środa, 2 listopada 2011

Maratończyk(czka)... Maratonka? Serialowa czkawka.

Długość tasiemcowa. Adekwatnie do tematu. Anty-zwolenników gatunku przepraszam, tematyka inna w najbliższym czasie.

Wraz z końcem września rozpoczął się sezon tracenia czasu na seriale. Ja również, jak zwykle (chociaż w tym roku jakoś mniej radośnie) zasiadłam do kontemplowania nowych losów moich serialowych mordeczek.
Niestety nic nie ukryje faktu, że sezon n-ty, jak rewelacyjny by nie był (a rewelacyjnych nie ma, to mogę stwierdzić od razu), nie przeskoczy poziomu początkowego. Dlatego Liritio kontynuuje praktykę sezonu ogórkowego i nadal zapuszcza się na nieznane sobie serialowe wody, szukając NOWEGO, które będzie ciekawe. I nawet coś, czasem znajduje.
Czy upodobanie do seriali to rzeczywiście oznaka braku życia prywatnego (jak to kiedyś skomentował nasz kochany Joey)? Trudno, zdarza się najlepszym.

W najbliższym czasie (jest nadzieja) napisałabym Wam o tym, dlaczego
"Studio 60 on the Sunset Strip" to chyba jeden z moich ukochań wszech czasów. I o tym, o ile lepsze od moich oczekiwań (głównie obaw) okazało się "Miasteczko Twin Peaks" - że kocham agenta Coopera domyślicie się zapewne i bez mojej pisaniny. I jeszcze o tym, dlaczego zdecydowanie przekładam rewelacyjne "Układy" (vel "Damages") nad bardzo sympatyczne, ale zdecydowanie mniej rewelacyjne "Suits". I nawet opowiem Wam historyjkę, jak to z dość miernych książek niejakiej Lindy La Plante powstał całkiem dobry (w sumie z każdym sezonem lepszy) serial "Above Suspicion", dzięki któremu mogę swobodnie ślinić się nad Ciaranem Hindsem i wmawiać C., że tak naprawdę cieszy mnie dobre, mroczne, angielskie kino kryminalne.

Ale to tylko zapowiedź świetlanej przyszłości w internetowej bazgraninie Liritio, dzisiaj zajmę się szybkimi (hm, no prawie) niusami z wizji.
Polecimy więc prawem starszeństwa i na pierwszy ogień moich srogich (ha, ha, jasne...) i wnikliwych (dobra, niech ktokolwiek spróbuje się tu zaśmiać) komentarzy trafi House.

Pamiętacie go jeszcze? Ja słabo.
A jednak poczułam ukłucie zainteresowania osobą House'a w więziennym otoczeniu, w odcinku otwierającym ósmy sezon. I teraz, po obejrzeniu trzech odcinków mogę wydać werdykt: powoli, z mozołem, niczym ta lokomotywa, House dźwiga się w górę, wraca na stare tory i mam wrażenie, że z każdym kolejnym odcinkiem będzie w nim coraz więcej "starego, dobrego House'a" (tutaj można kiwać głową z nostalgiczną miną).

Prawdą jest (moją prawdą), że sezon siódmy pogrzebał House'a (nie oglądałam prawie żadnego odcinka, wystarczyła ta nędza, na którą trafiłam), chociaż szósty też przysługi serialowi nie czynił. I dlatego cieszę się, że mój ulubiony doktor wraca w lepszej formie, ponownie w komitywie z Wilsonem (koniec drugiego odcinka mnie rozbroił i kupił), ponownie z problemem na głowie (skąd wziąć kasę, jak odzyskać stary team i dlaczego właściwie z jego biurem sąsiaduje teraz klinika...), z nowym szefem aka starym podwładnym...
Tak, nic nowego w ósmym sezonie na razie nie zobaczyłam (ale skoro to ósmy sezon, nie spodziewam się nowego), ale za to radośnie przyklaskuję każdemu pomysłowi, który zbliża House'a do klimatu pierwszych kilku sezonów (które kocham bardzo) i prostuje te wszystkie nonsensy i żałości naprodukowane później.
Powrót House'a uważam za oficjalny i mam nadzieję na przyszłość oraz finisz w wielkim stylu. Może mnie nie zawiodą.

Idąc dalej, siódmy sezon "How I Met Your Mother" na razie kontynuuje poziom szóstego... Dalej czekamy na Mother, teraz czekamy jeszcze na domniemaną żonę Barneya. Robin znowu chce od życia czegoś, co już miała i zostawiła. Ted nadal szuka miłości, a Lily i Marshall są w ciąży. Niby nic ciekawego, ale ogląda się tak samo przyjemnie, chociaż może już sporo dowcipów się osłuchało. Tak czy inaczej, ja HIMYM nie zostawię, szczególnie, że "New Girl", na którą miałam wielkie nadzieje, okazała się nudna i bezcelowa, a dla uśmiechu jeden sitcom zawsze miło podejrzeć. A ile razy można powtarzać "Friendsów"? (sporo, ale nie na okrągło)

Natomiast zdziwiona jestem niezłym początkiem piątego sezonu "Plotkary". Wszyscy są nadal tak ładnie ubrani... Cztery odcinki nowego sezonu pozytywnie mnie zaskakują, chociaż tutaj (odwrotnie do "House MD") spodziewam się wkrótce spadku formy i pogrążenia się bohaterów w tym samym bagienku gry "każdy z każdym", którą zostawili rozgrzebaną (jak zwykle) sezonem czwartym. Ale na razie cicho sza, mogę odpukać, jest interesująco.

Czwarty sezon "Castle" na razie mnie wkurza, ale ciągle również trzyma przy sobie wdzięczną obsadą - tego brak "Mentaliście", obsady, w której wdzięczny jest ktokolwiek poza Simonem Bakerem.
Po tak zaskakującym finale trójki byłam pewna, że "Castle" w końcu zmieni trochę kierunek i nie powtórzy błędu "White Collar" oraz "Mentalisty", w których poważniejsze i ciekawsze historie z życia bohaterów są całkowicie olewane na rzecz kolejnych zagadek do rozwiązania.
Rozumiem, serial proceduralny itd., ale jednak! Niestety scenarzyści "Castle" pokazowo dają ciała. Przełomowy moment z finału trzeciego sezonu został skrzętnie zamieciony pod dywan i początki czwartego (poza pierwszym odcinkiem) są po prostu nudne.
Nic to, może będzie lepiej... Albo bye bye Castle.

Szczególnie, że odkryłam inny serial detektywistyczny, "Body of Proof", którego drugi sezon rozpoczął się we wrześniu. Kanwa podobna do "Bones" (tego serialu nie trawię), a więc genialna pani patolog i dzielny policjant. Co mnie w "Body of Proof" pociąga, to naturalność postaci, wśród których nie ma wielkich geniuszy, przystojnych twardzieli czy "aspołecznych acz zabawnych" kobiet. Megan Hunt jest rozwiedzioną uciekinierką ze świata, w którym była bogatą żoną prawnika i odnoszącą sukcesy panią neurochirurg. Ma nieznośną matkę, trochę mniej nieznośną córkę, a jej szefowa umawia się z eks mężem. Jest irytująco pewna siebie i bezkompromisowa, ale nie w sposób, który powoduje u mnie tiki nerwowe. Co w telewizji szokujące, Megan nawet wygląda na matkę nastolatki. Miła odmiana.
Partnerujący jej detektyw, Peter, zawsze służy dobrą radą, odrobinę przypomina niegroźnego misia i ładnie ciągnięty jest wątek ich wzajemnej sympatii.
Tak, w "Body of Proof" wdzięk obsady połączony jest z zaskakująco ciekawymi tajemnicami do rozwiązania, chociaż oczywiście zdarzają się lepsze i gorsze odcinki. Jak na razie to właśnie ten mało popularny serial staje się moim numerem jeden.


Czego nie oglądam i na co czekam?
Najsmutniejsze: "Glee". Nie mogę, zobaczyłam pierwsze dwa odcinki i poczułam wyraźnie, że się przesyciłam. Nawet fenomenalnie wdzięczny i potwornie utalentowany Darren Criss nie jest w stanie przyciągnąć mnie do kolejnych odcinków. A pierwsze dwa były słabiutkie, co najgorsze, Sue, fantastyczna Sue oszalała (nie dosłownie) i już nie jest fantastyczna, ale wkurzająca.
Will i Emma są razem, a ja nie wiem, co przeoczyłam, w ogóle nie wiem jak do tego doszło.
Dzieciaki z New Directions jakoś mnie nie porwały, piosenki też nie... Aj, albo się zestarzałam (ale oglądanie "Plotkary" temu przeczy), albo nasyciłam radosną atmosferą "Glee" z dwóch sezonów i trzeci doprowadzi do przesytu oraz mdłości.

Nie oglądam też "New Girl", chociaż chciałam. Bo jak tu nie czuć sympatii do Zooey Deschanel? Temat podobny do "Przyjaciół" czy "How I Met Your Mother", czarująca aktorka, zapowiadało się nieźle. I chociaż nie ma tragedii, to jest ten typ serialu, którego zwyczajnie nie chce się oglądać. Jedno wzruszenie ramion i możemy przejść do czego innego.

Mianowicie do mojego prywatnego zdziwienia, że z umiarkowaną niecierpliwością czekałam na wznowienie "Covert Affairs", które oglądałam w wakacje. To głupie, ale brakowało mi wyszczekanej, wiecznie uśmiechniętej blond agentki i jej ślepego technika. Nie da się ukryć, oboje są słodcy niczym tęczowe misie. A ja przecież najbardziej kocham właśnie takie misie...
A że w nowych odcinkach ma się pojawić ponownie Oded Fehr, na którego widok robi mi się zdecydowanie cieplej, mam nadzieję, że twórcy w końcu porzucą idiotyczny, aktualny wątek miłosny i zajmą się nowym, hipotetycznym, ale znacznie fajniejszym.

Z nowości kolejnych, "Person of Interest" to rzecz zastanawiająca. Niby proceduralna nuda, ale nie do końca. Przede wszystkim świetnie (na razie) prowadzą głównych bohaterów, Pana Reesa (Caviezel) i Pana Fincha (Michael Emerson). Były agent CIA, były... w sumie nie wiadomo na razie kim był Mr. Finch. Obaj w teorii nie żyją, obaj są słodko złośliwi i mało się przejmują życiem jako takim.
Chociaż temat brzmi absurdalnie - genialna maszyna wykrywa nadchodzące przestępstwa i wypluwa coraz to nowe nazwiska, którymi trzeba się zająć i powstrzymać nadchodzące nie wiadomo co... Jasne.
Ale realizacja jest nadzwyczaj sprawna, o ile nie pogrążą się w nudzie kolejnych zagadek stricte, będzie co oglądać. Jim Caviezel w głównej roli to coś nowego, świetny aktor, w serialu bym się jego akurat nie spodziewała. I jeszcze jego John Reese wjeżdżający ogromną ciężarówką w limuzynę "tego złego"... Nie da się ukryć, że mają panowie rozmach.

Na koniec zagadka, "Grimm", ciągle w sferze "nadchodzi" (niby już nadeszło, ale przegapiłam pierwszy odcinek...). Współczesna interpretacja baśni Braci Grimm, na początek poszedł chyba "Czerwony Kapturek". Jakiś magiczny ród Grimmów i straszne bestie kryjące się pod maską zwykłych, szarych obywateli. Detektywi i mordercy. Będzie dobre? Nie będzie dobre? Niby miało być, tematem się ucieszyłam, ale zapowiedź pilota osadziła w miejscu moje ewentualne nadzieje, a tym bardziej głosy na temat odcinka rozpoczynającego serię. Teraz już sama nie wiem. Niech to będzie dobre...

14 komentarze:

Ysabell pisze...

No, w gustach serialowych, to się rozmijamy jak niebo i ziemia, zdaje się... Pewnie dlatego, że ja nienawidzę metaplotu, za to uwielbiam dobre proceduralniaki, w których zaszłości mi się nie wplątują w aktualną sprawę.

Z tych, co to je oglądam, to początki (do odc. 6) nowego sezonu "Castle" też mnie specjalnie nie porwały, ale nie przez zamiecenie pod dywan metaplotu (dzięki Bogu!), tylko odcinki zwyczajnie były średnie. Chociaż niektóre całkiem, całkiem, więc ja póki co oglądam.

Z innych wymienionych przez Ciebie: co do "House'a" nie mam pojęcia, przestałam oglądać gdzieś w 3 sezonie. "Body of Proof" obejrzałam pierwszy odcinek i uznałam za skrajnie beznadziejne z wyjątkowo irytującą bohaterką. "Glee" widziałam kilka odcinków i spasowałam, bo nie znoszę muzyki współczesnej, więc, tego, nie jestem targetem. Reszty nie oglądałam, albo o nich nie słyszałam, chociaż chętnie rzucę okiem na pilota "Person of Interest", bo opisałaś bardzo zachęcająco.

"Grimm" widziałam pilota i moim zdaniem był świetny, ale zakładając naszą dokładną odwrotność serialową, Tobie może się nie spodobać. ;)

Poza tym, w tym sezonie, jak zwykle, oglądam NCIS (sezon 9 raczej ciągnie w dół, niestety, ale oglądać będę nadal). Z nowości odkryliśmy (z Mężem) genialne "Prime Suspect", które pewnie (ze względu jak wyżej) Tobie spodoba się niespecjalnie. Poza tym same starocie, ale to i lepiej, bo nie znoszę czekać tydzień na kolejny odcinek. :)

tamaryszek pisze...

Nie wiem, może zapiszę się na jakiś kurs. Na razie to dla mnie brzmi jak język z rodziny ugrofińskich. Taki aglutanacyjny jakiś (czyli tworzący wyrazy przez dodanie kolejnego odcinka; znaczy się kolejnej końcówki fleksyjnej).

Ale w kwestii maratonu mogę się wypowiedzieć, bo kibicuję. I tak: polszczyzna trochę nie nadąża, wciąż uznając, że maraton jest szyty na mężczyznę. Oczywiście, że nie (vide: my sister), ale nie ma słowa "maratonka", jest tylko maratończyk. Pani maratończyk, na przykład.

Ale Ty masz dobę pojemną!

Mariusz Czernic pisze...

Odkąd skończył się serial "24 godziny" jestem na bieżąco już tylko z jednym serialem, "Dexter", chociaż szósty sezon tego serialu z każdym kolejnym odcinkiem coraz mniej mi się podoba. "Układy" widziałem tylko pierwszy sezon, bo pokazywali go w telewizji. Jak "Polsat" lub inna telewizja pokaże kolejne sezony to pewnie wrócę do tego serialu. "How I Met Your Mother" oglądałem nieregularnie i chyba tylko szósty sezon widziałem w całości. Kolejnego sezonu na razie nie obejrzę, bo nie mam już programu Comedy Central. "House'a" nie oglądałem (jedynie parę odcinków), ale ostatnio przeczytałem książkę napisaną przez Hugh Laurie'go ("Sprzedawca broni" - nawet niezła).

przyjemnostki pisze...

Kolejna serialowa maniaczka...! Jak ja się cieszę :D
Nie uważam, że seriale to marnowanie czasu, to świetna rozrywka. Na przykład przychodzę padnięta z uczelni, w głowie mam papkę, więc odpalam The Bug Bang Theory i gęba od razu się śmieje :D

Nasze gusta trochę się pokrywają ;)
Muszę się przyznać do strasznej rzeczy - tak na poważnie House zaczęłam oglądać dopiero w te wakacje, od pierwszego sezonu. Teraz kończę drugi i ciaszę się wspaniałymi odcinkami :) Słyszałam o spadku formy w 6 i 7 sezonie, ale to jeszcze długo przede mną.
"Gossip Girl" oglądam tylko dla Chucka i Blair. czwarty sezon był koszmarny! Każdy spał z każdym, czekałam tylko na to kiedy chłopaki zaczną kręcić między sobą, bo więcej heteroseksualnych par już nie zostało.
"New Girl" oglądam dla ukochanej przeze mnie aktorki Zooej Deschanel. Pilot był genialny, ale reszta odcinków jest dużo gorsza. Na razie nie rezygnuję ;)
"Glee" znudziło mnie już w drugim sezonie. Porzuciłam i nie oglądam, może kiedyś wrócę ;)
Mam ochotę na "Grimm", ale na razie czeka na mnie na dysku "Once Upon a Time". Podobne fabuły, więc na razie zmierzę się z jednym, a na "Grimm" przyjdzie kolej później.

Reszty prezentowanych przez Ciebie seriali nie oglądam.
Za to szykuję się do obejrzenia od początku mojego najukochańszego serialu "The Tudors", ale z tym poczekam chyba aż do ferii ;) Poza tym oglądam "The Vampire Diaries" (nie wiem dlaczego, bo nowy sezon jest koszmarny, tylko pierwszy trzymał dobry poziom), "Nikitę", "The Big Bang Theory" i "Desperate Housewives" (jedyny serial, któemu jestem tak wierna).
Czekam też na nowe odcinki "Gry o tron" i "Skinsów" :)

Boże... jak to się napisze czarno na białym to wychodzi strasznie dużo :D Mam wyrzuty sumienia ;]

Pozdrawiam :)

liritio pisze...

Ysabell, chyba ustaliłyśmy już kiedyś naszą serialową odrębność :) ależ ja się słownictwa dzięki Tobie nauczę, "metaplot", proszę, nie znałam...
Pilot "Body of Proof" też mnie trochę zdenerwował, ale drugi odcinek już połknął. Ale szczerze mówiąc sama nie wiem, dlaczego główna bohaterka mnie nie denerwuje, powinna, naprawdę powinna. Na razie jest połowa drugiego sezonu i mnie się bardzo podoba :) żadnych idiotycznych przerysowań w codzienności, odpowiada mi to.
Ja potrzebuję kontynuacji wątków, ale nie jest to sprawa największej wagi. Co mnie irytuje to takie ani wte ani we wte, na co cierpią wymienione przeze mnie "Castle", "Mentalista" czy "White Collar" - np. "Criminal Minds" kiedyś oglądałam i w ogóle nie przeszkadzał mi brak zaszłości. NCIS nigdy nie zaczęłam oglądać, może kiedyś...
Co do "Prime Suspect", która wersja? Czytałam dość słabe recenzje amerykańskiej i świetne brytyjskiej. A tak naprawdę myślę, że ten serial akurat mnie też by się spodobał :) mimo naszej anty zależności.
Są moje ulubione, aktualne całkiem seriale, o których jeszcze nie napisałam, jedynie nadmieniłam, czyli "Damages" i "Above Suspicion", ciekawa jestem, czy w myśl naszych anty-zależności, te również by Ci nie odpowiadały. A "Twin Peaks"? Taki serialowy wariacik? :)
Tak naprawdę ja również nie cierpię czekania z tygodnia na tydzień, dlatego zwykle po całkiem obszernym starcie ilość seriali, które naprawdę wiernie oglądam, zawężą się do mniej więcej trzech... To i tak trochę.

liritio pisze...

Tamaryszku, lingwistko moja ulubiona :) również dzięki Tobie się dokształcę, aglutynacyjny, ładne, nowe słowo. A pani maratończyk brzmi nieco źle. Wolałabym już maratonkę :)
Że siostra biega, pamiętam od Murakamiego, ale nie wiedziałam, że bierze udział w maratonach. Zazdrościć formy i dyscypliny, to mi pozostaje.
A doba pojemna, czy ja wiem... Rozciągam ją ile się da :) ostatnio faktycznie jakby więcej czasu wolnego. Ale wiesz, ja tak naprawdę tego wszystkiego nie oglądam co tydzień, śledzę sobie trzy, cztery seriale, dopóki mam chęć, potem zmieniam, albo zostaję przy starych... Ale tak naprawdę w tygodniu góra trzy, cztery godziny serialom poświęcam, to tylko wygląda tak obszernie :) w rzeczywistości seriale to idealna rozrywka konsumpcyjnego społeczeństwa, szybka i przyjemna, niekoniecznie wysokiej jakości.


Peckinpah, ani "Dextera", ani "24 godzin" nie oglądałam. Pierwszego nadal nie lubię, drugiego nigdy nie zaczęłam. Za "Układami" tęsknię, chociaż został mi jeszcze czwarty sezon, ale zostawiam sobie tę przyjemność na później.
A "Sprzedawca broni" też mi się podobał, śmieszna książka... Tylko przy końcu, o ile dobrze pamiętam, już odrobinę nużąca. Ale chętnie kolejną jego książkę bym przeczytała.

liritio pisze...

Przyjemnostki, trochę maniaczka, tak :)) humor mi poprawiają niezmiennie.
Od razu strasznej :) na wszystko przychodzi czas, ja np. "Lostów" zaczęłam oglądać (i nigdy nie skończyłam), kiedy kończyli szósty sezon. Spadek formy w Housie, jak dla mnie, zaczyna się już w piątym sezonie, w pewnym momencie masz go po prostu dość. Ale pierwsze trzy sezony są świetnie, czwarty dobry i teraz ósmy też nie najgorszy.
"Plotkara" to taka moja guilty pleasure, sama czasem się zastanawiam, po co oglądam kolejne odcinki. Głównie dla Chucka i Blair, chociaż oni zrobili się ostatnio nudni, poukładani i bez sensu. I, tak jak napisałam, spodziewam się szybkiego spadku jakości piątego sezonu, pewnie wrócimy do poziomu czwartego. Niestety.
Na "Grimm" też mam ochotę, ale na razie jednak si wstrzymam, wystarczy mi radości z tego, co oglądam :)

Tak, jak napisałam Tamaryszkowi, u mnie to wszystko powoli się wykrusza i podejrzewam, że w tym sezonie zostanę przy Housie, Gossip Girl, Body of Proof (jak długo będzie leciało), Person of Interest (na razie) i Covert Affairs (chociaż to niedługo się chyba skończy). Oglądanie HIMYM średnio mi wychodzi po jednym odcinku, poprzednie sześć sezonów oglądałam z płyt, kilka na raz, to były ciekawe wakacje... :)

Z tego, co wymieniłaś, "Nikity" obejrzałam pierwszy odcinek i jednak nie dla mnie jest ten serial, chociaż C. nawet się podobał (ładna laska z bronią, szokujące), "Big Bang Theory", "Skins" i "Desperate Housewives" nigdy nie zaczęłam, od seriali typu "Vampire Diaries" trzymam się z daleka, chociaż kiedyś oglądałam pierwszy i drugi sezon "True Blood".
"The Tudors" mi zachwalano, ale chyba seriale historyczne nie są dla mnie. "Rzymu" nie dawałam rady oglądać, "Borgiów" również, chociaż chciałam.

Jak się to rozpisze, faktycznie wychodzi dużo, ale jak długo jest na to czas i chęć, można się bawić :)

Mariusz Czernic pisze...

Co do książki uważam podobnie - część pierwsza (dłuższa) rozśmieszała mnie wielokrotnie i trzymała w napięciu, ale w części drugiej (krótszej) zrobiło się zbyt sztampowo. Ale ogólne wrażenie pozytywne.

Ysabell pisze...

Liritio, może i już ustaliłyśmy, ale mnie i tak za każdym razem dziwi i cieszy ta nasza odmienność. Dziwi, bo jak to tak być może, że ktoś ma tak skrajnie odmienne gusta, a cieszy, bo to miło, że mimo tego umiemy rozmawiać, prawda? :)

"Metaplot" przejęłam od Męża i używam, bo wygodny, krótkim słowem opisuje długi temat.

Mówisz, że drugi odcinek "Body of Proof" lepszy? To może jeszcze kiedyś spróbuję, bo lubię seriale o patologach (ostatnio w ramach seriali trochę o patologach oglądałam "Rizzoli and Isles", polecam, jeśli nie widziałaś). Chociaż z tymi patologami mam ten kłopot, że niby lubię seriale o patologach, ale wkurza mnie jak taki patolog zaczyna prowadzić śledztwo, więc w sumie sama nie wiem czy lubię...

I doskonale Cię rozumiem, bo też najbardziej nie lubię jak scenarzysta nie może się zdecydować czy chce prowadzić metaplot, czy nie...

"NCIS" jest moim ukochanym serialem od kiedy na niego trafiłam kilka sezonów temu i nic nie wskazuje na to, żeby coś miało się w tym względzie zmienić. Jest u mnie na etacie serialu zabawnego proceduralnego (w sumie podobnie jak "Castle") i chociaż niektóre metaplotowe wątki w dotychczasowych sezonach były wyjątkowo złe, to spokojnie obejrzę całość jeszcze nie raz. :)

"Prime Suspect" oglądam to nowe, amerykańskie, a brytyjskie chętnie obejrzę potem, bo nie wątpię, że będzie lepsze (właściwie zawsze wolę angielskie). Ale i amerykańskie bardzo mi się podoba.

"Above Suspicion" nie oglądałam i, szczerze mówiąc, w ogóle nie kojarzę, a "Demages" zaczęłam i nawet mi się spodobało, ale mniej niż "The Good Wife", a że wystarczył mi jeden serial o prawnikach (nie przepadam jakoś specjalnie), to "Demages" odpadły po kilku odcinkach. Ale może kiedyś wrócę.

"Twin Peaks" oglądałam tak dawno temu, że nie mam pojęcia jak bym je dziś odebrała. Wtedy mi się bardzo podobało. :)

liritio pisze...

Ysabell, umiemy, przynajmniej wygląda na to, że umiemy :)
Do "Body of Proof" na siłę nie namawiam, ale może warto? Może nie...?

NCIS zabawne? Hm, raczej wydawało mi się, że to jest podobne do CSIów, które nigdy mnie jakoś nie porwały. A tu proszę, zabawne. Może obejrzę szybciej, niż myślałam.

O "Above Suspicion" chyba mało kto słyszał, a ja w sumie zaczęłam się teraz zastanawiać, że chociaż jest to według mnie doby serial, ma dwie istotne wady, które mogą zniechęcać innych. Po pierwsze, bardzo wolne tempo akcji skoncentrowanej nie tyle na ściganiu mordercy, co na policyjnej procedurze, która pozwoli skazać podejrzanego. I drugi, czyli właśnie brak wyraźnego wątku głównego. Ale ja lubię ten serial, teraz będzie czwarta seria (czyli po prostu kolejne trzy odcinki).

O "The Good Wife" trochę słyszałam, ale nie, na razie nie.
Seriali jest takie mnóstwo, że do końca świata nie zabraknie z czego wybierać.

papierowa latarnia pisze...

uuu zainteresowalas mnie "Grimm", polecam od siebie "Once upon a time", pilot bardzo mi sie podobal :)

Ysabell pisze...

"Above Suspicion" z Twojego opisu brzmi ciekawie. Notuję sobie w pamięci, żeby kiedyś sięgnąć.

Obejrzeliśmy też pilota "Person of Interest" i co prawda początek był trochę drewniany, ale już ostatni kwadrans nas ucieszył na tyle, że pewnie spróbujemy kolejnego odcinka. Dzięki za tytuł. :)

A pilota "NCIS" obejrzyj koniecznie. Po nim już będziesz wiedziała, czy Ci się serial spodoba, czy nie (chociaż jest zupełnie inny niż "normalne" odcinki, to klimat można wyczuć), ja po pilocie się zakochałam. Z podobieństwa (przynajmniej skrótów) do CSI nawet scenarzysta zdał sobie sprawę i właśnie w pilocie robią sobie z tego jaja. :)

liritio pisze...

Papierowa latarnia, ja się zastanawiam trochę na "once upon a time", ale po pierwsze nie lubię Jennifer Morrison (nawet mimo House'a), a po drugie coś mi to pachnie słodyczą i szlachetnością wszechobecną, jeszcze poczekam i podumam, poczytam cudze wrażenia.

Ysabell, pilot jest trochę drewniany, a potem odcinki do czwartego są dość nierówne. Drugi (chyba) był świetny, trzeci znowu nie. Ale teraz już poziom jest mniej więcej stały i ja na razie jestem zadowolona. Poza tym Reeves i Finch są coraz ciekawsi, chociaż już widzę idiotyzm co najmniej trzech rozpoczętych (ciekawych) i porzuconych wątków, ale nic to, może wybrną.

Tym pilotem mnie nęcisz strasznie, chyba się skuszę. Ale to ma dziewięć sezonów, kieeedy ja mam to oglądać? Boże, seriale, seriale, życia nie starczy. Jednak skoro robią sobie jaja z CSI to chyba obowiązek...

Mariusz Czernic pisze...

A ja lubię Jennifer Morrison - polubiłem ją dzięki roli w szóstym sezonie "How I Met Your Mother" :)

Prześlij komentarz