sobota, 18 czerwca 2011

Fincher vs. Oplev nadejdzie zimą.



"Kozak zwiastun", tak uroczo podsumował zapowiedź najnowszego filmu Finchera mój znajomy. I jak się z nim nie zgodzić, skoro zwiastun faktycznie... jest kozak.
Odkładając na bok chwilową wątpliwość odnośnie zastosowania słowa "kozak" w tym kontekście, wyrażam obawę, uwaga:
Czy Fincher stworzył kolejny film, po którym można szczęki podnosić z poziomu kolan, czy zaserwuje nam kopię wersji pierwszej - do której przejdę za moment - zatrudniając znanych aktorów z Fabryki Snów i odrobinę przyspieszając tempo akcji, a nam pozostanie pokiwać smutno głową nad nieudolnością wszelakich remake'ów? Wzdychając "czas pokaże" krzyżuję palce, żeby wersja Finchera mnie poraziła i zostawiła oniemiałą.

Książka Larssona, a przynajmniej pierwsza część trylogii Millennium, jest rewelacyjna. Ekranizacji Opleva z 2009 roku też niewiele można zarzucić. W tempie ekspresowym nakręcili trzy części, co prawda do kolejnych dwóch zatrudniono innego reżysera, ale nie wiem jak wpłynęło to na poziom ekranizacji Millennium, jako że widziałam jedynie tę pierwszą.

Oplev zrobił bardzo dobrą robotę, jakby chirurgicznie precyzyjny, o ile można tak określać filmy. Wszystko spokojnie zapięte na ostatni guzik, bez wpadek. Żadnych. Gdybym miała skrótowo (ha ha, żarcik, Liritio taka dowcipna po przerwie) opisać wrażenia, przyrównałabym całość do odtwórcy głównej roli Michaela Blomkvista, Michaela Nyqvista - że im się nie poplątały te nazwiska.
Nyqvist jest na pierwszy rzut oka brzydki i toporny, obcy (mnie, nie widziałam go nigdy w innych filmach), wywołuje grymas zniechęcenia. Ale! Dajcie mu trzy minuty, a już jest charyzmatycznym, interesującym aktorem w dobrej roli, który bezbłędnie udźwignął ciężar rozsławionej na wszystkie strony świata książki. I tyle, film jest taki sam jak jego pierwszoplanowa rola.

Niedługo - grudzień? styczeń? - nadejdzie premiera wersji Finchera, "Girl with the Dragon Tattoo". Polskim tytułem roboczym jest "Dziewczyna z tatuażem", miejcie litość, zmieńcie... W każdym razie, obsada pierwszej klasy, aczkolwiek podobna do tej szwedzkiej sprzed dwóch lat. Z wyglądu, tak, jak zinterpretują postaci dopiero się okaże.
Może wyjdzie z tego cudo równe zwiastunowi, plakat też jest interesujący, też nazwisko Finchera coś znaczy.
A chociaż mam nadzieję na najlepsze, traktuję ten nadchodzący film odrobinę podejrzliwie. Stwierdzenia, że to nie remake, ale całkiem nowa wersja według "wielkiego" Finchera, jakoś mnie nie przekonują, patrząc chociażby na przekalkowany image aktorów. Może to zbieg okoliczności. Może inaczej się nie da, jak by nie patrzeć oni są w książce bardzo dokładnie opisani i wyglądają właśnie jakoś tak...

Jakby co, kolejnym projektem Finchera jest (między innymi) ekranizacja "20.000 mil podmorskiej żeglugi". Tego bym się rzeczywiście nie mogła doczekać. Tylko mimochodem zobaczyłam, że chodzą słuchy jakoby Kapitana Nemo miał grać Sam Worthington. Proszę, nie.

9 komentarze:

sabriel89 pisze...

A ja szczerze trzymam kciuki za niepowodzenie tej wersji trylogii Larssona. Szczerze jestem za szwedzką wersją i jej kibicuje :) Szwedzi to naród kryminałów i właśnie w idealnie takim klimacie ten film został stworzony. Poza tym James Bond nie pasuje mi na Mikaela Blomkvista. I! Daniel Craig nie mówi po szwedzku! ;) Miłą odmianą jest usłyszeć w filmie inny język niż angielski ;)

*Ogromny plus za muzykę :)

tamaryszek pisze...

Liritio, gdyby to nie naruszało praw autorskich, podpisałabym się pod Twoim tekstem obiema rękami.
1. zwiastun świetny! przynajmniej na moment zawiesza rezerwę miłośników wersji szwedzkiej.
2. Sedno filmu szwedzkiego uchwyciłaś idealnie. Szkoda, że Amerykanie nie zatrudnią Michaela Nyqvista. Może by to było absurdalne - robić remake z tymi samymi aktorami? - ale nie rozdzieraliby serc wielbicielkom pierwszego wcielenia.
3. Wizualne podobieństwo aktorów jest chyba dobrym wyborem. Po pierwsze, jak zauważasz, pierwowzór literacki narzuca co nieco. I ryzykowne byłoby eksperymentowanie z amerykańską buzią Lisbeth Salander. Po drugie, im mniej "kalifornijskich" twarzy w tej północnej opowieści, z tym większą nadzieją można czekać na premierę Finchera.
To będzie mocna konfrontacja!

Ysabell pisze...

A ja jestem dziwna i mnie się trailer nie podoba. Nawet ze znajomością książki pogubiłam się w nim koło dwudziestej sekundy. Na teledyskach się nie znam, więc jako teledysk może i jest dobry, ale jeśli chodzi o trailer, to wolałabym, żeby mi pokazali, czy Bond się nadaje do tej roli, a nie, że umieją dynamicznie zmontować trochę urywków. W umiejętności dynamicznego montażu (błe) w Hollywood nie wątpię, w aktorskie zdarza mi się powątpiewać... Choć akurat Craig jest naprawdę przyzwoitym aktorem teatralnym, więc jestem raczej na tak, gdyby jeszcze jakiś trailer mi pokazał jak on tutaj gra, byłoby super.

Szwedzkiej wersji nie widziałam, więc nie mam pojęcia jaka była, ale na podstawie dwóch plakatów nie widzę specjalnego podobieństwa między aktorami — tyle co w granicach ról, a to raczej dobrze. A jako, że nie znam się za dobrze na Fincherze też, to przynajmniej nie jestem stronnicza (widziałam tylko trzy jego filmy, ale żaden mi się specjalnie nie podobał). Choć nie wiem, co mi z tego przyjdzie, jeżeli nie obejrzę żadnej z tych ekranizacji. ;)

Ale może którąś obejrzę, pierwsza część cyklu książkowego mi się podobała, choć po kolejne (ze względu na Lisbeth) już nie sięgnęłam... Polecasz wersję szwedzką, jak rozumiem?

liritio pisze...

Sabriel89, żeby Szwedzi byli narodem kryminałów raczej bym nie pomyślała, w ogóle raczej nie wpadłabym na przypisywanie poszczególnym narodom jakichś gatunków literackich, chociaż faktycznie daje się zauważyć na polskim rynku książkowym spory popyt na ponure szwedzkie kryminały. Tyle, że ja od nich raczej stronię, w ogóle z literaturą skandynawską nie do końca się dogadujemy :)

Że James Bond na Blomkvista nie pasuje to racja, ale Craig jest dobrym aktorem, raczej da radę. Jednak wątpliwości zostają, oczywiście. Skoro jednak kibicujesz klapie, cóż, są szanse i na to :) o ile możliwa jest klapa w wykonaniu Finchera.

liritio pisze...

Tamaryszku, remake z tymi samymi aktorami :) absurdalne, ale kuszące w paranoiczny sposób, jeszcze jakby wybrać te same plenery...
Ale zwiastun mnie zaskoczył, wzbudził przygaszone zainteresowanie tym filmem w wersji Finchera. Tylko nadal nie wiem jak się do tego ustosunkowywać, czy jak do remake'u, czy może po prostu kolejnej adaptacji książki. Kto wie, może zupełnie innej, niż poprzednia?


Ysabell, od razu dziwna :) w tym trailerze ciężko by się nie pogubić, to chyba obliczone jest na uderzeniowe wrażenie dla widza, absolutnie nie na przedstawienie nakręconej akcji.
W możliwości Craiga wierzę, znacznie bardziej obawiam się wrażenia kalki z wersji pierwszej.

Podobieństwo między aktorami jest, naprawdę. Panienka w roli Lisbeth wygląda prawie identycznie do swojego szwedzkiego odpowiednika, ale tutaj akurat wiele robi stylizacja. Natomiast Craig jest w swojej kanciastości podobny do Nyqvista.

Co do ekranizacji Millennium, skoro nie przepadasz za Fincherem, a tego filmu nie ma jeszcze na ekranach, tak, polecam wersję szwedzką jak najbardziej, solidnością dorównuje książce. Nie tylko solidnością, polecam jak najbardziej :)
I jeszcze z ciekawości, Lisbeth aż tak nie przypadła Ci do gustu? Bo mnie w kolejnych częściach męczyło potworne przekombinowanie, z dobrego kryminału skok w teorie spiskowe oszałamiającej skali i idiotyzmu.

Mariusz Czernic pisze...

Muszę w końcu zaliczyć tę słynną trylogię Larssona. Wszyscy wokół chwalą, więc pewnie warto przeczytać. Ale mam jeszcze czas do zimy - do premiery filmu Finchera :)

Ysabell pisze...

Lisbeth mnie zniechęcała z dwóch głównych powodów, całkowicie subiektywnych.

Po pierwsze dlatego, że nie znoszę (w książkach, filmach, serialach, nigdzie) postaci genialnych młodych techników (zazwyczaj hakerów), którzy wyrośli w skrajnej biedzie, pierwszy komputer znaleźli w śmietniku, a potem psiejsko-czarodziejsko sami nauczyli się wszystkiego co trzeba nie tylko bez niczyjej pomocy, ale też bez środków na zakup sprzętu. Na zbyt dużo takich postaci trafiłam ostatnio w popkulturze, żeby mi się pomysł wydawał oryginalny, a niemal zawsze jest naciągany.

Po drugie, kieruje mną pewnie zwyczajna zazdrość, ale nie lubię postaci ludzi, którym ze względu na ich wspaniałe umiejętności wolno więcej, którzy nie muszą się stosować do zastanych społecznych reguł. Tak jak Lisbeth, tak jak House czy (trochę) Dexter. Skoro są genialni, to wolno im więcej i wszyscy się na to zgadzają. Takie postaci mnie po prostu irytują, bo jednak w "prawdziwym życiu" to nie działa w ten sposób i w książkach/filmach wydaje mi się strasznie naciągane.

Dodatkowo postać Salander w pierwszej części była budowana irytująco niespójnie, przy czym najbardziej mi to przeszkadzało na poziomie seksualnym. Kobieta z silną seksualną traumą pcha się do łóżka facetowi, a do tego jeszcze facetowi w "typie" (starszy, posiadający władzę) podobnym do prześladowcy. Nie sądzę.

Generalnie po studiach (psychologia) mam dużo mniej cierpliwości do czytania (oglądania) o chorych psychicznie ludziach. Albo choćby o ludziach z problemami psychologicznymi. Moja odruchowa reakcja jest prosta: to się leczy, przejdźmy dalej, robotę to ja mam w robocie. :)

A że Lisbeth podobno w kolejnych książkach więcej, a do tego, tak jak piszesz kryminał (lubię) zmienia się w thriller z teoriami spiskowymi (nie lubię), to dwie kolejne części sobie odpuściłam i zupełnie mnie do nich nie ciągnie. Może sobie kiedyś obejrzę ekranizację? A może nie. :)

liritio pisze...

Peckinpah, moim zdaniem warto jedynie pierwszą część, ale to już zależy od Twojego prywatnego polubienia bohaterów i tolerancji na narastające idiotyzmy.


Ysabell, robota w robocie mnie rozbawiła :)
Młodzi geniusze i dalsi geniusze, którzy mogą więcej, no tak, to jest irytujące, kiedy zwróciłaś mi na to uwagę - sama oczywiście irytowałam się zupełnie czym innym.
Chociaż Dexter to chyba nie, jemu nie wolno więcej, on się po prostu dobrze kryje :)

Moja irytacja Lisbeth nie była aż taka, żebym przestała czytać kolejne części, ale doprowadzała mnie do szału jej agresja, jak małe zbuntowane dziecko.

Anonimowy pisze...

Ja uwielbiam całą trylogię Larssona i w wersji powieści, i filmu. Bardzo się cieszę, że będzie inne spojrzenie, bo to oznacza, że nie rozstaję się z Lisbeth, która nie irytuje mnie nawet przez chwilę. Już nie mogę się doczekać. :)

Prześlij komentarz