycha :)WARTO!

liritio pisze...

Pani Katarzyno (swoją drogą, jak odmieni się Twój nick, wychodzi słodko :) odebrałam tę książkę na tyle pomieszanie, że moją recenzję można zostawić w tle, jako jedynie dodatkowy komentarz do innych opinii... Sama nie wiem, czy naprawdę poleciłabym tę książkę innym.

Tamaryszku, relacja Dominiki z Haliną Chmurą chyba najbardziej zainteresowała mnie w "Piaskowej górze", ale też może z powodu prostego, że Halina Chmura wydawała mi się najbliższa z tego wałbrzyskiego stadka.
Natomiast styl pani Bator jest naprawdę wart uwagi, także pochwał. Zanim nie przywykłam do bohaterów osiedlowych historii, właśnie ten język mnie trzymał przy książce, jak zaklętą.
Co do "Chmuradalii", tak naprawdę nie jestem kategorycznie na "nie", prawdą jest, że często zmieniam zdanie, jeśli chodzi o ewentualne lektury, więc kto wie :) elokwencja Jadzi mnie wstępnie zainteresowała. Kłótnia także, a tym bardziej rękoczyn :)
I także ja pozdrawiam ciepło w te mroźne dni!

Ultramaryna, najwyraźniej ilu czytaczy, tyle "Piaskowa góra" dostarcza wrażeń. Ale to ładnie o książce świadczy.

The_book, nie wiem, jakim cudem można przez tę książkę biec galopem, ja tam bardziej pełzałam... Jedynie mogę więc czoła chylić i wspólnie się z lektury, w ostatecznym rozrachunku wartej czytania, radować. A tę "Chmuradalię" jeszcze przemyślę...

liritio pisze...

"Chmurdalię", dopiero teraz dostrzegłam, że w sumie to źle przeczytałam tytuł :)

Tajemnica33 pisze...

a ja jakoś nie mogę zdecydować się na "Piaskową górę" chyba się boję, że nie wejdę ;) musimy poczekać obydwie na lepsze czasy ;)

Prześlij komentarz