wtorek, 5 kwietnia 2011

"The Blues Brothers", reż. John Landis.

Sweet home, Chicago... Są takie filmy, które trzeba znać. Problem jedynie w tym, że ile osób, tyle list zatytułowanych "must see". Filmy stare, filmy nowe, obcojęzyczne i polskie, dramaty, komedie, filmy dokumentalne, filmy licznie nagradzane, filmy niszowe i wreszcie te kultowe, o których niesamowitym wpływie na całe rzesze (głównie) młodych ludzi może zadecydować drobiazg.

Niestety nie ma jednego tytułu, który absolutnie wszystkim kojarzyłby się z tym, co w kinie najlepsze, ale owszem, istnieje kilka takich, które od zaszczytnego określenia "najlepszy w historii" dzieli cienka granica. I co? Na pewno "Blues Brothers" to nie jest jeden z tych filmów. Wady ma, jedną sporą. Tyle, że te wady w niczym nie umniejszają jego kultowego charakteru.

Cóż jest potrzebne, żeby stworzyć dzieło "kultowe"? Na zdrowy rozum nie tak wiele: dobry dialog, bohaterowie z jajami, luźne podejście do rzeczywistości i kamienna twarz to podstawa (w końcu owe "jaja" zobowiązują). Pomaga nikotyna i dobra muzyka w tle. Chyba, że mówimy o "Matrixie", ale nie do końca określiłabym sztandarowe dzieło braci Wachowskich filmem kultowym. Tutaj można by zawężać prywatne definicje, ale przecież nie chciałam wcale pisać o zawiłościach pojęcia "kultowy", tylko o niewątpliwie fantastycznych "Blues Brothers".



Jake i Elwood na misji od Boga - to nie ściema, olśnienie w kościele było, wszystko jak trzeba: szczytny cel (5000 dolarów na sierociniec), napięty termin (kilka dni) i pomysł jedyny w swoim rodzaju (składają zespół do kupy i przywracają światu porządną muzykę).

Dwóch facetów w czarnych garniturach, kapeluszach i okularach ray-banach, Dan Aykroyd i John Belushi w pełnej krasie. Panowie i ich charakterystyczny wygląd to już klasyka. Soul, blues, nawet country (& western :) leci w tle. Pojawia się Ray Charles, Aretha Franklin, Cab Calloway, John Lee Hooker, James Brown...

Dialogi tego filmu przeszły już do legendy, podobnie jak niektóre sceny. Chociaż właśnie zaczęłam się zastanawiać, że aktualnie "Blues Brothers" nie jest filmem znanym wszystkim, połowa moich znajomych zapewne nie kojarzy go w całości, już nie mówiąc o kolejnym pokoleniu. Dużo traci, bo nie znam drugiego filmu, po którym aż tak chce się żyć.



Mnie najbardziej urzeka niezmącony spokój tytułowych braci Blues. Szczególnie w scenach, w których podążająca za nimi tajemnicza kobieta uparcie stara się wysłać ich na tamten świat przy użyciu głównie wybuchowych metod. Przy okazji może zaznaczę, że w "Blues Brothers" groteska czai się na każdym kroku, a zaraz za nią genialny czarny humor. Naziści z Illinois, Dobre Swojskie Chłopaki, Dodge Monaco aka nieśmiertelny Bluesmobile, podejrzane speluny i najwykwintniejsze restauracje, Chicago i wielki pościg. Naprawdę wielki.

Zdecydowanie, akurat ten film naprawdę trzeba zobaczyć. Radość życia, kwintesencja zajebistości, rytmy do których noga sama przytupuje. I żal na koniec, że ja nie jestem muzykiem z Chicago tamtych lat.

Fajniejszy od The Blues Brothers jest chyba tylko Kermit.

4 komentarze:

Mariusz Czernic pisze...

Nic dodać nic ująć. Ja na pewno nic oryginalnego nie wymyślę. Z całą pewnością warto obejrzeć. W telewizji często powtarzają ten film i trudno uwierzyć, że ktoś go jeszcze nie oglądał.
Świetna oryginalna komedia muzyczna pełna zaskakujących scen z samochodami w rolach głównych. Znakomity jest soundtrack - świetne są zarówno piosenki jak i utwór instrumentalny Henry'ego Manciniego z serialu "Peter Gunn".

liritio pisze...

Trudno uwierzyć, że ktoś nie oglądał, a jednak sporo takich ludzi się znajduje :) Szkoda, że w porównaniu do chociażby "Pulp Fiction" jest to znacznie mniej wypromowany film, jego reżyser, odtwórcy głównych ról... Nawet znany bardzo Ray Charles nie jest aż takim wabikiem :(
Dialogi, humor sytuacyjny, "The Blues Brothers" to naprawdę świetny film. A soundtrack to mistrzostwo.

Peckinpah pisze...

A reżyser tego filmu, John Landis, to bez wątpienia mistrz komedii lat 80. Odpowiedzialny jest za wiele zabawnych i inteligentnych komedii, takich jak: "Nieoczekiwana zmiana miejsc", "Szpiedzy tacy jak my", "Trzej Amigos", "Książę w Nowym Jorku". W jego filmach najlepsze role zagrali: Dan Aykroyd, Chevy Chase i Eddie Murphy. Niestety został już nieco zapomniany, bo od 20-tu lat nie zrobił dobrego filmu.

liritio pisze...

W sumie to nie przepadam ani za "Nieoczekiwaną zamianą miejsc", ani za "Księciem w Nowym Jorku", ale już "Szpiedzy tacy jak my" oglądałam kilka razy z przyjemnością, chociaż już trochę zapomniałam o tym filmie. Jestem w sumie ciekawa, czy "Amazonki z Księżyca" to bardzo dobry film czy straszny gniot, ale jest to film mnie niedostępny, więc na razie nie mam szansy sprawdzić.
A "Blues Brothers" nic nie przebije :)

Prześlij komentarz