wtorek, 27 sierpnia 2013

"Wypełnić pustkę", reż. Rama Burshtein

O losie, żeby dramat obyczajowy osadzony w chasydzkich realiach stał się moim w sumie ulubionym filmem lata?
Co prawda może dzielić ów zaszczytny tytuł z niefrasobliwie komiksowym "RED 2", ale wątpię, żeby stawianie tych dwóch filmów w jednym rzędzie miało najmniejszy nawet sens.

Jeśli mówimy o "Wypełnić pustkę", ważne okazują się dwie sprawy: jak wiele wiemy o chasydach i jak bardzo doceniamy subtelność scenariusza.
Ja na przykład lubię stwierdzać, że to co subtelne jest tym, co ulubione, ale niekoniecznie bywa to stuprocentową prawdą, a niedopowiedzenia w "Wypełnić pustkę" nieco mnie przerosły. I tutaj dochodzi to pierwsze, przerosły, bo Liritio naprawdę niewiele wie o chasydach i liczyła na nieco większy zastrzyk informacji. Czyli Liritio tyleż zachwycona, co niedoinformowana, wiadomo, ignorancja jest super.

Z jednej strony "Wypełnić pustkę" mogłoby mieć miejsce w każdym świecie, z drugiej strony jedynie w obyczajowości chasydów (chyba jedynie) znajduje się wytłumaczenie wielu scen. Do czego zmierzam? Swoiste didaskalia by mnie ratowały, bo o ile nazwy poszczególnych ceremonii mogę sobie w wyszukiwarce znaleźć, cieńsze tematy pozostaną dla mnie niewiadomą. Że Shira poszła sama do Rabina, to dobrze, źle, dziwnie, normalnie, no jak? Że tutaj biegają, a tam śpiewają, ja nie wiem, co jest naturalne, co na wyrost, co źle widziane, co z dnia powszedniego. Mogę się jedynie domyślać, a choć domyślna bywam, nie mogę powiedzieć, żebym "Wypełnić pustkę" w każdym calu rozeznała i pojęła.

Dzieje się tak: starsza siostra Shiry umiera przy porodzie. Właściwie akcja tym się zaczyna i kończy, chociaż tak naprawdę kłamię, bo kończy się zupełnie gdzie indziej. Rzecz w tym, że Shirę mieli wydać za mąż, ale teraz żałoba i mały synek, a jeszcze ojciec... A ojciec zrozpaczony, chociaż w sobie, emocjonalnym być nie przystoi.
Mój ulubiony był mądry dziadek (tzn. ojciec Shiry), człowiek małomówny. I Rabin! Scena z piekarnikiem jest kwintesencją rozsądnej dobroci. Zobaczcie i zapamiętajcie.
Tyle obok spraw, że matka nie potrafi ruszyć dalej, a przecież codzienność puka, a okaleczona ciotka (stara panna, to określenie jeszcze służy?) ma swoje zdanie na każdy temat dotyczący zamążpójścia (ale nie jest to akcent komediowy, absolutnie), a koleżanka się zaręczyła, ale siostra koleżanki nie. I niby wszystko wokół ślubów się kręci? I tak, i nie, z naciskiem na nie, bo to śpiewy przy stole kradły serce Lirito, a nie swaty i miłostki zza regału.

Dużo codzienności, ale bardzo uniwersalnej, mimo specyficznego środowiska ortodoksyjnych Żydów, plus to i minus. Szkoda trochę, że tak mało się wniknęło w nieznane, ale z drugiej strony, to nie zoo a chasydzi nie małpy. I wniknęło się może mało, za to delikatnie, naturalnie, nic na siłę.

Co się pamięta? Muzykę, ale o tym na końcu. Zdjęcia, kamera nie bała się zbliżeń, może to taka kamerowa wnikliwość? Gra światłocieniem mistrzowska, ktokolwiek by operatorem nie był, może mieć na czole napis, że artysta, że subtelny, że zmyślny, że bez głupot. Zdjęcia rzeczywiście robią wrażenie, tutaj nie będę na wyrost w poetykę obrazu wnikać, na "Wypełnić pustkę" się po prostu przyjemnie patrzy.

Istotna pozostaje delikatność i złożoność. Niby mało, ale długo by opowiadać, niby niedopowiedziane, ale bez brawury. Shira to i młodość w miarę mądra, i wnikliwość miejscami nieco bezczelna. Ale potrzebna. Druga strona barykady, znaczy Yochay (na marginesie, jeśli nie wierzycie w atrakcyjność panów z pejsami w futrzanych czapach na głowie, oto znaczący wyjątek od reguły), tak obcy, chociaż mąż siostry, tak kontrastujący z chłopcami, których Shira poznaje. Nic dziwnego, tu mężczyzna, tam chłopcy.

Czyli że jednak romans? Nic bardziej mylnego, żaden romans. Gra na akordeonie (to Shira), żałoba długa i pełna następstw niespecjalnie pozytywnych, życie rodzinne i delikatność wszechobecna. Emocje tłumione, które z rzadka wychodzą na wierzch i różne drogi do odpowiedzi na pytanie "co dalej?". Czyli trauma i rozwiązanie optymalne, w tej optymalności brzmiącej tak obrzydliwie technicznie kryje się bardzo wiele. A "Wypełnić pustkę" to tyleż rodzina, co międzyludzkie relacje, te z knowaniami, i te z miłością. Jak to w rodzinie, tutaj coś zamiecione pod dywan, tam coś dla dobra innych, tu bunt, tam pogodzenie, tu się poddajemy, tam działamy.

I ta muzyka, już wspomniana. Śpiewy przy stole pozostaną długo w mojej pamięci, było w nich coś bardzo pięknego.
A poniżej coś chyba najpiękniejszego.


2 komentarze:

tamaryszek pisze...

Liritio, cudny to film. Przedwczoraj widziałam. I ja o chasydach wiem trochę i na pewno mogłabym wiedzieć więcej. Ale to dobrze, że nie jest to film przyrodniczy. ;) Być może tradycja czasem bywa garbem, narzuca, wymusza, coś zamyka czy dobitnie ukierunkowuje. Tu jednak zaskoczyła mnie wolność i dojrzałość. Shira, dopóki nie jest to zgodne z jej pragnieniem, nie zgodzi się na żadną sugestię. A to, że wybiera Yochaya i nawiązuje z nim autentyczną, niezapośredniczoną relację, to jest fenomenalne. Bo w "wypełnianiu pustki" tkwi groźba zatracenia siebie, np wchodzenie w cudzą rolę, w zastępstwo, Oczarowało mnie tworzenie relacji. Myślę, że w innej konwencji łatwo można by to zniekształcić, uckliwić. A tu prostota i delikatność, naprawdę ok.
Poza tym wszystko racja, co piszesz. I obraz świetny, i muzyka.
Pozdrawiam!

liritio pisze...

Tamaryszku, właśnie zabieram się za czytanie Twoich wrażeń :))
I tak, dobrze, że to nie film przyrodniczy. Ale nadal twierdzę, że dla mnie za mało specyfiki... Za to inną kwestią jest, jak dużo specyfiki mi umknęło albo zignorowałam. Tyle wody od seansu upłynęło, że już nawet nie pamiętam.
Wolność, tak, dojrzałość... Nie do końca. Ale w sumie dojrzalej niż nie.
Dwie sceny: rozmowa z Yochayem, i potem "randka" z tym młodym człowiekiem, który był dla Yochaya tak bolesnym kontrastem. Bardzo subtelne i bardzo ładne, ze śmiechem Shiry na końcu.
Prostota i delikatność, zdecydowanie. Mam od kilku dni ochotę, żeby znowu to zobaczyć.
Jeszcze jedno, śpiewy przy stole. Magia. I drobne gesty, kiedy Yochay po niezręcznej konwersacji na ułamek sekundy łapie się za głowę. Ja jestem bardzo na tak.
Pozdrawiam i idę czytać o Twoich wrażeniach.

Prześlij komentarz