piątek, 12 sierpnia 2011

"Pushing Daisies" aka "Gdzie pachną stokrotki".

Lato trwa! - Tak, tak, uznałam, że ze względu na warszawską szarość w powietrzu muszę o tym przypomnieć, przynajmniej nieszczęśliwcom zgromadzonym w tej samej strefie wpływów atmosferycznych, co ja. Chociaż dzisiaj jeszcze nie ma tragedii, ale jak spojrzę wstecz na mijający tydzień...
A wystarczy odwiedzić Pie Hole i lato wraca, o ile nie do miasta, to przynajmniej na chwilę do Was.

Oficjalnie ogłaszam "Pushing Daisies" najbardziej pachnącą słońcem produkcją, jaką w ramach seriali widziałam. Na ile serial może pachnieć czymkolwiek :) Chociaż "Pushing Daisies" ma wiele wspólnego również z wąchaniem kwiatków od spodu.

Ned, The Pie Maker - nieskończenie uroczy Lee Pace - otrzymał od losu specyficzny dar, który pozwala mu ożywiać zmarłych jednym dotknięciem. Drugim posyła ich z powrotem na drugą stronę... Chyba, że nigdy nie dotknie ich po raz drugi.
Tak do Neda dołącza Chuck - śliczna, zupełnie mi nieznana Anna Friel - jego pierwsza, młodzieńcza (bardzo) miłość. Kim byłby zakochany mężczyzna, z własnej woli posyłając ukochaną z powrotem do grobu? Ale skoro Chuck ożyła, ktoś inny musiał umrzeć, w przyrodzie najważniejsza jest równowaga!
Chodzące zwłoki, zombie, ponownie żyjący... Z semantyką problemy ma Emerson, biznesowy partner Neda. W efekcie określa Chuck prosto, jako "The Dead Girl".
Chociaż w robienie ciast Ned wkłada sporo serca, głównie ożywiając zgniłe owocki, nie jest to wybitnie intratne zajęcie. Co innego łowienie nagród oferowanych za znalezienie zabójcy... Tak oto Ned i Emerson pracują razem, a Emerson oddając się robieniu na drutach pokonuje stres związany z żywą/martwą/ponownie żywą Chuck.

Kolorowe "Pushing Daisies", trochę przerysowane, stylizowane na coś pomiędzy groteskowymi światami Tima Burtona a pełną barw i dziwacznych min "Ugly Betty", jest istną wylęgarnią surrealistycznych charakterów.
Poza fantastyczną trójką z kostnicy - chłopak od ciast, chodzące zwłoki i czarująco dobierający koszule detektyw - wkoło Pie Hole kręci się grupka postaci pobocznych.
Olive, mała kelnereczka zakochana w Nedzie (w tej roli Kristin Chenoweth, uwielbiam ją :) złośliwy skrzacik z wielkim głosem.
Dwie ciotki Chuck, czyli pełne ograniczających je fobii Darling Mermaid Darlings na emeryturze.
Mój faworyt, pracownik miejscowej kostnicy, obsesyjnie dba o miękkość dłoni. I pieniądze na czynsz.
Objazdowy sprzedawca antydepresantów, który nigdzie nie jeździ (przez pewien czas).
I wiecznie żywy pies, który nigdy nie dotyka swojego pana.

Zabawne podejście do rzeczywistości i niezłe dialogi, absurdy, śmiesznostki, kolory, muzyczka w tle i zimne trupy na każdym kroku... Cyrk przyjechał!
Każdy odcinek to całkiem nowe morderstwo do rozwikłania, a niecodzienna umiejętność Neda zwykle pomaga w zdobyciu jedynie pierwszej wskazówki. Serial prawie że proceduralny :)

"Pushing Daisies" ma tylko dwa sezony, a szkoda. Dwadzieścia dwa odcinki to tak mało, chciałabym móc oglądać dalej, ale "Pushing Daisies" niestety nie jest serialem, do którego prędko można wrócić ze świeżym spojrzeniem. Feeria barw i specyficzne dialogi mocno zapadają w pamięć.
A było pięknie... Morderstwo hodowcy psów - bigamisty. Albo bałwan z trupem ukrytym pod śniegiem, każdego dnia nowy. Bliźniaczy właściciele domu pogrzebowego aka hieny cmentarne ze sporą nadwagą. I związek zawodowy klaunów, i tajemnicza śmierć truflowej zakonnicy, i morderstwo wśród producentów miodu... Jest nawet odcinek z jeźdźcem, z głową co prawda, ale i tak jest fajnie.

Odcinek pilotowy jest genialny, a tak wysoko zawieszoną poprzeczkę ciężko przeskakiwać za każdym razem. Ale nawet biorąc pod uwagę ten prawie niemożliwy do prześcignięcia początek, "Pushing Daisies" trzyma poziom... Do czasu.

Nie zrozumcie mnie źle, sama jestem oczarowana tym serialem, pierwszym sezonem dosłownie się zachłysnęłam, oglądałam codziennie nowy odcinek, czasem dwa. Wciągnęłam w szaleństwo też C., który po pytaniu "co to za szalona kobieta bez oka?", tak samo jak ja dał się zahipnotyzować i oglądał już do końca ze mną.
Ale dostrzegam pewien problem serialu: kiedy minął pierwszy zachwyt i oszołomienie czymś tak... innym, stało się oczywiste, że im dalej w las, tym mniej twórcy mają pomysłów na zwroty akcji. W drugim sezonie brak jakiegoś haczyka, na który łapałby się widz, który zmuszałby go do powrotu, do oczekiwania, do wykrzykiwania "i co dalej?!"

"Pushing Daisies" czaruje niecodziennym klimatem, oryginalnością, niczym ogromna, trzepocząca się wkoło, egzotyczna ważka. I chętnie wracałam do Pie Hole żeby zakosztować jeszcze trochę atmosfery, zobaczyć te kolory, rozbawić się dialogami. I C. znacznie prędzej zaczął się jęczeć o braku zaskoczeń fabułą. Mnie za to znacznie prędzej zaczęły irytować naleciałości rodem z "Amelii", które nie da się ukryć, w "Pushing Daisies" są częste.

Ale nic nie jest doskonałe, a powyższe wady są prawie nieistotne, kiedy okazuje się, że niektóre z odcinków zaczynają się wierszowanymi retrospekcjami do dzieciństwa Neda. Wierszowanymi!
"Pushing Daisies" może chwilami znużyć, ale szkoda to całkiem ominąć, bo była to świetna zabawa. I na chwilę powracało lato.

3 komentarze:

przynadziei pisze...

:) znam ten serial i chyba widziałem wszystko :) ale to już ma kawał czasu - 2-3 lata chyba? jak na seriale to sporo. Ale i tak masz rację - miło do niego wrócić. Niewiele jest tego typu produkcji - klimatyczne, zwariowane, jednoczesnie pełne czarnego humoru i jakiejś dziwnej optymistycznej lekkości :)
sposoby jak by sie tu dotknąć np w samochodzie powalające...

Mariusz Czernic pisze...

Oglądałem cały pierwszy sezon, drugi już tylko we fragmentach. Serial od początku zachwycił mnie oryginalnością. Wydawało mi się, że formuła serialu kryminalnego już się wyczerpała i nic mnie już nie zaskoczy, a tu proszę - rozwiązywanie zagadek morderstw nigdy wcześniej nie było tak kolorowe, zabawne i pomysłowe :) Klimat jest powalający, aktorzy charyzmatyczni - też uwielbiam Kristin Chenoweth :).

liritio pisze...

przynadziei, tak, na pewno "Pushing Daisies" to nie jest nowość na ekranach tv :) ale ja sobie zakupiłam ostatnio płytę z tym serialem w ramach przepędzania ulicznej szarości - wyszło nieźle :)
mnie też urzekały takie uroczo dziwne pomysły scenarzystów, jak np. taniec w tych białych skafandrach pszczelarzy... "dziwna, optymistyczna lekkość" to celne podsumowanie :)

Peckinpah, Kristin rządzi :)
a na "Pushing Daisies" trafiłam w momencie całkowitego znudzenia innymi produkcjami typu "White Collar", które są coraz bardziej monotonne, więc zadowolenie z "Pushing Daisies" było podwójne :)

Prześlij komentarz