poniedziałek, 7 lutego 2011

"Turysta", reż. Florian Henckel von Donnersmarck

Nadrabiam zaległości i Turysta" leci na pierwszy ogień. Wrażenia po filmie już przebrzmiały, ale zarys tego, co chciałam powiedzieć wtedy, jeszcze pozostał.

Nie będę zaprzeczała (chociaż chętnie bym to zrobiła), że "Turysta" jest filmem średnim. Ani porywającej akcji w nim nie uświadczycie, ani porażającej gry aktorskiej (chociaż obsada jest bardzo dobra, jednak "Turysta" nie był najwyraźniej produkcją, w której podsycano by ducha aktorskiej brawury, zadowolono się wypracowaną przez lata biegłością aktorów), wisi też nad nim cień pierwowzoru "Anthony Zimmer", o którym wspomnę za chwilę.

Zdawałoby się więc, że jedynymi atutami "Turysty" są właśnie nazwiska obsady, bardzo estetyczna i miła oku oprawa scenariusza - przepiękne zdjęcia Wenecji, po prostu bajka. I możliwe, że tak jest, ale niekoniecznie dyskwalifikuje to film.
Moim skromnym zdaniem "Turysta" po prostu pasowałby znacznie bardziej do kina "złotych lat" Hollywood, kiedy aktorów było chyba mniej, a krzyczące z plakatu "Cary Grant i Ingrid Bergman" przyciągało jak magnes. Albo "Fred Astaire i Audrey Hepburn" - a czy "Funny Face" to rzeczywiście rewelacja? Nie bardzo. Po prostu piękna Audrey w pięknej sukni i wdzięczny Astaire kręcący się wkoło.

I w "Turyście" mamy właśnie taki "wielki" duet naszych czasów. Tandem Jolie i Depp plącze się po ekranie, olśniewa aparycją, gra w połowie samych siebie - a tłem dla nich jest akcja wzięta z filmu kilka lat starszego "Anthony Zimmer". Równie przewidywalna i miejscami niedorzeczna, co w oryginale.
Chociaż możliwe, że "Turysta" oferuje znacznie mniejsze napięcie i znacznie więcej hollywoodzkich pocałunków, wolę wersję amerykańską, przynajmniej oglądając "Turystę" nie czułam, że powinnam zachwycić się urodą Jolie - wersji amerykańskiej brak francuskiej subtelności, że Jolie miała być piękna zostało wywalone na środek bez zbędnego skrępowania. A tym samym przestało być irytujące. Niby zwykle takie zagrywki o delikatności młota kowalskiego mnie zniesmaczają, ale w "Turyście" jakimś cudem te obezwładniające widoki, obsada prawie że skrząca się złotem, tępa przewidywalność akcji, to wszystko zachowało jakimś cudem klasę i wdzięk. Jakby twórcy mrugali do nas z rozbawieniem, pytając "jest piękno? jest śmiech? jest wielka miłość i wielka tajemnica? to czego się czepiacie?"

"Turysta" jest filmem, w którym w biały dzień Johnny Depp, w białym smokingu zapala papierosa przed Pałacem Dożów, a w tle wzlatują gołębie. I jak tu nie uznać, że "Turysta" to po prostu sama klasyka? :)

Dobrze, "Anthony Zimmer". Nikt mi nie wmówi, że był lepszy. Miał inny, spokojniejszy klimat, znacznie bardziej tajemniczy, zahaczający o thriller. Tylko żeby film tak przerażająco poważny jak francuski pierwowzór "Turysty" zdawał egzamin, musi być naprawdę dobry. Inaczej jest nudny i męczący w tej nieznośnej powadze. Jakby przez cały film starano się udowodnić, że scenariusz ma sens, a Francuzi robią solidne kino.
A przecież, kiedy obedrze się "Anthony'ego Zimmera" z tej nieszczęsnej powagi, kiedy zabierze się "Turyście" całą tę przepyszną otoczkę pięknego rozmachu i sławy, zostanie dokładnie to samo - historia w stylu "zabili go i uciekł", która naprawdę ma mało sensu.
A mając do wyboru śmiertelną powagę Sophie Marceau i przesadzoną świetność "Turysty", wybieram to drugie.

11 komentarze:

Amicus pisze...

Liritio, przyznam się, że nawet ujmuje mnie ten Twój brak uporzedzenia do amerykańskiego kina rozrywkowego rodem z Hollywood.
Niestety, ja coraz bardziej tracę do niego cierpliwość, (choć nadal doceniam wagę rozrywki w życiu amerykańskiego społeczeństwa konsumpcyjnego ;) )

Na "Turystę" się wybierałem (bo lubię Deppa, a i na urodę Angeliny Jolie nie jestem obojętny) ale w końcu do kina nań nie dotarłem (bo... a to jakieś festiwale, albo King's Speeche tudzież inne Czarne Łabędzie ;) )

A i dzisiaj jeszcze mam wybór.
I wybieram jednak... "Blue Valentine" :)

Pozdrawiam

liritio pisze...

Amicusie, brak uprzedzeń, owszem, ale trzeba też zaznaczyć, że "Turysta" to hollywoodzka papka na poziomie. A ja jestem w stanie znieść wiele, byle trzymało się pewnej jakości. A rozrywka jest naprawdę potrzebna zmęczonemu umysłowi (konsumpcyjnemu).
Ale nie polecałabym Ci "Turysty" tak naprawdę, mam wrażenie, że uznałbyś ten film za stratę czasu, także Twoje inne wybory jak najbardziej mają uzasadnienie.

I boję się oglądać "Czarnego łabędzia", już widzę, że mnie zniesmaczy i zmęczy. Ale nic to, obejrzę i może sama sobie udowodnię, że się mylę.
Będę też czekała na wrażenia z "Blue Valentine", szczególnie na temat Michelle Williams, która jest według mnie potwornie mdła i ciągle czekam, aż ktoś mnie przekona, że nie mam racji.

Pozdrawiam również

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

Szkoda, że nie widziałaś Czarnego Łabędzia przed całym tym zgiełkiem wokół tego filmu. Taki moment zaskoczenia jest tym, czym możemy sobie w kinie życzyć.
Gdyż, chcąc - nie chcąc - te wszystkie opinie o filmie Aronofskiego jednak na nas oddziaływają (uprzedzają, w jakiś sposób nastawiają... itp.)
Ale jest też duża szansa, że ten obraz Cię wciągnie.
Mnie wciągnął :) (Czego już nie mogę powiedzieć o innych okrzyczanych ostatnio filmach)

liritio pisze...

Również żałuję, szczególnie, że natłok opinii za dużo samego filmu mi opowiedział. A w filmach Aronofskiego niepewność, napięcie, to się liczy.
Zobaczymy, może jednak wrócę zachwycona, gotowa przebijać mieczem wszystkie negatywne "pfff, jakie to przekombinowane, szablonowe, puste, itd, itp". Na razie jednak im wierzę.

A cóż Cię w takim razie nie wciągnęło? Mam nadzieję, że "Social Network" uniknęło tej przykrej kategorii :)

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

Pozwolisz... szczegóły wkrótce :)

liritio pisze...

Pozwolę :)

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

Dziękuję :)

PS. O widzę Arlekina i Pierota (Deraina). Bardzo mi się ten obraz spodobał (a widziałem go w paryskiej L'Orangerie):

http://logosamicus.bloog.pl/id,4655171,title,CO-TO-JEST-SZTUKA-z-listu-do-przyjaciela-cz-I-klasyka-chaos-sztuka-a-rzeczywistosc,index.html

Pozdrawiam :)

Peckinpah pisze...

W ubiegłym tygodniu na TVN-ie można było obejrzeć film "Anthony Zimmer". Obejrzałbym, gdyby nie to, że na TV4 leciał w tym czasie całkiem niezły film akcji z Hongkongu pt. "Na pierwszej linii".
"Turystę" pewnie kiedyś obejrzę ze względu na świetnie dobrany duet aktorów, choć zdaję sobie sprawę, że świetny duet nie gwarantuje dobrego filmu, np. film "Pan i pani Smith" z Angeliną Jolie i Bradem Pittem był, moim zdaniem, bardzo słaby.
Na koniec jedno pytanie. Podobno w "Anthony Zimmer" zagrał Daniel Olbrychski. Dużą miał rolę czy tylko epizod?
Pozdrawiam.

PS. Zgadzam się co do "Funny Face". Przeciętny film - jeden ze słabszych z udziałem Audrey.

liritio pisze...

Peckinpah, Olbrychski (ha, widziałam ostatnio też "Salt", czy Amerykanie nie mogą go ujrzeć w jakiejkolwiek innej roli, niż bardzo złego Rosjanina?) miał rolę sporą, chociaż drugoplanową - tego samego złego Rosjanina :) który także szukał Zimmera z ramienia rosyjskiej policji czy jakoś tak. I muszę przyznać, że akurat on wypadł lepiej, niż jego odpowiednik z "Turysty", w ogóle w "Turyście" tak naprawdę najlepszy był Paul Bettany.

liritio pisze...

Logosie, gubię się w Twoich blogach, tyle do przeczytania!
A Deraina "Pierrot i Arlekin" to jeden z nielicznych jego obrazów, które lubię (ale za to jak bardzo!) - zdecydowanie tylko późniejsza twórczość Deraina przypada mi do gustu.

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

Nie gub się liritio nie gub! Nie ma powodu :)
Zresztą, w czym tu się gubić - podałem Ci po prostu link do jednego z wpisów na moim poprzednim blogu, którego właściwie przestałem prowadzić ponad rok temu - przenosząc się z jednego WP (Wirtulnej Polski) na drugie WP (WordPress).

Ja na Deraina patrzę podobnie jak Ty - zdecydowanie bardziej podobają mi się jego obrazy z okresu, kiedy dał sobie spokój z fowizmem, i przeprosił się niejako z klasycyzmem (zachowując jednak swój indywidualny, niepowtarzalny - i rozpoznawalny na pierwszy rzut oka - styl).

Pozdrawiam

Prześlij komentarz