wtorek, 29 marca 2011

Prostuję zwoje: "Miłość, szmaragd i krokodyl", reż. Robert Zemeckis.

Jak wyciszać otępiałe zwoje mózgowe? Jak je ugłaskiwać? Ja stawiam na prostowanie - podobno im bardziej pomarszczony móżdżek, tym mądrzejsza główka, ale trudno, moja będzie przynajmniej lekka z wyglansowanymi na równo półkulami.
Inwestuję czas wolny w spokojne głupotki, właśnie tak. Najlepiej działa karmienie kaczek w słoneczne, ale ciągle jeszcze chłodne przedpołudnia. Kaczkom marzną kupry, mnie marznie nos, fajnie się wspólnie bawimy chlebem.

Wczoraj np. obejrzałam "Miłość, szmaragd i krokodyl". I się wzruszyłam. Film z lat 80tych, kiedy jeszcze Douglas był niczym młody (względnie) bóg, a Kathleen Turner, jak na śliczną heroinę przystało, czarowała uśmiechem.
I tak sobie planuję w najbliższych dniach dorwać sequel, "Klejnot Nilu", bo przy części pierwszej bawiłam się świetnie.

"Miłość, szmaragd i krokodyl" to jeden z tych filmów puszczanych lata temu, późnymi, wakacyjnymi nocami w TVP, w niezmiennej serii ze "Szczękami", "Rojem" i "Błękitną laguną". Przy atakach rekina ludojada niezmiennie zasypiałam, rozkwity młodości na tropikalnej wyspie wydawały mi się wtenczas tematem niezręcznym (jakieś 8, może 10 lat musiałam już mieć :), wściekłe pszczoły oglądałam z zapałem wiele razy (wakacje, kolejne wakacje, kolejne wakacje...), ale dziś już nic nie pamiętam, poza jedną sceną. A przy wczorajszym seansie uświadomiłam sobie, że "Miłość, szmaragd i krokodyl" zlewał mi się z innym filmem, chyba z "Kopalniami króla Salomona".

Dobrze, reminiscencji dość - jeżeli nie znacie któregokolwiek z wspomnianych przeze mnie filmów, poraz to zmienić, kino lat 80tych ma ogromny urok.
Zerknijcie chociażby na powyższy plakat, jakby krzyczał "Tarzan powraca!". I jak tu nie obejrzeć przygód tej czarującej pary, która spotyka się w gorącym środku kolumbijskiej dżungli.

Ach, "Miłość, szmaragd i krokodyl" urzeka powolnym tempem, które kiedyś musiało być zawrotne. Urzeka prostotą scenariusza. Urzeka poczciwością złoczyńców, jak również ich oczywistym stopniowaniem: ten najgorszy ma wypielęgnowane (sztuczne?) wąsy i wojsko. Ten trochę mniej najgorszy też ma wąsy, ale już brzydsze, i hoduje krokodyle (wiecie, krata, rzuca im surowe mięsko z rozkosznym chichotem, takie cuda). Tym najmniej najgorszym jest Danny DeVito w białym garniturku.

Zachowując powagę mogłabym napisać, że "Miłość, szmaragd i krokodyl" jest idealnym dowodem na to, że proste pomysły często są najlepsze, a zgranie Kathleen Turner i Michaela Douglasa przeniosło dość przeciętny film do czołówki klasyki filmów przygodowych.
Ale powaga mało licuje z tak rozkosznym dziełem, w którym wzięta pisarka romansów i czarujący awanturnik uciekają przez dżunglę z maczetą w łapce. I oczywiście jest mapa skarbów! I duży, zielony kamień. I kolumbijskie pueblo, w którym można tańczyć do porywających rytmów, i zakochać się w sobie w samym środku wielkiej, kolumbijskiej przygody.

7 komentarze:

Peckinpah pisze...

Ten film z początku mi się nie podobał, dopiero jak obejrzałem go trzeci raz doceniłem go za dużą porcję przygód i kilka zwariowanych pomysłów, takich jak skok z wodospadu czy np. trzymanie krokodyla za ogon. Podobała mi się w nim muzyka, nadal pamiętam muzyczny motyw z tego filmu, skomponowany przez Alana Silvestriego. Solidne połączenie akcji, przygody i komedii romantycznej. Z tego co pamiętam sequel "Klejnot Nilu" jest równie dobry, a momentami nawet bardziej zabawny.

Z czwartego akapitu wynika, że "Szczęki" i "Rój" to kino lat 80tych, a one powstały dekadę wcześniej. "Szczęki" to znakomity, pełen napięcia i emocji thriller, ale "Rój" jest filmem strasznie bzdurnym. W książce "Danse Macabre" Stephen King napisał, że "Rój" powstał za 20 milionów, a wygląda jakby powstał za 20 dolarów. Być może King użył tu innej liczby, ale to nieważne, chodziło mu zapewne o to, że film ma słabe efekty specjalne. Ja się z tym nie zgadzam, akurat efekty są niezłe, w końcu zrobił je laureat czterech Oscarów, L.B. Abbott. Film jest kiepski nie z powodu słabych efektów, ale bzdurnego scenariusza, pełnego absurdów. Gdyby film miał sporą dawkę humoru to obroniłby się jako parodia kina katastroficznego, ale reżyser podszedł do niego zbyt poważnie i zrobił niezamierzoną parodię gatunku. Ale trzeba przyznać, że Irwin Allen obsadę zebrał imponującą i to na pewno na nią poszła większa część budżetu.

Agna pisze...

Uwielbiam ten film, widziałam go niezmierzoną ilość razy. Kwintesencja kina przygodowego, który cieszył mnie na równi z "Ptaszkiem na uwięzi" - w takich filmach obsada jest równie kluczowa co scenariusz. Kurcze, obejrzałabym jeszcze raz.

liritio pisze...

Peckinpah, łapanie krokodyla za ogon ucieszyło mnie bardzo. Na dzisiaj miałam właśnie zaplanowany "Klejnot Nilu", ale chyba będę musiała to przełożyć, niestety.

A wrzucenie wszystkich tych filmów do worka lat 80tych faktycznie wyszło na wyrost, ale nie sprawdziłam tego wcześniej, teraz stwierdzam mea culpa. "Szczęki" są rzeczywiście dobrym filmem - oglądałam je znowu wiele lat później - co nie zmienia faktu, że jak byłam mała nudziły mnie bardzo, tylko charakterystyczny temat muzyczny nie pozwalał mi na sen.
A "Rój" możliwe, że bzdurny, właśnie z zaskoczeniem przeczytałam o Michael'u Caine w obsadzie :) ale pamiętam, że jako małe dziecko bałam się tego filmu i bardzo odrzucał mnie rój pszczół, okropność.


Agna, a "Ptaszka na uwięzi" nigdy nie widziałam, muszę zobaczyć co to takiego :)

Peckinpah pisze...

Na mnie "Rój" także robił wrażenie i także wtedy, kiedy byłem dzieckiem. Ostatnio byłem w bibliotece i zajrzałem raz jeszcze do książki "Danse Macabre", by przypomnieć sobie tekst Stephena Kinga na temat "Roju". Brzmi on dokładnie tak: "przy budżecie dwunastu milionów dolarów ten film wygląda, jakby powstał za dolara osiemdziesiąt pięć centów".

"Ptaszek na uwięzi" to świetna komedia sensacyjna ze świetnym duetem aktorskim: Mel Gibson - Goldie Hawn.

liritio pisze...

Peckinpah, jednak King ostro ocenia "Rój" :) w sumie nabrałam ochoty na odświeżenie wrażeń, ostatni raz widziałam ten film jakieś 15 lat temu, ciekawe czy dzisiaj i ja bym uznała, że dolar i osiemdziesiąt pięć centów to równowartość tej produkcji.

Agna pisze...

"Ptaszek na uwięzi" to narwana historia z młodym Gibsonem i rozbrajającą Goldie Hawn. Zawsze miałam przy tym przednią zabawę. Chociaż ostatnio Mel tak narozrabiał, że praktycznie go bojkotuję.

Anonimowy pisze...

Widzę, że powroty do starych filmów to sama przyjemność.
Ja jak już wspomniałam, w sobotę oglądałam "Dzieci kukurydzy" - super. Stary film, powolny, efekty - śmieszne, ale coś w sobie ma takiego, że niedługo biorę się za część drugą. Ogląda się świetnie.
"Ptaszka na uwięzi" też bardzo lubię. I wszystkie "Zabójcze bronie"....

Prześlij komentarz