Zbiór jego podsumowań życia, śmierci, wszystkiego co w trakcie się wydarza, od drobnostek po wielkie słowa. Szczególnie wyraźny rozdźwięk między mną a autorem to jego wiara, która przebija z wielu fragmentów, a kiedy mądry facet pisze o Bogu, czytanie jego książki robi się podwójnie interesujące.
W pierwszym zdaniu Marai napisał "Czytelniku, ta książka chciałaby być szczera". I jest, a przynajmniej ja taką szczerość kupiłam, uwierzyłam w tę jego szczerość.
Zaskoczyła mnie całkowita powaga, spodziewałam się jednak kilku przymrużeń oka. Nie ma, jest krótko, na temat, jakby statecznie i z namysłem. Rozsądnie i w jakiś sposób niepodważalnie.
Nie sposób tak naprawdę zrecenzować "Księgi ziół", bo i jak. Ale pozwoliłabym sobie zacytować kilka fragmentów, które najbardziej utkwiły mi w pamięci. Nie wszystkie za jednym zamachem, po jednym, po jednym, z czasem zbierze się ich trochę.
Na początek pokazałabym Wam sam początek... Lepszej dedykacji jeszcze w życiu nie widziałam. Właściwie ta dedykacja to może nawet najlepsza część "Księgi ziół"?
Książkę tę dedykuję Senece, ponieważ uczył, że bez moralności nie ma człowieka.Sandor Marai, "Księga ziół", Czytelnik, Warszawa, 2006r., dedykacja na str.5
I Epiktetowi, ponieważ uczył o tym, co jest w naszej mocy. I Markowi Aureliuszowi, który nauczył się od Epikteta , czym jest to, co jest w naszej mocy – i był cierpliwy.
I Montaigne’owi, ponieważ był pogodnego usposobienia i nie przejmował się tym, co stanie się z jego dziełem po śmierci. I w ogólności stoikom, którzy pocieszali, kiedy nie było pociechy na ziemi, i nauczali, aby nie bać się śmierci ani niewolnictwa, ani biedy, ani choroby. I dwóm-trzem mężczyznom, którzy byli moimi przyjaciółmi i prawdziwymi mężczyznami. I dwóm-trzem kobietom.