środa, 8 maja 2013

"Pierścień", Larry Niven

Lirito ogółem unika science - fiction, chociaż są wyjątki (o ile Philip K. Dick to sci-fi...). To widać na blogu - "Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?" jest początkiem i końcem tagu, jeśli mówimy o książkach.
Więcej wyjątków się znajduje, kiedy rozważam czytanie fantastyki - dla mnie te dwie kategorie zawsze były bardzo sobie bliskie, chociaż zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę mają się do siebie jak piernik do wiatraka... Ale Lirito stawia fantastykę i sci - fi na jednej półce, a właściwie książki fantastyczne czy science - fiction, które czytuję, traktuję zwykle jak coś zupełnie innego, tyle że w świecie wymyślonym.
Rozprawiając o sci - fi jestem ignorantką, P.K. Dick, Lem... Jakieś rodzynki typu właśnie "Pierścień". Problem z książkami, których z założenia unikam, jest spory, daję im bardzo mało czasu na pokonanie mojej bardzo dużej niechęci. Jeden rozdział. Trzy strony. Spojrzę na okładkę i poślę w kąt, bywa różnie.
Ale "Pierścień" dał radę niczym prawdziwy pierwszoligowiec, z tego co przeczytałam, swego czasu była to bardzo znana i w każdą stronę nagradzana książka, która doczekała się kontynuacji, prequeli i fajerwerków wszelakich.
Czym Liritio została przekonana/pokonana? Dialogiem, to oczywiste.
"Mówiący-do-Zwierząt powiedział jeszcze jedną rzecz, zanim wrócił do swego stolika.
- Louisie Wu, twoje wyzwanie było trochę przegadane. Wystarczy zwykły wrzask wściekłości. Po prostu wrzeszczysz i skaczesz. 
- Wrzeszczysz i skaczesz - powtórzył Louis - Dla mnie bomba."
Larry Niven, "Pierścień", Wyd. Amber, Warszawa, 1991r., str. 17
Oto podsumowanie sceny z rozdziału pierwszego, w której Louis Wu wpada w towarzystwie lalecznika Nessusa do restauracji i przypadkowo musi wyzwać Kzina na pojedynek. Lalecznik, Kzin... Ale o co chodzi? Na początku w sumie nie wiadomo. Louis Wu obchodzi dwusetne urodziny teleportując się dookoła świata, impreza niby pierwszej klasy, ale Louis się nudzi. Mając dwieście lat, ma prawo się nudzić.
Nagłe pojawienie się lalecznika jest czymś zaskakującym, nowym, Louis najpierw niechętnie, potem coraz aktywniej angażuje się w tajemniczy plan Nessusa. Brzmi to wszystko enigmatycznie, ale Niven powoli odkrywa przed czytelnikiem swoją historię Pierścienia. Czym bowiem jest Pierścień? To tak do połowy książki w sumie nie wiemy. Potem wiemy aż nadto dokładnie - jedynym minusem "Pierścienia" według mnie jest właśnie aż nadmierna szczegółowość opisu tego cuda, niby pozwala to wizualizować sobie w szczegółach ów nieznany świat, ale mnie to męczyło i tak naprawdę omijałam coraz więcej akapitów obrazujących jakieś kolejne dziwo. Szczegóły nigdy nie były mocną stroną Liritio, dzisiaj również nie są.

Kzin jest taką dużą, pomarańczową, mięsożerną bestią, wojny między Kzinami a ludźmi są często wspominane w czasie wyprawy nienaturalnie dobranej czwórki. Przy okazji wspominane są wojny, a dokałdniej nie-wojny między lalecznikami a resztą świata. Mianowicie laleczniki to potwornie inteligentne, dwugłowe stworzenia, śmiertelnie groźne z kilku względów, ale przy okazji są najbardziej tchórzliwymi istotami Poznanego Wszechświata. Kiedy czują się zagrożone, zwijają się w kulę i stuprocentowo odcinają od rzeczywistości.
Taka oto wesoła gromada: krwiożerczy Kzin, śmiertelnie (nie)groźny lalecznik, znudzony Louis i Teela wyrusza na szaloną wyprawę do Pierścienia.
Teela? O właśnie, irytująca młoda kobieta, która ma szczęście. A lalecznik pragnie jej szczęścia na pokładzie, żeby zrównoważyć swoje tchórzostwo i nawet się nie spodziewa, jak owe szczęście Teeli wykręci mu kota ogonem.

Mimo średniego zainteresowania nurtem science - fiction, "Pierścień" mnie bawił, sporo jest tam rozważań o ludzkiej (oraz inszej) naturze, a co najciekawsze, o zmierzchu cywilizacji Pierścienia i jej przykurzonych pozostałościach.
Nie wątpię, że dla kogoś bardziej skłonnego do zachwytów gatunkiem, "Pierścień" zawiera sporo innych ciekawostek, ale dla Liritio to przede wszystkim socjologia niefortunnie dobranego stada w obcym miejscu, a każde z owej czwórki jest niezłym manipulatorem z własnym interesem.
I ta stara, tak rozwinięta cywilizacja, której już nie ma, to najlepsza zabawa, tym bardziej, że przecież wymyślona. Gdybym miała więcej cierpliwości byłabym archeologiem. Może. Albo rybakiem, to tak pół na pół.

5 komentarze:

Marigolden pisze...

Ale skąd w ogóle ta opozycja (następnie przezwyciężana stawianiem na jednej półce) między science fiction a fantastyką? Czy dobrze się domyślam, że dla Ciebie true fantastyka to tylko fantasy? Bulwersujące! ;)

liritio pisze...

Marigolden, nie jestem pewna czy do końca zrozumiałam, tzn, napisałam fantastyka a pewnie miałam na myśli fantasy, więc możliwe, że niechcący takie mam rozróżnienie, mogę się kajać i do Canossy :) tzn, rozumiem, że fantastyka ma podgatunki sci - fi, fantasy, urban fantasy itd, itp? Nieładnie z mojej strony, zamienić fantasy z fantastyką, ale to tylko kolejny dowód mojej odwiecznej ignorancji

Marigolden pisze...

E, przejęzyczenie... A już myślałam, że może należysz do fanów radykalnych, którzy uważają, że ich ukochany odłam fantastyki jest najfantastyczniejszy, a cała reszta niegodna tego miana. ;) W ogóle to lubię angielskie etykietki - np. "speculative fiction", od razu widać, co łączy roboty, krasnoludy i dystopie.

liritio pisze...

Niekoniecznie :) Fantastyki jakiejkolwiek maści prawie nie czytuję, sporadycznie, niechętnie, zmuszana albo przypadkiem czymś przyciągnięta. Na co dzień odmawiam.
A radykalna nie jestem w prawie żadnym zakresie, niestety, rewolucjonistka byłaby ze mnie żadna :)
Roboty, krasnoludy, dystopie... To "Doctor Who" ;) zaczęłam kiedyś oglądać i pokochałam. Aczkolwiek nie wiem czy BBC ma zamysły na tworzenie "speculative fiction".

Anonimowy pisze...

No i dobrze, że Pierścień dał radę, bo kupiłam jakiś czas temu i tak czekałam na coś zachęcającego...
W tej sytuacji spoglądam na niego bardzo pozytywnie. ;)

Prześlij komentarz