wtorek, 8 marca 2011

"20 odsłon zachłannej młodości", Xiaolu Guo.

"Ludzie mówią, że łatwiej jest uleczyć rany ciała, niż serca. Bzdura. Jest dokładnie na odwrót - to skaleczone ciało goi się dłużej. Zranione serce to nic innego jak popioły wspomnień(...) O ranach ciała możesz mówić wtedy, kiedy na przykład jesteś z kimś przez trzy lata, potem odchodzisz, ale w nocy, w łóżku, kładziesz się po jednej stronie, tak jakby po tej drugiej ktoś wciąż leżał. To jest właśnie rana ciała. Nawyk, który karze ci zostawiać miejsce dla kogoś, kogo tam nie ma."
Xiaolu Guo "20 odsłon zachłannej młodości", Wyd. Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2010, str. 138.
Rzekłabym, że "20 odsłon zachłannej młodości" ma tytuł idealnie oddający istotę książki. Dwadzieścia krótkich opowiastek o kolejnych zdarzeniach w życiu Fenfang, która zwiała z rodzinnej wioski, podobnie jak inne małe wioski nawet nie oznaczanej na mapach Chin, i zainstalowała się w Pekinie. Dokładnie, kolejne odsłon z Fenfang w roli głównej, już same tytuły powinny oddawać atmosferę tych obrazków, np. "Fenfang idzie na basen, ale nie wchodzi do wody".

Nigdy bym się nie spodziewała, że książka z taką okładką i tytułem, książka kobiety, która zajmuje się raczej pisaniem scenariuszy, ksiązka, która na pierwszy rzut oka kojarzy się wyłącznie z prozą Nory Ephron, aż tak przypadnie mi do gustu. A połknęłam "20 odsłon zachłannej młodości" w jeden dzień i uśmiechnęłam się przy zakończeniu. Xiaolu Guo nie poszła na ostatnich stronach na łatwiznę rozwiązania wszystkich nitek, w których plącze się Fenfang i nawinięcia ich na ładną szpulkę "szczęśliwego zakończenia".

A gdyby ktoś zapytał, "ale o czym to jest?" - nie lubię takich pytań - mogłabym odpowiedzieć np. o młodej dziewczynie w Chinach. Albo: o fragmentach dorastania do dorosłości. Albo: o samotności w wielkim mieście. Albo...

Xiaolu Guo pisze bardzo spokojnie, prostym językiem, w krótkich zdaniach potrafi zawrzeć naprawdę piękne fragmenty rzeczywistości. Może mogłabym ją porównać do Baricco? Chociaż Xiaolu Guo jest znacznie konkretniejsza w swoich zdaniach. Szybsza. Mniej poetycka. Określając "pięknymi" obrazki, które opisuje, mam na myśli najzwyklejsze pod słońcem codzienności. Ale ja krojenie ryb na targu o piątej rano, na mrozie, te precyzyjne ruchy noża, ciche szmery budzącego się dnia, to właśnie opisałabym jako "piękne". Chyba zbyt często rzucam tym "pięknem" na prawo i lewo.

Oczywiście nie wątpię, że radość z lektury wynikała w dużej mierze z podobieństwa do Fenfang (tylko umownego) naszego wieku, naszego zagubienia. Chociaż chyba ani ja, ani Fenfang nie jesteśmy specjalnie zagubione, w naturalnym stopniu raczej, jak każdy.

Została w głowie ta książka, została w obrazkach. Na pierwszym planie szuflada Mao, potłuczone szkło i duchota miasta. Dalej pies, Niebiański Drań, sos sojowy i długa podróż pociągiem. Dalej... Z takich haseł można by wszystkie epizody z życia Fenfang ułożyć. Jak puzzle.

A wraz z powrotem słońca do miasta, wróciło i muzyczne zacięcie.
Rickie Lee Jones, On Saturday Afternoons in 1963.
I proszę, na raz dwa trzy, cieszymy się światem.

11 komentarze:

marpil pisze...

A ja porównałam "20 odsłon..." do "Małego słownika chińsko-angielskiego dla kochanków" i wypadła na niekorzyść, bo "Słownik..." był dla mnie odkryciem roku 2009. Jeśli nie miałaś w łapkach nalegam, namawiam, nakłaniam!

Zosik | Podróże po kulturze pisze...

Tak jak przedmówczyni i ja czytałam tak ze dwa lata temu "Mały słownik chińsko-angielski dla kochanków". Nie nazwałabym go odkryciem, ale raczej miłym i zabawnym czytadłem. Pamiętam, że lektura dostarczyła mi sporo frajdy i to tyle co pamiętam, więc niezbyt wiele ergo nie jest to lektura konieczna, ale bez wątpienia przyjemna.

liritio pisze...

Marpil, Zosik, różne opinie o "Małym słowniku..." słyszałam, bardzo pozytywne i bardzo negatywne, więc jestem ciągle odrobinę sceptyczna - szczególnie, że chociaż podoba mi się styl pisania Guo, "Kamienna wioska", którą przeczytałam po "20 odsłonach..." już była raczej średnia.
Zapewne przeczytam, skoro to odkrycie/przyjemna lektura - takich nigdy za wiele.

marpil pisze...

A dla mnie "Słownik" był objawieniem ze względu na jeżyk - cały egzemplarz mój mam popodkreślany i powykrzyknikowany! (sama fabuła - no cóż, to jest sprawa drugorzędna). A przez "Wioskę" nie przebrnęłam.

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

Wchodzę ostatnio w tematykę chińską, więc zainteresował mnie Twój wpis - także i z tego względu.
Boże, jak ja mało wiem (nie tyle o Chinach co) o ludziach Chiny zamieszkujących (włączając w to oczywiście ogarnięte zachłanną młodością dziewczyny ;)).
To planeta, którą chciałbym dla siebie odkryć i zbadać (tylko proszę nie podejrzewać, iż mam na myśli młode Chinki :) )

I tak sobie jeszcze pomyślałem, że niezwykle ważna jest w tym wszystkim jakość tłumaczenia (które, jak mniemam, jest jednak łatwiejsze w przypadku przekładu z jakiegoś języka europejskiego).

Chihiro pisze...

Ja z kolei o "Słowniku..." mam raczej negatywne zdanie, dla mnie książka była średnio wiarygodna i zbyt powierzchowna. Miałam wrażenie, że autorka wyczerpała cały swój potencjał. Jej film "She, a Chinese" także sromotnie mnie rozczarował.

Logosie, Xiaolu Gu pisze od paru lat wyłącznie po angielsku, opuściła Chiny na dobre chyba i przestała pisać po mandaryńsku. Ta książka jednak jest starsza niż "Słownik...", sama autorka w wywiadzie, który kiedyś czytałam, mówiła, że to była wprawka zaledwie, na podstawie której nakręciła swój film. I tę książkę napisała po mandaryńsku. Z jakiego języka przetłumaczono ją na polski?

liritio pisze...

Marpil, niewątpliwie zachęcasz mnie bardzo. Zobaczymy :)

Logosie, Chiny są podobno miejscem nie do życia dla nas, przyzwyczajonych do europejskich/amerykańskich standardów. Ale to można powiedzieć o wielu miejscach na świecie. Cieszę się, że chciałbyś ten kraj odkrywać, może podzielisz się na blogu odczuciami odnośnie owych ewentualnych wrażeń :)
Ale też widzę (z tych kilku chińskich książek, które czytałam), że ich tok myślenia jest mi całkowicie obcy.

Potęga tłumaczenia jest niezauważana, a tyle zmienia dobre tłumaczenie. Można się rozpłynąć lub umrzeć nad tą samą książką.

Chihiro, tłumaczenie "20 odsłon..." było robione z języka angielskiego, w przedmowie autorka napisała, że po latach tłumaczyła książkę na angielski i dodawała poprawki, i z tego zrobiono polskie wydanie.

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

Liritio, czy wiesz, że każdego dnia przychodzi na świat ponad 40 tysięcy nowych (?) Chińczyków?

Już ta informacja może uświadomić nam, jak nasze myślowe nawyki nie przystają do ogarnięcia tego kraju i tego, co się tam dzieje.
Mnie Chiny lekko przerażają, z mimo to (choć może właśnie dlatego?) chcę się tam wybrać.

Całkiem możliwe, że w niedługim czasie Chiny zaczną dyktować swoje warunki całemu światu (jeśli po raz kolejny nie zmarnują swojej szansy na wysforowanie się do awangardy ludzkości). To nie jest dobrze, jeśli obecne kierownictwo tego kraju oddaje hołd komuś takiemu jak Mao (który jest de facto mordercą mającym na sumieniu śmierć większej ilości ludzi, niż Hitler i Stalin), a cały świat (łącznie ze Stanami Zjednoczonymi i Europą - w tym Polską) nie wyciąga z tego żadnych konsekwencji, przyzwalając Chińczykom na wszystko (bo business is business).

Czytam w tej chwili takie opasłe tomiszcze Jonathana Fenby'a traktujące o historii Chin ostatnich 160 lat, ale niestety, o samych ludziach zamieszkujących ten kraj niewiele się stamtąd można dowiedzieć - wiele natomiast o mentalności tych, którzy Chinami rządzą oraz o samych mechanizmach władzy, które tam się uskuteczniają.

Nie spodziewałbym się też jakichś szczególnych objawień poznawczych jeśli chodzi o mentalność tzw. "szeregowych Chińczyków" po pozycjach typu "20 odsłon zachłannej młodości", Xiaolu Guo, która to Pani wydaje mi się być po prostu zwesternizowaną już desydentką z własnego społeczeństwa (popraw mnie, jeśli się mylę).

Piszesz: "Cieszę się, że chciałbyś ten kraj odkrywać, może podzielisz się na blogu odczuciami odnośnie owych ewentualnych wrażeń :)"
To tak szczerze, czy sobie trochę ironizujesz? ;)

Pozdrawiam

Chihiro pisze...

Logosie, skąd te uprzedzenia wobec pisarzy, którzy piszą poza Chinami? Czytałam jej "A Concise Chinese-English Dictionary for Lovers" i zapewniam Cię, że można o autorce mówić różne rzeczy, ale na pewno nie to, że jest zwesternizowana.
Ile literatury chińskiej czytałeś, że możesz pewnie pisać, że nie spodziewasz się "jakichś szczególnych objawień poznawczych" po pozycjach typu wyżej wspomniana książka (której nie czytałeś, więc jak możesz się o niej w ogóle wypowiadać)? Czytałeś noblistę Gao Xingjiana, który od lat mieszka we Francji i pisze w jęz. francuskim? Czytałeś Yiyun Li, Ma Jiana, Ha Jina, Jung Chang, by wymienić choćby kilku najbardziej chyba znanych pisarzy mieszkających poza Chinami, a piszących wyłącznie na tematy, o których pisarze mieszkający w ojczyźnie nie mogą się wyrazić?
O mentalności współczesnych Chińczyków, przede wszystkim tych z nowego pokolenia jest wiele lepszych i bardziej aktualnych książek, po które można sięgnąć. Nie można zresztą wpychać wszystkich Chińczyków do jednego worka, bo poszczególne rejon są tak różne, więc ktoś taki jak "szeregowy Chińczyk" w ogóle nie istnieje i ignorancją jest używanie tego określenia.
Przepraszam, jeśli mój ton wyda Ci się protekcjonalny, ale drażni mnie brak pokory w Twojej postawie i wszechwiedzący i osądzający ton Twojej powyższej wypowiedzi. Nie spodziewałabym się tego po Tobie.

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

Tak, Chihiro, przytłoczyłaś mnie tym swoim komentarzem (odczułem to jednak jak uderzenie), i - prawdę pisząc - odebrało mi to wszelką chęć dyskusji z Tobą na ten temat (a już miałem Cię prosić o poradę, na jakie pozycje pisarzy chińskich warto zwrócić uwagę, by poznać mentalność Chińczyków, może nie tyle "szeregowych", co nie będących intelektualistami, pisarzami, artystami - o to mi chodziło, a nie o jakiegoś abstrakcyjnego "szeregowego Chińczyka", którego przecież - dobrze o tym wiem - nie ma). Bo literatury chińskiej nie znam (czytałem tylko pozycje mówiące o historii Chin i kulturze tego kraju).

Twoje słowa mnie zabolały, bo wyczuwam w nich... jednak - agresję (której ponoć w Tobie nie ma).
Bardzo mi się zrobiło przykro.

Czy naprawdę w takich moich słowach, jak: "Boże, jak ja mało wiem (nie tyle o Chinach co) o ludziach Chiny zamieszkujących" albo: "popraw mnie, jeśli się mylę"
widzisz "brak pokory" oraz "wszechwiedzący i osądzający ton" ?

Wydaje mi się, że w tych oskarżeniach objawia się po prostu bardziej niechęć do mojej osoby, niż (w tym przypadku) do tego co piszę.
Szkoda.

Oczywiście możesz się do tego nie przyznawać, że nie ma w Tobie agresji, ale ona jednak jest - zwłaszcza w stosunku do tego, co jest nie po Twojej myśli, co odbiega od Twoich pojęć, sądów i wyobrażeń (i niestety, przekłada się to w agresję wobec ludzi, którzy to reprezentują).
Zauważyłem to już do tej pory kilkakrotnie.

Naturalnie, że milej jest dyskutować z ludźmi, którzy bezkrytycznie akceptują to, co piszesz, którzy utwierdzają Cię w tym, jaka jesteś wspaniała...itp. ale dopiero konwersacja z tymi, którzy się od Ciebie różnią, którzy mają inne poglądy, inne "zaplecze kulturowe",inne doświadczenia, którzy poddają krytyce Twoje zdanie - dopiero to wymaga prawdziwej sztuki konwersacji. ( I ja np. takie dyskusje cenię sobie bardzo - bo to właśnie one najbardziej mnie inspirują i pobudzają do myślenia, a nawet rewizji swoich poglądów. Dlatego szczególnie zabolało mnie Twoje posądzenie o "brak pokory" i "wszechwiedzący i osadzający ton".
Czy naprawdę widzisz, że coś takiego dominuje w tym co piszę na moim blogu, lub w innych moich wypowiedziach?

Chihiro pisze...

Logosie, piszesz: "Oczywiście możesz się do tego nie przyznawać, że nie ma w Tobie agresji, ale ona jednak jest - zwłaszcza w stosunku do tego, co jest nie po Twojej myśli, co odbiega od Twoich pojęć, sądów i wyobrażeń (i niestety, przekłada się to w agresję wobec ludzi, którzy to reprezentują)." Jakim cudem możesz wiedzieć lepiej ode mnie?

Absolutnie nic nie mam do Twojej osoby (staram sie bardzo nie oceniać ludzi, jedynie ich postawę czy wypowiedzi), ale razi mnie - także nie po raz pierwszy - Twoje podejście do różnych spraw, pełne wyższości, tak je odbieram. Kłócić się nie zamierzam, bo dążę zdecydowanie do porozumienia niż konfrontacji, jednakże mam wrażenie, że konstruktywna krytyka nie powinna zaboleć. Bo w Twojej postawie nie widzę, żeby niektóre z Twoich poglądów miały zaplecze merytoryczne (poparte doświadczeniami albo faktami), tylko były opiniami na przekór temu zapleczu.
Jeszcze raz przepraszam, jeśli Cię moją wypowiedzią tak zraniłam, czasem słowa wyglądają napisane gorzej niż gdy się jej wypowie neutralnym tonem. Nie mam nigdy zamiaru ranienia ludzi.
Osądzający ton wyczytałam w Twoim uprzedzeniu z góry, że niewiele można się spodziewać po książkach takich jak ta recenzowana. Ale jak napisałam, słowa napisane wyglądają gorzej. Być może oboje odczytaliśmy nasze nawzajem wypowiedzi inaczej niż pragnęliśmy, by zabrzmiały. A bezkrytycznego przyjmowania wszystkiego, co piszę i mówię, nie lubię, bo nie uważam się absolutnie za lepszą od kogokolwiek. Czasem może za zadającą więcej pytań, ale to wszystko.
Co do literatury chińskiej - sama mam duże braki, jednak pisarzy wymienionych czytałam, nawet jeśli nie wszystkie ich dzieła, i widzę, jak bardzo są różne, jak różny jest punkt widzenia opisywanych historii (choćby sama Rewolucja Kulturalna raz jest przedstawiana z perspektywy ubogiego rolnika, innym razem intelektualisty-pisarza, jeszcze innym - dziecka z rodziny zafascynowanej Mao). To wszystko są cenne obserwacje i spostrzeżenia.

Prześlij komentarz