środa, 23 marca 2011

"Zabójczy numer"/"Lucky Number Slevin", reż. Paul McGuigan.

Dzwoniący telefon w pokoju z przeokropną tapetą, dwa trupy, chwilę potem trzeci oraz bardzo pechowy poranek w życiu Slevina - to tylko początek filmu zakręconego jak sprężyna, który umilał mi wczorajszy wieczór. "Lucky Number Slevin" rozbawił, wciągnął, nie znudził, nie zniesmaczył, wszystko grało. A zabawnym zrządzeniem losu jest to film o przekręcie, już sam w sobie będący przekrętem. Kiedy usatysfakcjonowany porządną rozrywką widz najmniej się tego spodziewa, w akcji następuje nagłe spięcie, wszystko nabiera powagi i w miarę komediowy film sensacyjny staje się czymś bardziej złożonym.

Na pewno "Lucky Number Slevin" trafia gdzieś między kinem gangsterskim w stylu Ritchiego (najbardziej przypomina chyba "Revolver" - miało być całkiem beztrosko, a potem jednak nie do końca tak jest), a delikatnym pastiszem gatunku - czyli reżyser chciał się dobrze bawić, scenarzysta mu pomógł, a aktorzy wczuli się w atmosferę bezbłędnie. Sporo w tym wszytskim nawiązań, gier słownych i dowcipów z drugim dnem, czyli poza samą akcją mamy jeszcze łamigłówki "skąd ja znam tę scenę?", kiedy McGuigan czerpie inspiracje z kolejnych, znanych większości filmów. Wychodzi więc na to, że "Lucky Number Slevin" to taka zabaweczka w pudełku, które zapakowane jest w kolejne pudełko i (kto wie?) może w jeszcze kolejne pudełko...

Film się jeszcze nie zaczął, a ja już przy napisach (bardzo ładnych, to swoją drogą) aż przysiadłam z radości, Morgan Freeman, Stanley Tucci, Bruce Willis, Ben Kingsley...! To było piękne :) Szczególnie Tucci, którego zawsze mi mało.
Ale główni bohaterowi też zasługują na wzmiankę, Josh Hartnett i Lucy Liu, przeuroczy i całkiem fajni, a na pewno zabawni. W ogóle Hartnetta jakoś mało w kinie widuję, czy on w niczym nie gra, czy po prostu ja tego nie oglądam... Nie wiem, a trochę żałuję, bo ten facet jest dobrym aktorem, przewrotny się wydaje. "I Come with the Rain" w reżyserii Anh Hung Trana - nie potrafię wietnamskich nazwisk odmieniać - z Hartnettem w roli głównej, to podobno bardzo dobry film, nawet miałam się zainteresować bliżej.

Dobrze, wracam do filmu. O ile samej akcji nie warto streszczać, znacznie lepiej zostawić Wam wszystkie niespodzianki, mogę napisać, że "Lucky Number Slevin" to jeden z tych filmów, które zaczynają się scenami bez związku i przez prawie dwie godziny śledzimy z uwagą akcję, która nam ten związek uświadamia.

Ponieważ "Lucky Number Slevin" podobało się mnie, oczywiście możecie się spodziewać ciętego humoru i porażających dialogów, słowa, słowa, słowa...
Ale, skoro na fabule się nie skupiam, mogę podkreślić że część wizualna tego filmu jest bardzo porządnie dopracowana, przede wszystkim scenografie, psychodeliczny korytarz, kontrasty w mieszkaniach Rabina i Szefa, ta koszmarna tapeta... A jeszcze zdjęcia, no nie wiem, takie niby nic, a właściwie kilka razy łapałam się na podziwianiu samego ujęcia - znaczy cacy.

I jak, chcecie już oglądać? Chciałabym, żebyście chcieli, bowiem "Lucky Number Slevin" ma sporo zalet, a mało wad, które z dużym wdziękiem są maskowane. Niedociągnięcia scenariusza gubią się w pędzie akcji, która leci na łeb na szyję, tam aż nie ma czasu na zastanawianie się.
Nagła, aż brutalna zmiana nastroju jest częściowo usprawiedliwiona odpowiednio stonowanym zakończeniem. A wszelkie inne przytyki zbyłabym wzruszeniem ramion i milcząco wskazała nazwisko Tucciego na plakacie - o, w ten sposób sprawiam, że ten film nie ma wad.

8 komentarze:

Anonimowy pisze...

No super. Przeczytałam dwa razy, co napisałaś, mam go teraz w planach koniecznych. Ale na sobotę już inny czeka. To mały problem...;) Bardzo, bardzo mnie zachęciłaś.

Peckinpah pisze...

Parę dni temu ten film był telewizji (TVP1), też go oglądałem, chociaż nie od początku. Podobał mi się, miał dobre momenty i nieźle przemyślany scenariusz z zabawnymi dialogami i zawiłą fabułą, pomysłowo rozwiązaną w finale. Aktorstwo też jest mocną stroną tego filmu. Stanley Tucci faktycznie się wyróżnił, co nie było łatwe, kiedy w obsadzie są Freeman, Kingsley i Willis. Lucy Liu też była OK. Ale w głównej roli wolałbym zobaczyć jednak kogoś innego niż Hartnett. No ale nie można mieć wszystkiego. Film i tak mnie bardzo pozytywnie zaskoczył.

liritio pisze...

beatrix73, cieszę się bardzo, że zachęciłam, już mniejsza o to, na który weekend padnie :)
A jaki masz w planach na ten najbliższy?

Peckinpah, Tucci zawsze daje radę, a akurat w "Zabójczym numerze" Freeman tak średnio mi pasował... Znaczy, był świetny, jak zawsze, ale bywa znacznie świetniejszy.
Kogoś innego, niż Hartnett, nie wiem, mnie nawet do roli pasował, jak napisałam, przewrotny ma uśmiech i to zagrało. Ale na pewno rolę Slevina równie dobrze mógł zagrać ktoś inny.

Anonimowy pisze...

Na sobotę mam dwa horrory - "After.Life."
(http://horror-buffy1977.blogspot.com/2011/03/afterlife-2009.html) - wyczytałam u Buffy.
A drugi stary horror "Dzieci kukurydzy" - w ramach akcji własnej - wracam do starych filmów. Po ostatniej "Piranii" trochę zwątpiłam we współczesne horrory... :)

tamaryszek pisze...

Tucci, Tucci... czy to ten uroczy mały mąż dużej Julii? ("Julie&Julia")?
Czekam na ciętą ripostę wobec mojej ignorancji;)

Liritio, melduję, że wiosna nadeszła. Bociany nadleciały, czarnonogie.
Hasło-odzew. Pozdrawiam.
ren

liritio pisze...

Beatrix73, horrory :) trochę nie moja bajka... Ale "Dzieci kukurydzy" chyba widziałam, taki tłum blond dzieciaczków, które kontrolują umysły, czy coś w ten deseń, to?

Tamaryszku, Tucci Tucci ten :) ciętej riposty nie będzie, bo uprzedziłaś - cięte mogą być tylko niezapowiedziane.

Czarnonogie bociany cieszą mnie na równi z wiosną :) już link w zakładkach poprawiłam i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Wiosny i bocianów.
Pozdrawiam ciepło, chociaż w ciepłą wiosnę to już mogę ozięble pozdrawiać. Ale przecież nie Ciebie, Tamaryszku :)

Peckinpah pisze...

Tłum blond dzieciaków, które kontrolują umysły pasuje mi raczej do filmu "Wioska przeklętych". Ale "Dzieci kukurydzy" nie widziałem, więc może też tam było coś podobnego.

liritio pisze...

Peckinpah, masz rację, to o "Wiosce przeklętych" myślałam, dzieci z jednakowymi włoskami, tak. A "Dzieci kukurydzy" w takim razie nie oglądałam, ale horrorów w ogóle niewiele oglądam, jak byłam młodsza lubiłam, a teraz... Mniej :)

Prześlij komentarz