piątek, 13 lipca 2012

"Zaginione miasto Z", David Grann.

„Brian [młodszy syn Fawcetta] pisał w dzienniku: „Czyżby cała koncepcja Z, celu duchowego i sposobu jego osiągnięcia, była alegorią?” Czy to możliwe, że życie trzech ludzi pochłonął „cel, który nigdy nie istniał”? Sam Fawcett napisał w liście do przyjaciela: „Tym, których bogowie zamierzają zniszczyć, najpierw odbierają rozum.”
David Grann, "Zaginione miasto Z", Wyd. W.A.B., Warszawa, 2010r., str. 323
Książką, która jakiś czas temu wyrwała mnie z zaklętego kręgu „czytam to, co znam” było „Zaginione miasto Z” z jednej z moich ulubionych serii wydawniczych, terra incognita. Właściwie chyba z ulubionej - o ile nie codziennie mam ochotę na literaturę faktu, nie przypominam sobie innej serii wydawniczej, której wszystkie tytuły bym czytała bez wahania, nawet jeśli z mniejszym lub większym zacięciem. Terra incognita górą.

W młodszych latach mej radosnej egzystencji czytałam Szklarskiego (jak zapewne większość z nas) i chociaż niekoniecznie szlachetny chłopiec (Tomek oczywiście) był moim ulubieńcem, na pewno dwaj kompani jego ojca, Smuga i bosman Nowicki, błyskawicznie zyskiwali moją sympatię. I sama tematyka – Liritio była typowym dzieckiem miasta, ale wakacyjne skakanie po drzewach, obtarte łokcie, przeżuwanie jabłek nad rzeką i spanie w stogu siana też się zdarzało. I marzenia o odkrywaniu świata, przeżywaniu pięknych przygód, te białe plamy na mapach... Wyobraźnia pracowała, nawet jeśli mała Liritio wiedziała, że białych plam już niestety brak.
Duża Liritio to nieco inna bajka, ale białych plam nadal nie ma. Niby z tyłu głowy kołacze się myśl, że chociaż zarysy wszystkiego już mamy, nadal jeszcze nie każdy kamień na Ziemi został przerzucony i opisany. Ale dopiero podczas lektury „Zaginionego miasta Z” dobitnie zdałam sobie sprawę z tego, że wciąż niejedna tajemnica czeka na swojego odkrywcę..

„Zaginione miasto Z” to przede wszystkim biografia niezwykłego podróżnika P.H. Fawcetta i historia jego kolejnych wypraw do dżungli amazońskiej – wciągnęłam się od pierwszych stron. P.H. Fawcett, który poświęcił się opisywaniu sporych połaci amazońskich lasów dla Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, wędrował przez dżunglę z maczetą w ręce i jako pierwszy (jeden z pierwszych?) starał się nawiązywać przyjaźnie z tubylczymi plemionami, nawet tymi nastawionymi najbardziej wrogo. Dzięki tym przyjaźniom poznał wiele sekretów, które pozwalały przetrwać w fałszywym raju Amazonki (śpiewanie larwom gnieżdżącym się pod skórą, to tak dla przykładu… urocze, wiem, ale nadal zadziwiające).
Możliwe też, że właśnie te próby nawiązywania kontaktu go zgubiły. Fawcett zaginął bez śladu podczas swojej którejś z kolei wyprawy do dżungli rozpoczętej w 1925 roku, podczas poszukiwania owego miasta Z, które sobie wyśnił, wymyślił i sam sobie dowiódł, że ono istnieje. Niekoniecznie miało to być mityczne Eldorado, ale pozostałość poprzedniej cywilizacji, coś na miarę skalnych budowli Inków – Machu Picchu zostało odkryte w 1911r. roku przez Hirama Binghama (o nim też jest wzmianka w książce), czyli mniej więcej w momencie, kiedy Fawcett między kolejnymi wyprawami nad Amazonkę poszukiwał "wyższego" celu, niż przynoszące skromną sławę zbieranie danych do wytyczania map.

Dlaczego Fawcett – niezwykły odkrywca? Może raczej szalony? Rzeczywiście, im dalej w opowieść o Fawcett’cie, tym mniej można było zaprzeczyć, że odrobinę pomieszało mu się w głowie. Wyróżniająca go wytrzymałość w okropnych warunkach i samozaparcie w dążeniu do celu stawały się przekleństwem kolejnych wypraw, kiedy nie uznający słabości Fawcett pociągał za sobą mniej wytrzymałych.
Ale marzenia pchają nas naprzód, Fawcett zgarnął swojego najstarszego syna i jego przyjaciela, poszedł, nigdy nie wrócił, ot tajemnica gotowa. A gdzie tajemnica tam i fascynacja – nie wróciło również sporo ekspedycji poszukiwawczych i do dzisiaj nie wiadomo na pewno, co z wyprawą Fawcetta się stało. Nie ma jednak wątpliwości, że w amazońskiej dżungli można znaleźć więcej, niż jedno zagrożenie.

Właśnie. „Fałszywy raj” nad Amazonką. Część dotycząca samej dżungli była w równym stopniu wciągająca co opowieść o Fawcett’cie. Amazonia, ogromny las nad największą rzeką świata, kraina wydawałoby się życiodajna, w rzeczywistości okrutna. Ciemna, wilgotna, gorąca, pełna śmiercionośnych insektów, gadów, nieprzyjaznych plemion… Czytałam zaczarowana, zaaferowana i tylko czekałam na więcej.
Autor, dziennikarz David Grann, to trzecia część książki.Jego wolno rodząca się fascynacja Fawcettem, odkopywanie kolejnych faktów i dokumentów, docieranie do jego spadkobierców i w końcu decyzja o wyprawie do dżungli… W poszukiwaniu miasta Z. oczywiście.
Czy Grann zaginione miasto Z. znalazł czy pozostało ono w sferze opowieści o złotym mieście bogów? O tym przekonajcie się sami.
Ja od siebie jeszcze tylko dodam, że w „Zaginionym mieście Z” nie chodzi o dziennikarską sensację „w dodatku niedzielnym zaginione miasto!”. Książka jest obszernym kawałkiem historii podróżników porywających się na ciemność amazońskich lasów, rzetelnym i bardzo wciągającym opisem tamtego świata, kiedy mapy były pełne konturów, ale nadal brakowało im szczegółów, których może częściowo brakuje nadal. Jednocześnie jest opisem dzisiejszych warunków w tamtym rejonie, gdzie wszelkie zdobycze techniki coraz więcej ułatwiają, ale nadal nie są gwarancją przetrwania.
Podobno nadal nie do końca ustalono ile rdzennych plemion zamieszkuje dżunglę, amazoński gąszcz skutecznie skrywa swoje tajemnice.

A mnie „Zaginione miasto Z.” przypomniało, że jeszcze niedawno byłam zainteresowana czymś innym, niż moja praca, że pociągały mnie tematy związane z geografią, z historią… O czym ostatnio najwyraźniej zapomniałam. I mam nadzieję, że do tych tematów uda mi się wrócić.

5 komentarze:

Lilithin pisze...

Może to i lepiej, że Amazonia wciąż nie jest w całości odkryta. Daje to jakieś poczucie niedookreśloności świata.

Papierowa panna pisze...

Zawsze pochłaniały mnie w jakimkolwiek stopniu niesamowite historie o Amazonii i jej odkrywcach. Na pewno sięgnę po "Zaginione miasto Z." :) i to dzięki Tobie, bo wcześniej nie słyszalam o książce

liritio pisze...

Lilithin, a zawsze można jeszcze pomyśleć o całej tej masie bardzo głębokiej wody w oceanach :)

Papierowa panna, cudownie :) książka jest naprawdę dobrze napisana, mam nadzieję więc, że się nie zawiedziesz!

dodeski.pl pisze...

Czytam tak sobie Twojego bloga i dziękuję Ci za wpis
oraz zapraszam także do moich recenzji książek na stronę
http://dodeski.pl

Gorąco polecam :)

Anonimowy pisze...

Czytałam i byłam zachwycona. Niesamowita książka - a ja takich właściwie nie czytam. Opisy amazońskiej dżungli były naprawdę niezwykłe. ;)

Prześlij komentarz