środa, 29 sierpnia 2012

"Kobieta bez twarzy", A. Fryczkowska.

Czytana przeze mnie jakiś czas temu "Kobieta bez twarzy" Agnieszki Fryczkowskiej jest małym oszustwem, mam wrażenie. Odrobinę toksyczna relacja z tym kryminałem mi się stworzyła, bo im dalej w treść, tym bardziej nie mogłam go odłożyć i tym bardziej się złościłam.

Postać wdowy, która przeprowadza się z dwójką dzieci do wsi Świątkowice w poszukiwaniu nowego startu i spokoju ducha po samobójczej śmierci męża... Niby że to już było? Na pewno nie w takim wydaniu, w wersji rodzimej, pozbawionej słońca włoskich czy francuskich prowincji. Tam może i życie zaczyna się lepiej układać, ale Hannie na pewno nie. Depresja, szarość i burość otoczenia, i ta irytująca ją klaustrofobia małej miejscowości, w której sąsiad zza płotu stara się zastąpić nasze własne sumienie. 

Część kryminalna rozpoczyna się w sumie późno, a narracja jest podzielona między Hannę, która pogrążona w depresji z pewnym opóźnieniem reaguje na większość niepokojących mniej lub bardziej zdarzeń, i jej małą córkę, która dostrzega znacznie więcej niż matka, ale mało rozumie.

Córka Hanny znajduje zwłoki w lesie. Świetnie napisana scena, to tak swoją drogą. Potem znalezione zostaną kolejne zwłoki... W międzyczasie giną bez śladu rodzice dwóch chłopaków, a Hanka zostaje mimochodem wplątana w drobne potyczki polityczne Świątkowic związane z teoretycznie rozlewanymi na łąkach ściekami przemysłowymi. Intryga jest rzeczywiście ładnie rozpoczęta, ale tutaj docieramy do złoszczącego Liritio problemu.

Mianowicie, autorka naprawdę zgrabnie i prawdziwie odmalowała standardy życia w małej wsi, zachowania mieszkańców, plotki, krzywienie brwi na "miastowe fanaberie" i tym podobne obrazki, które mogą przyjść nam na myśl w związku z funkcjonowaniem małej społeczności.
Równie sprawnie prowadziła akcję, naprawdę miałam trudności z odrywaniem się od książki, strasznie chciałam poznać rozwiązanie i właściwie leciałam przez tę opowieść jednym tchem. Ale im bliżej końca, tym bardziej się we mnie gotowało, a rozwiązanie zagadki zabiło mnie całkiem. Zarzut? Och, jak niepotrzebne przekombinowanie!
Atmosfera Świątkowic, duszna, coraz mroczniejsza, świetnie opisana. Rodziło się pytanie, jak wiele mieszkańcy nie wiedzą, a jak wiele po prostu udają, że nie widzą. Ale wykorzystanie tego do intrygi o skali nie tyle zbyt dużej, rozwleczonej, co z zupełnie innej bajki. Klaustrofobiczne miasteczko to jedno, a rozwiązanie, którego tutaj oczywiście nie podam, to było według mnie całkowicie odstające drugie.  

Porównać to mogę z moimi odczuciami odnośnie "Uwikłania" Zygmunta Miłoszewskiego, które chyba dwa lata temu. Książka napisana interesująco, solidnie, widać było, że szczegółowo przemyślana. Ale po cóż w finale spisek z wysokiej półki, nie mam pojęcia. Mnie takie elementy zgrzytają, Liritio nie lubi skomplikowania, szczególnie mało przekonywującego skomplikowania.

Ale Fryczkowska napisała kolejny kryminał ("Starsza pani wnika") i chcę to wkrótce przeczytać. Talent do pisania ta pani naprawdę ma, a jedno nieudane według mnie rozwiązanie autorki nieczytatą (słowotwórstwo stosowane) nie czyni.

0 komentarze:

Prześlij komentarz