czwartek, 18 sierpnia 2011

Ślub i druhny rozwodowi (na niby) nierówne. Przepraszam za rym.

Obejrzałam ostatnio dwa filmy, jeden w kinie, drugi już w domu. Oba głupie.
A potem usiadłam i zadumałam się nad zaskoczeniami wszechświata.
Jakże to, film recenzowany jako rewelacyjny i błyskotliwy uznałam za nieznośny, a ten tępy i powielający schemat, za przyjemny, wart zobaczenia? Czy to początek końca, staczam się i niedługo zostanie mi w życiu tylko "Moda na sukces" i prenumerata Harlequina?
Czy jednak "Druhny" to nie jest rewelacyjny, błyskotliwy...

Teraz zastanwiam się, jak by to napisać, żeby nie wyszło na to, że "Druhny" to gniot. O nie, "Druhny" mają swoje genialne momenty. Nawet kilkanaście takich momentów, które rzeczywiście są rewelacyjne, błyskotliwe i można przy nich płakać ze śmiechu.
Szkoda tylko, że pomiędzy owymi momentami leci jakiś zupełnie inny, przerażający film będący zlepkiem tego, co w amerykańskim kinie rozrywkowym w ogóle mnie nie pociąga.
Tak oto, oglądając "Druhny", śmiałam się do łez, a chwilę później przybierałam minę rozbawieniem bliską marmurowemu nagrobkowi. Albo troszeczkę ziewałam z nudów - to jest dłuuugi film.

Oglądanie kobiet, które wymiotują sobie na głowy... Odmawiam, składam protest i nie przyjmuję tego do wiadomości. Wybaczcie panowie, w wersji męskiej takie sceny znacznie mniej mnie mierżą, a i tak bolą. W "Druhnach" niestety takie cuda się przewijają, niekoniecznie stale posunięte do ekstremum, ale równie niesmaczne i niepotrzebne. Właśnie to psuje film najbardziej. A było co psuć, pierwszy kwadrans filmu jest genialny. Potem "Druhny" płyną sinusoidalnie, między całkowitym dnem a wyżynami inteligentnej komedii. Aż do przekłutego balonika końcówki, w której jednak miłość zwycięża i wszyscy rzucają się sobie w ramiona.

Annie, główna bohaterka, zachowuje się jak pijana histeryczka. A potem "pstryk", nagle staje się normalną osobą, która budzi sympatię. I "puff", pijana histeryczka wróciła... I tak w kółko. Co było nie tak ze scenarzystami? Reszta żeńskich postaci jest jedynie tekturowym odzwierciedleniem pełnowymiarowych charakterów. Jedynie Helen (Rose Byrne) jest prawdziwa, perfekcyjna pani domu, idealnie wkurzająca zołza, samotna i smutna kobietka.
Zabawne jest więc to, że bardzo dobre są dwie role męskie obecne w filmie na większą skalę. "Silny i twardy" funkcjonariusz Rhodes kontra przerysowany playboy-palant Ted (Jon Hamm). Każda jedna scena z Tedem była znacznie więcej warta, niż spora część pozostałej reszty bez Teda.
"Druhny" to film oryginalny, ale dwubiegunowy i przed oglądaniem ostrzegam.

"Żona na niby" to zupełnie co innego :) Zabiłam Was teraz? We wstępie ostrzegałam, "oba głupie"! Wiem, że to nie najgorszy film, a zarazem wyraz mojej pokrętnej sympatii do komercyjnej tandety, ale byłam zdziwiona, jak bardzo "Żona na niby" uprzyjemniła mi wczorajszy wieczór.

"Żona na niby" leci według utartego schematu hollywoodzkiego romansu, w odrobinę niepoważny sposób. Chirurg plastyczny, Daniel Maccabee (Adam Sandler), podrywa kobiety na trik z obrączką, co obraca się przeciwko niemu po spotkaniu Palmer, która z żonatym mężczyzną nie ma zamiaru się umawiać. Trzeba więc wziąć rozwód z wirtualną żoną, a do gry wchodzi Katherine (Jennifer Aniston), asystentka i przyjaciółka, udając - wkrótce byłą - panią Maccabee.

Lubię Jennifer Aniston. Nie jest może aktorką najwyższej klasy, ale przynajmniej potrafi śmiać się z siebie, a w "Żonie na niby" ma ku temu kilka okazji. Żarty z różnic, nie tylko wieku, między Katherine/Devlin a dwudziestotrzyletnią Palmer mnożą się scena za sceną. Ale dostaje się nie tylko obu paniom, do tego dochodzą żarty z chirurgii plastycznej, z licealnych animozji sprzed lat, z każdego pokolenia ogółem i z N'Sync również.

"Just Go with It" ma tę piękną cechę, której brakuje mi w wielu komediach romantycznych amerykańskiej produkcji. Jest zwyczajnie, spokojnie miłym, nieprzekombinowanym filmem. Pozytywnym. Jak "The Proposal" z Sandrą Bullock i Ryanem Reynoldsem. Jak "Leap Year" z Amy Adams i Matthew Goodem. Jak "No Reservations" z Catherine Zeta-Jones i Aaronem Eckhartem. To wszystko są filmy, których scenariusz, jakkolwiek mniej lub bardziej prawdopodobny i konsekwentny, nie serwuje tych przekombinowanych, wymęczonych scen, których patos powala na ziemię. Po niektórych komediach romantycznych jestem taka zmęczona wymuszonymi problemami bohaterów, ich równie wymuszonymi kłótniami i wielkimi scenami pojednania, "Just Go with It" to świetne remedium na takie bóle istnienia. I niezła odtrutka po "Druhnach". A chociaż widoczki z Hawajów i nie do końca sensowna opowieść nie tworzą głębokiego filmu, cóż, przynajmniej nikt nikomu nie zwracał obiadu na głowę.

3 komentarze:

papierowa latarnia pisze...

Jesteś moim wyznacznikiem, jeśli chodzi o amerykańskie komedie, wszystkie które wymieniłaś to jedne z moich ulubionych, "Leap Year" obejrzalam zachecona Twoja recenzja i ogladam go cyklicznie co 2 miesiace :P dlatego tez obejrze "Zone na niby", czasami przydaje mi sie taka odskocznia od smutnych filmow, ktore sa moim konikiem :D

przyjemnostki pisze...

Ostatnio oglądałam z chłopakiem "Żonę na niby" i usmieliśmy się jak nigdy przy komedii romantycznej ;) Jennifer jest przeurocza, a dzieciaki aktorsko powalają niejednego starego hollywodzkiego wyjadacza ;) Myślałam, że to będzie głupawa komedia, ale pozytywnie się zaskoczyłam. To bardzo dobra komedia, jedna z lepszych jakie oglądałam.

Wymieniony przez Ciebie "Leap Year" to kolejna perełka tego gatunku. Piękna Irlandia, jedna z moich ulubionych aktorek - Amy Adams (chyba nie ma drugiego tak uroczego rudzielca ;) i ta atmosfera! Kiedy tylko mam zły humor oglądam Leap Year albo Love and other disasters i od razu jest mi lepiej.

Pozdrawiam :)

liritio pisze...

Papierowa, to mam nadzieję, że Cię w przyszłości nie zawiodę :)
Takie filmy właśnie są cudne do kilkakrotnego oglądania, niby w kółko to samo, ale świetnie poprawiają nastrój.

Przyjemnostki, też uważam, że dzieci były świetne, większość małych aktorów grających w filmach bywa jednak irytująca, ale ta dwójka zagrała genialnie.
I "Love and other disasters" to jeden z moich ukochanych filmów :)
Pozdrawiam serdcznie

Prześlij komentarz