sobota, 25 maja 2013

Stulecie... Ściągam, źle. Ekhm, popołudnie detektywów (I)

Gwoli wyjaśnienia: pierwszy z zapewne dwóch, ew. trzech wpisów o tym, co Liritio lubi najbardziej, panach detektywach i ich wspaniałych historiach. Liritio, jeśli chodzi o kryminały, czuje się co najmniej "oblatana" i wiele czarujących postaci uwielbia sporadycznie, niedzielnie albo częściej. A pierwsze miejsce zajmuje niepodzielnie pewien hiszpański korsarz.

Nie jest tajemnicą dla nikogo, kto uważnie śledzi każde moje słowo (głupia przygrywka, jest tajemnicą dla Was wszystkich, nawet ja nie śledzę uważnie własnych słów i niech tak pozostanie), że bohaterem będącym największą miłością Liritio jest i (zapewne) pozostanie Lucas Corso, napoleonista w którymś pokoleniu, tropiciel książek i bibliofil, dymiący nikotynowym nałogiem "królik" w metalowych okularkach, który uświetnia swoją szemraną osobą jedną i niestety jedyną książkę,"Klub Dumas" Arturo Péreza-Reverte.
Posiadam takie nieco już porozklejane tu i tam wydanie "Klubu Dumas" w serii Galeria. Zaczytane, chciałabym powiedzieć, ale bardziej prawdopodobnie słabej jakości klejowej. Znaczy tak, czytałam tę książkę na okrągło, każdy ma jednak limity, obecnie czytam ją sporadycznie i na wyrywki. Właściwie w formie wewnętrznej deklamacji, nie oszukujmy się, po kilku(nastu!) latach wszystkiego uczymy się na pamięć.
"Obserwowałem dyskretnie reakcję przybysza i dostrzegłem, że siadając lekko się uśmiechnął: po chłopięcemu, niczym królik u wylotu ulicy. Uśmiechem, który z miejsca zaskarbia bezwarunkową przychylność widowni każdego filmu animowanego. Z czasem miałem się zorientować, że jest też w stanie uśmiechać się jak bezlitosny, wychudły wilk(...)"
Arturo Pérez-Reverte, "Klub Dumas", Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 1998r., str.11
Corso nie jest stricte detektywem, ale różne czynniki zmuszają go do przyjęcia tej roli, co czyni z niezmiennie wymiętym fasonem i grymasem ni to niedowierzania, ni to niechęci.
Liritio lubi dwoistości, lubi szare strefy i nade wszystko lubi niespecjalnie miłe osoby. A Corso trafia w środek tarczy dla każdej z kategorii.
Oczywiście jest w jego postaci również pewien romantyzm samotnego żołnierzyka, w którym luźno zarysowana moralność tęskni za czasem napoleońskich bitew, w których mógłby być szlachetnym bohaterem. Niestety, zostają mu zakurzone poszukiwania białych kruków oraz nieudolne śledztwo w sprawie rękopisu "Wina andegaweńskiego" (czterdziesty drugi rozdział "Trzech Muszkieterów") i tajemniczej "Księgi Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni".

Jeśli ktoś zna jedynie nie do końca udaną adaptację Polańskiego, "Dziewiąte Wrota", nie ma pojęcia o czym jest ta książka. Depp był całkiem niezłym Corso, ale poza tym akcja została zgwałcona i zmieniona w satanistyczną historyjkę dla niegrzecznych dziewczynek, podczas gdy "Klub Dumas" jest niezłym podręcznikiem dla wszystkich zainteresowanych powieściami przygodowymi, oczywiście z naciskiem na Dumasa, ojca. Jest również sam w sobie powieścią detektywistyczną, trochę przygodową, jakby Reverte wracał do klasyki gatunku nie tylko powieści płaszcza i szpady, ale również do zacnych opowieści o zamkach, duchach i trupach w szafach. Z tym że w wersji z "Klubu Dumas" Corso pełni rolę niewinnej (hm, powiedzmy) dziewicy w niebezpieczeństwie, a jego szpadą i rycerzem jest tajemnicza dziewczyna poznana w pociągu, która przedstawia się jako Irene Adler.

Nawiązań do literatury jest w "Klubie Dumas" pod dostatkiem dla każdego zapalonego czytacza "książek o książkach". A skrupulatne i przyziemne śledztwo w sprawie autentyczności rękopisu jednego z rozdziałów słynnej książki jest wzbogacane dreszczem niepokoju, który budzi drugi wątek. Te osławione przez Polańskiego dziewięcioro wrót do Królestwa Cieni.

Johnny Depp dawał radę w roli zamerykanizowanego Corso.
Bowiem drugim wątkiem jest bogaty kolekcjoner satanistycznych dzieł, Varo Borja, życzący sobie sprawdzenia autentyczności jego egzemplarza "Dziewięciorga wrót" i ewentualnego zdobycia oryginału, którym powinien być jeden z trzech istniejących egzemplarzy. I to jest atmosfera!
Tragiczna historia wenecjanina Torchii, wydawcy i satanisty, reprodukcje dziewięciu rycin z innej czarnej księgi, "Delomelanikonu", która w założeniu miała pozwalać na przyzywanie diabłów, wyścig z czasem, kiedy za Corsem podąża tajemnicza postać uciekająca się do zdecydowanie mniej cywilizowanych zagrań.
Galeria postaci nie nudzi, piękna wdowa Liana Taillefer, rudy przyjaciel Corsa i chytry bawidamek, Flavio La Ponte, zakochana w Diable baronowa Ungern, oszalały w samotności Fargas, ostatni ze znamienitego rodu, dla którego sprzedawanie rzadkich egzemplarzy książek równa się posyłaniu dzieci na śmierć. I moi ulubieni bracia Ceniza.
"Byli kawalerami i pijakami, byli gderliwi i nierozłączni.
Ujrzał ich dziesięć minut później, jak szli obok siebie ubrani w prochowce przypominające całuny zawieszone na chudych szkieletach. Całe życie zgarbieni nad prasą albo sztancami, zajęci zszywaniem arkuszy albo złoceniem safianu. Żaden z nich nie miał jeszcze pięćdziesięciu lat, ale z powodzeniem można im było dać po dziesięć lat więcej, widząc ich zapadłe policzki, ich dłonie i oczy, zniszczone od wymagającej precyzji roboty rzemieślniczej, i skórę tak bezbarwną, jakby pergamin, przy którym pracowali, użyczył im swojej chłodnej bladości."
Arturo Pérez-Reverte, "Klub Dumas", Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 1998r., str. 141
Siłą "Klubu Dumas" jest niewiadoma, kiedy wokół Corsa zaczynają dziać się dziwne rzeczy, miota się w plątaninie faktów i domysłów z milczącą ochroną "Irene" u boku. "Drzewa zasłaniają ci las" stwierdza jego towarzyszka w pewnym momencie i tak samo drzewa zasłaniają las nam. Reverte stworzył labirynt połączony z gabinetem luster, Corso goni sam siebie, gubi się i odnajduje, żeby znowu się zgubić, a niepokojąca obecność nowej znajomej jest bodźcem do rozważań, których nasz króliczy księgarz wolałby nie prowadzić.
 
Literatura, Diabeł, tajemnice, tajemnice... "Klub Dumas" jest świetną lekturą, przy której można poczuć dreszcz na plecach, ale można też całkowicie zaginąć w podróży z Corsem i jego prywatną Irene. 

5 komentarze:

Agnes pisze...

No właśnie, oglądałam film i byłam zaskoczona, jakieś to wszystko było nie takie, jakie w książce. Depp, choć piękny, nie ratuje całości.

liritio pisze...

Nie ratuje, chociaż też nie jest to zupełnie beznadziejny film tylko hm, nietrafiony moim zdaniem. I Seigner zupełnie mi nie pasowała, ani do roli ani do Deppa.
Za Frank Langella, jak zawsze, znakomity.

tamaryszek pisze...

Czytam, czytam i już mi się zdawało, że bracia Ceniza Ci umknęli...a nie. „Takie mamy książki i taki świat, na jaki zasłużyliśmy”. Ja też ich lubię bonusowo. Są smaczkiem naddatkiem.

Mam egzemplarz całkiem nowy, raz przeczytany, wcześniej czytałam wypożyczone tomiszcze. Jestem po stokroć za. Film też nie taki zły, ale ani to nie jest śmietanka Polańskiego, ani na pewno nie cały Reverte. Corso znacząco zmieniony.
Kiedyś pisałam do "Archipelagu o obu tytulach, więc wypaliła mi się chęć powtórek.

Ale wspomnę, że miałam z tą książką niezłą przeprawę. Uznałam, że jest świetnym wprowadzeniem w krainę bibliofilskich pasji i zaproponowałam licealistom. Były cholernie skrajne reakcje. Od wchłonięcia po przyprowadzenie mi Rodziców zgłaszających mocne veto. Oj, się działo. Wrócę za rok z inną grupą.

Ile perwersji jest w książce, a ile w nas?
„Niech pan posłucha, Corso: dzisiaj nie ma już niewinnych czytelników. Każdy podchodzi do czytanego tekstu z własną perwersją. Czytelnik jest tym wszystkim, co sam przeczytał wcześniej, plus to, co obejrzał w kinie i w telewizji”.

Liritio, uważnie śledząc każde Twe słowo, chętnie sobie przypomnę inne Twoje ulubione i zaczytywane. Zwłaszcza, że mnie samej powroty zdarzają się rzadko (nie licząc tych zawodowych).

liritio pisze...

Nie, Tamaryszku, bracia Ceniza nie umykają :) Są epizodem, ale moim prawie ulubionym. Bo jednak Corso i Fargas to chyba najlepsza scena tej książki. Ale nawet tego nie jestem pewna.

Film można obejrzeć niejako oddzielnie, jak wiele adaptacji/ekranizacji czy jak by to określać. Takie o sobie filmidło, ani Polański tam się nie popisał, ani Depp tak naprawdę, kiczowaty trochę efekt końcowy, a szkoda.
Ale książkę chyba powtarzać będę po wsze czasy, ciągle uwielbiam.
Twój tekst pamiętam, czytałam, chyba nawet kiedyś skomentowałam. Wnikliwie podeszłaś do sprawy, to pamiętam.

Afera z rodzicami do nieco dziwne, licealiści to jednak już chyba duże istotki, raczej "Klub Dumas" nie wypaczał ich delikatnej psychiki. Skąd więc veto? Konkretne zarzuty padały?

"Uważnie czytając..." i teraz jest presja żeby sprostać tamaryszkowym oczekiwaniom. Może podołam :)

tamaryszek pisze...

a propos pytania: moralność i religia.
Też bym nie pomyślała. ;)
Diabeł.
Co prawda był i w "Fauście" i u Bułhakowa, i w dramatach romantycznych. O Biblii nie wspomnę, bo tam zdeptano mu stopą łeb.
Afera nie afera. Chyba trzeba utrafić w grupę, która czyta i się nie gorszy tym, czym się gorszyć nie powinna. Ale kto to wie, gdzie są granice niewinności (czytaj: naiwności)? Obrońcy byli :)

Prześlij komentarz