niedziela, 17 lutego 2013

"Dziś wolałabym siebie nie spotkać", Herta Müller

Czytanie Herty Müller nie przychodzi łatwo, potrzeba skupienia albo szybko zaczniemy czytać każde zdanie kilka razy.
Niezmiennie zadziwia mnie, jak wiele świata potrafi zawrzeć w skromnych książkach pełnych przenośni i świata wyobrażonego, pełnych odbieranych zmysłami wrażeń, ale przy tym bardzo logicznie skonstruowanych od pierwszego słowa po ostatnią kropkę. Müller nie rzuca słów na wiatr - w jej przypadku jest to dla mnie najwyraźniejsze.

"Dziś wolałabym siebie nie spotkać" jest tak naprawdę jedną jazdą tramwajem. Na przesłuchanie. Rytuał poranny na zostawianie szczęścia i na nieplączący się język, i w drogę.
"On wie to, co widać: że zawsze wkładam zieloną bluzkę i jem orzech, kiedy zostaję wezwana. Bluzka dostała mi się w spadku po Lilli, ale jej nazwa pochodzi ode mnie: bluzka, która jeszcze rośnie. Gdybym zabrała szczęście ze sobą, miałabym za słabe nerwy.
Albu mówi:
- Po co tracić nerwy, dopiero zaczynamy.
Ale ja przecież nie tracę nerwów, nie robi się ich mniej, lecz za dużo. I wszystkie szumią niczym jadący tramwaj."
Herta Müller, "Dziś wolałabym siebie nie spotkać", Wyd. Czarne, Wołowiec, 2009, str. 18
A myśli krążą w przeszłości, wspomnienia przyjaciółki zastrzelonej na granicy (to Lilli), byłego męża i rozstania na moście, teścia komunisty, ojca motorniczego i zdradzanej matki. A przy tym wszystkim dwie sprawy decydujące: fabryka guzików i nienawiść Nelu z biurka obok. Nelu, który doprowadził do odkrycia "kartek" adresowanych do Włoch, a stamtąd poszło wartko: wezwania, Albu, długie rozmowy...
Tramwajowe myśli krążą nie tylko wokół dramatów, jest przecież Paul, co prawda pije, ale jest. Wspomnienia bywają miłe, jak udawane - pijane rozmowy z piękną Lilli. Ale tych jest mniej, bo Lilli już nie ma, a Paul... No cóż, gdzieś pod drodze musiał sprzedać motor, ale stara się nie zwariować.
"Lepiej byłoby mieć w głowie rzeczy, których można dotknąć, zamiast myśli, nad którymi mędrkuje się bez końca. Ludzie, których chce się zatrzymać lub pragnie się ich pozbyć, i przedmioty, które się zachowało lub straciło. Wtedy byłby porządek(...) A pomiędzy nimi pozostaje miejsce na szczęście.
Herta Müller, "Dziś wolałabym siebie nie spotkać", Wyd. Czarne, Wołowiec, 2009, str. 91-92
Najistotniejsza jest jadąca tramwajem kobieta, która ma swój charakter, swoje błędy i potknięcia, swój rytuał i nadwątlone nerwy, które szumią jak tramwaj. Bezimienna, ale poznałam jej życie. Od dziecięcego śledzenia ojca w zajezdni, od milczącej matki przy stole, a potem ta fabryka guzików i mąż, który poszedł do wojska, ale wrócił. Rozwód, handel złotą obrączką na zakurzonej drodze... I od razu Paul. I kartki, i Albu. A Lilli zastrzelili na granicy.

Opisywany tym specyficznym językiem świat (ukłony dla tłumaczki) to i guzikowa delegacja (tam była biała koza), i zagracone mieszkanie teściów (to Sylwester i zbiorowe szukanie złotego guzika). A może wydawać się, że Müller to tylko ciężar dyktatury, chłód przesłuchań i pogrzeby na brudnym cmentarzu. Błąd. Właśnie stąd moje przywiązanie do Müller i ewentualne, uparte czytanie zdań kilka razy. Według niej strach i szaleństwo idą zaraz obok codziennego: buty do szewca (a tam są szczury za ścianą), tramwaj staje kiedy motorniczy je bułkę, a babcia z krzesełka obok potrzebuje aspiryny...

I może zabawne dla Was jest, że mnie tak owe kruszenie bułką przyciąga, ale może do tego czytania potrzeba podobnego skupiania uwagi, którym charakteryzuje się autorka? Może niekoniecznie? Istnieje też prawdopodobieństwo, że jedynie ja muszę czasem przeczytać powtórnie i powtórnie, zanim rzeczywiście przeczytam.

Przy tym wszystkim jedno cenię najbardziej i niezmiennie o tym wspominam: precyzja i konkret, a przy tym oderwanie od dosłowności. Dla mnie to jest prawie piękne, chociaż oczywiście temat stały: życie w ustroju bloku wschodniego.

I jeszcze jedno zdanie zapamiętane, a przy tym mały dowód, precyzja i prostota, a jak można życie we dwoje ująć trafniej?
"Może byłoby mu dobrze beze mnie, ale jesteśmy chętnie razem."
Herta Müller, "Dziś wolałabym siebie nie spotkać", Wyd. Czarne, Wołowiec, 2009, str. 11

2 komentarze:

Agnes pisze...

Przeczytałam z uwagą i zadumałam się: czy mnie by taka lektura odpowiadała? Taka, w którą trzeba się wsłuchać? Może kiedyś, ale nie teraz, kiedy kradnę czas na przeczytanie kilku kartek między tym a owym.
Dobra recenzja, dziękuję.

liritio pisze...

Proszę uprzejmie, Agnes :) nie wiem czy dobra, ale miło i tak.
Jeśli kradniesz czas na kilka kartek, to rzeczywiście, nie bardzo... Ale wiesz, może nie każdy Muller czyta równie powoli. Poza tym wedle niektórych opinii jej w ogóle nie da się czytać, więc uważaj :)

Prześlij komentarz