tag:blogger.com,1999:blog-21941363147296076732024-03-13T10:28:20.453+01:00KalejdoskopSubiektywny przegląd książki, filmu i reszty cyrku. Cyrkiem może być wszystko.liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.comBlogger294125tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-6085805452146397652018-05-04T21:19:00.000+02:002019-09-30T21:34:07.411+02:00Templariusz i ja, zza węgła. <blockquote class="tr_bq">"Przeczytałem całą filozofię antyku, od Sokratesa po świętego Augustyna. I zapomniałem wszystko, poza słodko - kwaśnym smakiem melancholii i rozczarowania. Teraz, kiedy mam sześćdziesiąt cztery lata, o ludziach wiem tylko tyle, że mają wspomnienia, boją się i umierają."<br />
<span style="font-size: x-small;">Arturo Perez-Reverte, "Ostatnia bitwa Templariusza",Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, 2000 rok, [strony nie pamiętam]</span></blockquote>Cytatem z historii pewnego Templariusza rozpoczęłam, myśląc nieśmiało - "no spróbujmy". Walczę w ukryciu żeby do kalejdoskopowych zapisków wrócić, pajęczyny uprzątnąć i zaznać spokoju ducha. Bowiem ja to ja, ale Liritio się do świata pcha, mimo pewnych zmian w życiorysie usunąć się w cień nie chce. Liritio daje o sobie znać nazbyt często (w momentach przyziemnych i codziennych), żebym mogła ten cichy pociąg do kalejdoskopowej klawiatury zupełnie zignorować. Czyli klamra, "spróbujmy". Przyznaję, tęskniłam.<br />
<a name='more'></a><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://s.znak.com.pl/files/covers/card/b3/T200678.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="450" data-original-width="292" height="385" src="https://s.znak.com.pl/files/covers/card/b3/T200678.jpg" width="250" /></a></div>Jak mogę więc zacząć... Dlaczego by nie od Templariusza - z tych wszystkich "gorszych" książek Pereza-Reverte podejrzewam, że historia tajemniczego księdza jest tą najlepszą. Dlaczego spośród gorszych? Ha, bo jak wiadomo najlepsze są dwie (nie każę Wam zgadywać, "Klub Dumas" i "Szachownica flamandzka") i potem długo, długo nic.<br />
Ajaj, Lorenzo... Pierwszoplanowy bohater jest problemem, dama pierwszoplanowa również. On jest księdzem, tyle, że takim trochę Jamesem Bondem. A dama jest... Cóż, taka piękna, że na wiele więcej miejsca nie starczyło. I podczas gdy w zajmujących podium powieściach Pereza-Reverte główni bohaterowie nie ustępują pobocznym, mimo zdecydowanie większej liczby zdań, którymi autor mógł coś sknocić, jednak to Templariusz zmarszczył mój nos. Od brawurowej fantazji nie stronię, ale dojrzałość autora i jego historycznie już zaobserwowany kunszt mogłyby przełożyć się na nieco więcej umiarkowania. A może właśnie nie? Może dwa cuda to wypadek przy pracy, a im dalej w las, tym mniej hamulców i klocki starte?<br />
<br />
Jednakże, napisałam, że spośród gorszych jest najlepszą i mam na to argumenty. Przede wszystkim, pachnąca pomarańczami Sewilla. Liritio nigdy nie była, a dzięki książce trochę jakby jedną nogę postawiła.<br />
Ha, a poza Sewillą, Lorenzo sam w sobie nieco nudny, ale fabuła postaciami drugpolanowymi mocno stoi, do wyboru do koloru, jak to u Pereza-Reverte. Zły mąż zacny, pociągający za sznurki szef zacniejszy, a kto zna Liritio i zna książkę, na pewno wie, że nikt inny a pijane trio z Dzidzią Dolores na czele, serce skradło.<br />
Ponadto, przyznać mogę, żę wytykana wyżej nadmierna fantacja może i marszczy nos szykujący się na bis "Szachownicy flamandzkiej" (Cesar, wróć!), ale czytelniczej pogoni za rozwiązaniem nie przeszkadza. Akcja niby powolna, niby refleksyjna, ale tajemniczy przeciwnik kusi i tylko dalej, i dalej... <br />
<br />
Jeśli chodzi o Pereza-Reverte, inne tytuły stawiam na pierwszym miejscu. Ale jeśli chodzi o wciągającą powieść kryminalno/ przygodową, Templariusza bym Wam z ręki nie wytrącała.<br />
<br />
Spróbowałam. Zobaczymy, co dalej, Liritio i ja. liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-39112919132705971902016-03-22T23:33:00.001+01:002019-09-30T21:34:43.029+02:00Przemija postać złotego ludkaPamiętam pierwsze Oscary, których nie obejrzałam. I było to zanim zaczęłam w góle oglądać ceremonie Akademii (i zanim przestałam).<br />
To musiał być początek 2003 roku... 75ta ceremonia wręczania Oscarów.<br />
Catherine Zeta-Jones, wtenczas w ciąży, tańcowała na scenie do "All That Jazz" (czy Lirito opowiadała Wam kiedyś o swojej miłości do "Chicago"? z wiekiem coraz trudniejszej, ale nadal miłości...), Adrien Brody wygrywał za pierwszoplanową rolę męską jako najmłodszy aktor w historii (29 lat, nadal trzyma rekord), przy okazji mocno zaskakując Halle Berry, Polański (oczywiście nieobecny) i "Pianista" święcił triumfy z owacją na stojąco, a "Spitrited Away" dostawało najbardziej zasłużonego Oscara tamtego wieczoru, ramię w ramię z rewelacyjną muzyką Goldenthala z "Fridy"... I tu kończy się to, co Liritio z marszu pamięta.<br />
<a name='more'></a><br />
Może to Brody, może Zeta-Jones, może wygrana cudownej japońskiej bajki (którą i tak obejrzałam już później), a na pewno Chris Cooper... A może Eminem? Od roku kolejnego Liritio oglądała rozdania Oscarów z zacięciem, ale do dziś mam wrażenie, że te najciekawsze, te z roku 2003, i tak mnie ominęły.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif_fddwZNkqfXguYXnaFkazyPoKkF_OoHVkjAc9VNo1OLS4F2JrXGVVO4zoDjQpwne7hVojwcyxC10HIrR3yJ12PHZqReLM7ReKtWnWFLsuIcCS3GUbTC-hhmON4Xvb2w3IPOvZvaP9Tmn/s1600/Oscar031.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif_fddwZNkqfXguYXnaFkazyPoKkF_OoHVkjAc9VNo1OLS4F2JrXGVVO4zoDjQpwne7hVojwcyxC10HIrR3yJ12PHZqReLM7ReKtWnWFLsuIcCS3GUbTC-hhmON4Xvb2w3IPOvZvaP9Tmn/s640/Oscar031.jpg" width="370" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>2003... Catherine Zeta-Jones, Chris Cooper i wspaniały Peter O'Toole. Lepiej nie będzie.</i></td></tr>
</tbody></table>W 1994 roku, w którym DiCaprio nominowany był po raz pierwszy, o kilka długości (akurat w tym przypadku nawet dosłownie) zwyciężała "Lista Schindlera", chociaż Oscar dla Spilberga to może nie za "Listę..."? Za późno. Tommy Lee Jones wygrywał "Ściganym", a Anna Paquin dostawała Oscara w wieku 11stu lat za drugoplanową rolę w "Fortepianie". Wszyscy wiemy, że od tamtego czasu już wiele lepszego nie pokazała.<br />
<br />
DiCaprio, nominowany wtenczas w poważnym wieku lat 19stu, też emerytem nie był (Liritio lubi statystyki) i znajduje się w rozkosznym towarzystwie Rivera Phoenixa i Jeffa Bridgesa, pośród dziesięciu aktorów w najmłodszym wieku nominowanych do Oscara za drugoplanową rolę męską. Może być dla niego pocieszeniem, że zwycięzcy kategorii zaczynają się od lat 20stu (Timothy Hutton za "Ordinary People"). Roczku zabrakło. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCpTRGeSW1s7M4mRgkczWQ1LyxTuVJjsczjnNnC5e29BjjZsY-g6z-A7qw-wOasIqcMyJomhfZdyaQIjlNPaANdqeY7YcyiVHPTrMxWk4p821rca3Bebg-X9XFdvo9DsX1MsP0qX1jTUI_/s1600/oscar94.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCpTRGeSW1s7M4mRgkczWQ1LyxTuVJjsczjnNnC5e29BjjZsY-g6z-A7qw-wOasIqcMyJomhfZdyaQIjlNPaANdqeY7YcyiVHPTrMxWk4p821rca3Bebg-X9XFdvo9DsX1MsP0qX1jTUI_/s400/oscar94.jpg" width="346" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Jak bulterier, jak Tommy Lee Jones w "Ściganym". Wiadomo. A "Kiler" też jest fajny. </i></td></tr>
</tbody></table>W 2005 roku Leonardo przegrywał z Jamiem Foxxem, ale przynajmniej w doborowym towarzystwie (Johnny Depp, Don Cheadle, Clint Eastwood... Ja kibicowałam Deppowi, ale Cheadle - za "Hotel Rwanda" - był najlepszy). Cate Blanchett wygrywała "Aviatorem", do dziś nie rozumiem dlaczego. Blanchett jest cudowną aktorką, ale akurat rola Katharine Hepburn nie jest blaskomiotna. Jeśli mówimy o graniu sławnych przez sławnych, w wykonaniu Blanchett zdecydowanie wolę Boba Dylana.<br />
Mimo wszystko, Oscary numer 77 były ciekawe. Chociażby zwycięzca, Jamie Foxx, nominowany za rolę męską podwójnie, za pierwszy i drugi plan ("Ray", "Collateral"). I "Sideways" Payne'a! Bardzo dobry film. A że 2005 był też dobrym rokiem piosenek, <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YjmKM6ePdOA">w rytmie "Al Otro Lado del Rio" Jorge Drexlera</a> podryfowaliśmy dalej.<br />
<br />
Tego mi ostatnio w Oscarach brak - wygranych naprawdę dobrych piosenek. W tym roku "Simple Song #3" i "Manta Ray" przegrały z bondowym miauczeniem, ale przynajmniej były. Liritio od 2007 roku niezmiennie czeka, aż Oscara ponownie zdobędzie naprawdę dobra piosenka.<br />
<br />
Tak... Skoro przy 2007 roku jesteśmy, Leonardo akurat przegrywał Oscara z Whitakerem i nikt się nie dziwił, aczkolwiek ponownie w doborowym towarzystwie (Peter O'Toole!). W tym samym roku "Das Leben der Anderen" wygrywał jako najlepszy film obcojęzyczny, "Labirynt fauna" nie wygrywał. Liritio do dziś uważa, że gdzieś nastąpił błąd.<br />
Za to "Infiltracja" Scorsese robiła za "Władcę Pierścieni" roku 2007 i zabierała nagrody wszystkim, którzy mogliby je dostać. Dla zasady.<br />
Między innymi "Małej Miss Sunshine", która pewnie nie wygrałaby Oscara za najlepszy film roku nawet gdyby zabrakło Scorsese, ale najlepszym filmem była. "Mała Miss Sunshine" pozostaje jednym z najlepszych filmów, jakie można obejrzeć.<br />
A przede wszystkim, "Infiltracja" jako najlepszy scenariusz adaptowany? Chyba żart.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoWiKl5pE3wky5QhW2oGNi7yJTI1dGkesaj7rloMpL5Dhcd0hnbyWW0d_wSRyUufpKx4-fGLZ2JmHKHIRuJp8Tm3qRTwVOHGGmIsGzaeJJ6h6bVHHeSfRt1nq7rLHBOnh_E0YHFP9YvKlr/s1600/O%2527TooleSharif.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoWiKl5pE3wky5QhW2oGNi7yJTI1dGkesaj7rloMpL5Dhcd0hnbyWW0d_wSRyUufpKx4-fGLZ2JmHKHIRuJp8Tm3qRTwVOHGGmIsGzaeJJ6h6bVHHeSfRt1nq7rLHBOnh_E0YHFP9YvKlr/s400/O%2527TooleSharif.jpg" width="321" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Nie ma złego momentu na wstawienie tego zdjęcia. A swoją drogą, Omar Sharif zmarł w zeszłym roku..<br />
I znowu mogą się razem napić. Może. </i></td></tr>
</tbody></table>Gdyby się zastanowić, nie ma wiele dobrego w byciu nominowanym non stop. Trochę nuda. <br />
Śmiechy z DiCaprio też na wyrost, chociaż utarło się całkiem uroczo.<br />
Fakt, jakoś nie wyobrażam sobie memów oscarowych z Paulem Newmanem, który przy dziewięciu nominacjach wygral tylko raz ("Kolor pieniędzy", 1986 rok). Czyli DiCaprio za bardzo się starał, czy po prostu tak było zabawnie?<br />
Poza Meryl Streep, najczęściej nominowaną, żyjącą aktorką jest Cate Blanchett (siedem nominacji). Memów z nią również sobie nie wyobrażam. <br />
A że Liritio lubi statystyki, Katharine Hepburn, nominowana do 12 statuetek za pierwszoplanową rolę żeńską, zdobyła cztery, przez co pozostaje najczęściej nagrodzoną Oscarem za aktorstwo osobą w Hollywood. Chociaż podejrzewam, że Daniel Day-Lewis ma szansę ją dogonić i przegonić (na pięć nominacji, trzy wygrane, nic dziwnego, że Leonardo płakał).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitjOeKbctMyCZ_p4-nOoTNbA_qIE7i1bL1QQ9obFmj4aiAzkDwhN_TO5vT88vaJoIFMwd366Q5egLdCpdYJhObGBN8Gf7vvYQDFqnkkCQapA0YKX1LmY98ZEiS1GSiCM04Q-teu_2CZ0-J/s1600/Oscar16.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitjOeKbctMyCZ_p4-nOoTNbA_qIE7i1bL1QQ9obFmj4aiAzkDwhN_TO5vT88vaJoIFMwd366Q5egLdCpdYJhObGBN8Gf7vvYQDFqnkkCQapA0YKX1LmY98ZEiS1GSiCM04Q-teu_2CZ0-J/s640/Oscar16.jpg" width="415" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Tegoroczni zwycięzy, żeby nie było, że cały wpis nie na temat.<br />
A zdjęcie ładnie podsumowuje całość.</i></td></tr>
</tbody></table>DiCaprio ponownie przegrywał w 2014, nad którym to rokiem <a href="http://liritio.blogspot.com/2014/01/oscar-oscar-won-ze-sceny.html">już raz się rozwodziłam</a>.<br />
Tak oto, nieco błądząc, lądujemy w obecnie umykającym roku 2016. Leonardo szczęśliwie wygrywa, dobre piosenki przegrywają, Alicia Vikander wchodzi na scenę jako kolejny utalentowany import z Europy (a Liritio znacznie bardziej cieszy widok Vikander niż Lawrence, dla której mam coraz mniej serca). Duże zwycięztwo "Spotlight" cieszy, mimo że wolałabym widzieć w rękach McCarthy'ego statuetkę za reżyserię. Fenomen "Mad Maxa" zostaje doceniony, chociaż wszyscy wiemy, że niewystarczająco. Morricone dziękuje za Oscara po włosku, (Haneke byłby dumny, pewnie żałuje, że sam na to nie wpadł). <br />
<br />
A Liritio, po przydługiej dygresji, może stwierdzć, że dzisiejsze kino nie pasuje do Oscarów, a Oscary nie pasują do kina. Nagody Akademii pozostają sławne i prestiżowe, ale z roku na rok stają się... Hm, duszniejsze? Może to naturalne, nie ma co się boczyć, Oscary mają swój urok, którego pewnie nie stracą. Tylko znaczenie się zmienia.<br />
<br />
Dzisiaj Bacharach śpiewa z Barbarą Streisand w 1971 roku,<b> <i>Close To You</i>. </b><br />
<i>How about Burt and Barbra at the piano? </i><br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/PpU2jTnP_Gk" width="420"></iframe><br />
liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-59614375751073692622016-02-22T00:41:00.001+01:002019-09-30T21:35:11.496+02:00"Nienawistna ósemka", reż. Quentin TarantinoTarantino i mnie niewątpliwie łączy gust do mężczyzn, że tak jakby niefortunnie zacznę.<br />
Michael Madsen, Kurt Russell, <span class="itemprop" itemprop="name">Demián Bichir... Liritio nie trzeba więcej mówić. A tu jeszcze Tim Roth, i tylko Steve'a Buscemi brakuje, żeby móc ładnie uznać, że Tarantino wraca do korzeni. </span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgimu033nBEcHodcPrrnAy7X9rlb8qUwLNFNW074xV7AlgPMxsiUXW6ddGR9qsIsqnzSxDrLht8qV9cp-1-F5zVjvyveBRnGmnwaSwC7SSSX1NrTgVz4NBSFTlo6Ijit6T3E-YXIp5gvI73/s1600/hateful-iimage-7-30.0.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgimu033nBEcHodcPrrnAy7X9rlb8qUwLNFNW074xV7AlgPMxsiUXW6ddGR9qsIsqnzSxDrLht8qV9cp-1-F5zVjvyveBRnGmnwaSwC7SSSX1NrTgVz4NBSFTlo6Ijit6T3E-YXIp5gvI73/s640/hateful-iimage-7-30.0.jpg" width="376" /></a></div>Tyle, że nie wraca, i nie wiem czy to dobrze. Trochę dlatego, że "Wściekłe psy" niezmiennie były i pozostają moim ulubionym (nawet przez wielkie "U") filmem Tarantino. Wszystkie lubię, wszystkie mi się podobają, ale jednak "Wściekłe psy" to radość i sentyment, i film zupełnie w moim guście. Widzicie, Tarantino jest zręcznym i wdzięcznym reżyserem z jajami, ale przede wszystkim jest przedobrym scenarzystą. <br />
<a name='more'></a><br />
"Nienawistna ósemka" to w sumie trzy sceny na krzyż. Z przerywnikiem. Trzy sceny rozpisane na trzy godziny, i nie czarujmy się, reżyser zamienia się w fanboya, a to nie zawsze jest dobre. Tyle, że Tarantino ma wdzięk i wizję, co sprawia, że wiele mu wybaczam.<br />
<br />
Na przykład, rozpisanie Tima Rotha na rolę za bardzo przypominającą manierę innego aktora.<br />
I można się kłócić, że Roth zagrał sam, ale nie. Żeby Tim Roth, którego Liritio nieco kocha, kojarzył się z Hansem Landą, który jest rolą piękną i jednorazową... Nie.<br />
I te monologi! Jakkolwiek, jeśli ktoś ma je przedstawiać, na pewno Samuel L. Jackson nie jest złym wyborem, ale bez przesady.<br />
Przez "Nienawistną ósemkę" przebiła się tendencja w złą stronę, mianowicie, brak selekcji, zacięcie wieszcza i kilka nieco sporych luk. Miałam wrażenie, że dałam Tarantino palec, a on wziął całą rękę. Na trzy godziny. Bez litości.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8kueMAPnZpxRpVbxtNMlBgM9QP8jnVFQvRRK_Ai2t6ZABKGUd-g21WngB0CXREkfZJiJoKjY7isQcSwFwUy6Z8mbm0ACekt9nealx4xHABUhvGyCTDbJIJBS4vy44PN9t9oxFQwLqchGj/s1600/hatefuleight3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8kueMAPnZpxRpVbxtNMlBgM9QP8jnVFQvRRK_Ai2t6ZABKGUd-g21WngB0CXREkfZJiJoKjY7isQcSwFwUy6Z8mbm0ACekt9nealx4xHABUhvGyCTDbJIJBS4vy44PN9t9oxFQwLqchGj/s400/hatefuleight3.jpg" width="476" /></a></div>Może lekka irytacja stąd, że wojna secesyjna nie jest moim tematem, a "Nienawistna ósemka" jest bardziej sztuką teatralną niż westernem. Muzyka wspaniałego Morricone swoje dodaje, ale nadal, klimat jest mocno nierówny. Sceny wyłącznie muzyczne są jednymi z najlepszych - pyski koni z początku i krzyż na drodze, wbijanie kołków w śnieżycy...<br />
Co najmniej dobre, "Nienawistna ósemka" trochę wpada w tony rozprawki szkolnej (bardzo dziwnej rozprawki), a konwencja zamkniętego pokoju przywołuje ten niedościgniony wzór "Wściekłych psów". "Nienawistnej ósemce" zdecydowanie brak celności tego pierwszego filmu. <br />
<br />
Kurt Russell w roli Johna Ruth jest cudowny, ale jeśli chodzi o westerny, jego rola w "Bone Tomohawk" ma znacznie lepszy wydźwięk. Nie jest lepsza sama w sobie, Ruth jest świetnie zagrany. Więcej nawet, Russell i Goggins to najjaśniejsze (prawie) punkty z całej Ósemki, ale "Bone Tomohawk" jest po prostu lepszym filmem, jakkolwiek może nie są specjalnie porównywalne.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5jJr3l4tqO1IljYjwP9c0B6iHiIme0w9_ptfgStUZpErRVsUpR_12imSNLr8srzA6_MsJc7rZP1ajLaWG6GJUTak8NZi87O6euLVhXTKUz0XPBS7XNP02Z0xipCynpn5u7jdaB7cD9_TL/s1600/hateful-eight-2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5jJr3l4tqO1IljYjwP9c0B6iHiIme0w9_ptfgStUZpErRVsUpR_12imSNLr8srzA6_MsJc7rZP1ajLaWG6GJUTak8NZi87O6euLVhXTKUz0XPBS7XNP02Z0xipCynpn5u7jdaB7cD9_TL/s640/hateful-eight-2.jpg" width="473" /></a></div>Właśnie, Walton Goggins, co by nie mówić, rola najlepsza - fajnie jest, kiedy bohater przechodzi chociaż minimalną przemianę. A szeryf in spe, Chris Mannix, zdecydowanie ewoluuje. I na swój sposób "Nienawistna ósemka" jest historią naiwnego zapaleńca, który nabiera rozumu. Dość drastycznie, ale nabiera, a Goggins potrafił pokazać, jak owe nabieranie przebiegało, i jak bardzo może być bolesne.<br />
Skoro już mówimy o przemianach, "Nienawistna ósemka" jest filmem statycznym do potęgi, co świetnie obrazuje pełnoprawny, ciekawie skonstruowany bohater, który nie rusza się z fotela. W ogóle. <br />
<br />
Jako, że to film Tarantino, smaczków nie brak. W tym temacie Bichir gra skrzypce pierwsze, przede wszystkim nazywa się Bob. I ma wielkie futro, i jest milczącym Meksykaninem. Podejrzanym Meksykaninem. I gra jednym palcem "Cichą noc". Z błędami. Nie jestem pewna, czy jest w tym filmie lepsza scena niż ta właśnie z "Cichą nocą" w tle.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgad6doiAYaDbAEREpgMd2aDhJ5aafy1GIJsPzsDjQAoSgXN_gRjPeZmrtHxfI5M4x9heko9F1jnVdbuMUQz9yqKpLkFgX2AjAXEX-3lIyMyAbdFk5gy5J6tIQ8w9sYzSPMe5l4dsxVEN-Q/s1600/H81.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgad6doiAYaDbAEREpgMd2aDhJ5aafy1GIJsPzsDjQAoSgXN_gRjPeZmrtHxfI5M4x9heko9F1jnVdbuMUQz9yqKpLkFgX2AjAXEX-3lIyMyAbdFk5gy5J6tIQ8w9sYzSPMe5l4dsxVEN-Q/s640/H81.jpg" width="447" /></a></div>Drugimi skrzypcami od smaczków może byłby woźnica, O.B. (James Parks), odmarzający przy kominku i we wspaniałym kapeluszu. Ale w "Nienawistnej ósemce" Michael Madsen odwiedza matkę.<br />
Mimo że odkąd Madsen tańczył z brzytwą w rytm "Stuck in the middle with you", nic lepszego już zapewne w jego wykonaniu nie zobaczę, niezmiennie jest moim ulubieńcem. Tutaj też, z zielonym cukierkiem w buzi i kiedy pyta, gdzie u diabła jest Nowa Zelandia... Radość.<br />
<br />
Zastanawiacie się, czy o kimś nie zapominam? Najlepsze, na koniec, a nie można opowiadać o "Nienawistnej ósemce" bez zauważenia, że Jennifer Jason Leigh jest fantastyczna. Daisy Domergue, od której wszystko się zaczęło, przypięta do Johna Ruth, obita i ciągana w tę i z powrotem, w drodze na stryczek. Jeden kapelusz można z głowy zdjąć za wszystko, co Tarantino dla niej napisał, a drugi, za wszystko, co Daisy nam przekazuje bez słów. A wiele okazji do rozmowy ona akurat nie ma. I chyba mogłaby dostać tego Oscara, chociaż nie dostanie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhosUpv1UM4AHp87MQCVSXT_Uj1v2cE3gH8Ywwq7uaYBB8LVXsfloOdPuyqZC7PnObgDFJHRkba_QG3e0E5tevRx5ZC_Zrvir7MeEksiwTasvP0POF4BlvIeW2KeJZYkmsaIj1yDk6_ICIx/s1600/hateful-eight3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhosUpv1UM4AHp87MQCVSXT_Uj1v2cE3gH8Ywwq7uaYBB8LVXsfloOdPuyqZC7PnObgDFJHRkba_QG3e0E5tevRx5ZC_Zrvir7MeEksiwTasvP0POF4BlvIeW2KeJZYkmsaIj1yDk6_ICIx/s640/hateful-eight3.jpg" width="404" /></a></div>Czyli nie jest tajemnicą, że moim zdaniem "Nienawistna ósemka", mimo bycia generalnie dobrym filmem, w skali Tarantino mnie nie powaliła. Niemniej, miejscami jest genialna, Jennifer Jason Leigh i Walton Goggins zasługują na uznanie dodatkowe, a western i Tarantino wydają się spinać na tyle, żeby mieć nadzieję na dalsze (oby nieco krótsze) kontynuacje w gatunku.<br />
<br />
Tylko że Liritio tęskni za lekkością i sprytem jego pierwszych filmów, która zaczęła ustępować miejsca rozmachowi i konwencji gdzieś w okolicach "Kill Bill'a". Chociaż nie mnie oceniać rozwój twórczości, chciałabym zobaczyć znowu scenę równie prostą i równie dobrą, co początkowa jadłodajnia ze "Wściekłych psów". Co nie będzie mi zapewne dane i też można z tym żyć, Tarantino ma swój urok, niezależnie.<br />
<br />
Ale jemu Oscara dadzą. Prawda? <br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/JHS8_-Kq6Qk" width="560"></iframe><br />
<br />
PS. Czy nie sądzicie, że kariera Channinga Tatuma zaczyna interesująco się toczyć?liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-39650204949551792732016-01-17T23:54:00.000+01:002019-09-30T21:35:20.495+02:00Złoty chłopak na opak (rymy wracają)Po raz pierwszy odkąd w jakikolwiek sposób interesuję się kinem, przegapiłam oscarowe nominacje! Cios.<br />
To znaczy, nie przegapiłam tak całkiem, ale nie było znanej daty z tyłu głowy, nie było czekania, może nie na wydarzenie kluczowe, ale jednak na coś... <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiaY8_uBlQxkljhOk_X0cXT1CB2pErclV8fE_hYMPXRUxc2D_BAjYFx7mZ9AMcFQuoeieb0nIruLszgcwefRBejBNMJEbsDCU9jWooiB9kVwhw3ktr2BC69Pr9piMBN4LTWZLUa2k3Vfb9B/s1600/Oscars-banner-16.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiaY8_uBlQxkljhOk_X0cXT1CB2pErclV8fE_hYMPXRUxc2D_BAjYFx7mZ9AMcFQuoeieb0nIruLszgcwefRBejBNMJEbsDCU9jWooiB9kVwhw3ktr2BC69Pr9piMBN4LTWZLUa2k3Vfb9B/s640/Oscars-banner-16.jpg" width="419" /></a></div><br />
A tu zaskocznie, bo stwierdzam, że w tym roku nominacje są ciekawe. W bardzo pokrętny i niekoniecznie pozytywny sposób, ale jakoś tak... Na opak ciekawe.<br />
<a name='more'></a><br />
Przede wszystkim, nie ma Alexandre Desplata! Czy Akademia uznała, że skoro Desplat już ma swoją figurkę, nie musi go więcej zapraszać? Chociaż interwały już się zdarzały, w 2012 i 2008r.Co jest o tyle nietrafione, że w 2007r. premierę miało <a href="https://www.youtube.com/watch?v=lbVqiAS0xWE">"Lust, Caution"</a> Anga Lee. Film był jaki był, ale muzyka! Niezmiennie stawiam tę ścieżkę dźwiękową na jednym z pierwszych miejsc, jeśli chodziłoby o jakiekolwiek najlepsze kompozycje Desplata. <br />
Z brakiem Alexandre Desplata wiąże się brak "Sufrażystyki" - jam zdziwiona, <a href="http://liritio.blogspot.com/2015/03/magiczna-nuda-desplat-i-liritio.html">zasada Desplata</a> działała dotąd bezbłędnie. W sumie działa nadal, tylko najwyraźniej pomyliłam przyczynę ze skutkiem. A tak, jego nie ma wśród nominowanych, nie ma też filmu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWlU6tsbH1umsMwPmt0ncwRAKq2LjgEefaBvdCJxGxWomeKZ-g3CTuh1-jzBX1h-rKykzJnIVvZp-jYWgpZFXZaUJhzzdbYibBWc3TBZwrceWW_0fs9HNL9cL_4W3VNKYnLVP-HoDPB77a/s1600/Ennio-Morricone.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWlU6tsbH1umsMwPmt0ncwRAKq2LjgEefaBvdCJxGxWomeKZ-g3CTuh1-jzBX1h-rKykzJnIVvZp-jYWgpZFXZaUJhzzdbYibBWc3TBZwrceWW_0fs9HNL9cL_4W3VNKYnLVP-HoDPB77a/s640/Ennio-Morricone.jpg" width="374" /></a></div>Ale, ale, wszyscy (nie ma nie!) mamy zwycięzcę. Morricone!<br />
Ennio Morricone, który Oscara dostał za całokształt twórczości, kiedy Akademia sobie o nim przypomniała. <br />
Nie oglądałam "Nienawistnej ósemki", ale nawet jeśli cała ścieżka dźwiękowa jest oparta na drapaniu widelcem po ścianie... Morricone!<br />
<br />
Z rzeczy równie istotnych, Iñárritu i "The Revenant" nominowany tłumnie. Może DiCaprio wygra? Nawet bym się ucieszyła, a konkurencja cieniutka. Za to Redmayne... No nie, proszę, nie.<br />
I chociaż z całych sił chciałabym być zwolenniczką Oscara numer dwa dla Iñárritu, nie jestem.<br />
George Miller i "Mad Max", tutaj widziałabym zasłużonego... Ale!<br />
"Spotlight" i Thomas McCarthy.<br />
<br />
A wiecie, Liririo jest rozdarta, bo McCarthy to pewna miłość, ale "Spotlight" jeszcze nie wdziałam.<br />
Natomiast "Mad Max Fury Road" jest filmem tak dobrym... Ale naprawdę, aż tak dobrym.<br />
Więc Liritio planowałaby nagrody uśrednić, dla reżysera Millera i za scenariusz dla McCarthy'ego (co jak co, ale scenariusz powinien być jego, to uznaję w ciemno).<br />
Mówiłam, w tym roku jest ciekawie, kiedy Liritio sama nie wie, kogo za film, reżyserię i scenariusz by nagordziła.<br />
Już pomińmy fakt, że Akademia zapewne wyróżni kogoś innego. <br />
<br />
A najlepszy film roku? Zerknijmy.<br />
O właśnie, pytanie zasadnicze sezonu, co w tych wszystkich zestawieniach robi "Marsjanin"? Że Ridley Scott nakręcił dobry film od czasu... Od dłuższego czasu, to miło, ale bez przesady!<br />
Matt Damon nominowany za grę aktorską. Jaką grę? I jakikolwiek start do najlepszego filmu roku to trochę farsa. Nic to, oddychamy głęboko i cieszymy się, że nie nominowali Scotta w kategorii reżyser.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9LvVef3WKtuMvmT3EasjydjnuCA6Sj3AzKaQcyNgWUNxly9AVp3ue4O6fPUaamvHFjQVxWcNlSl0xBCdc_1EgegWQlCKnpdgqa2zOOiZdokMgZ6zvI7wu2ZJO-vtjrew4gMjw_kCpfTT4/s1600/MMFR.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9LvVef3WKtuMvmT3EasjydjnuCA6Sj3AzKaQcyNgWUNxly9AVp3ue4O6fPUaamvHFjQVxWcNlSl0xBCdc_1EgegWQlCKnpdgqa2zOOiZdokMgZ6zvI7wu2ZJO-vtjrew4gMjw_kCpfTT4/s640/MMFR.JPG" width="376" /></a></div>Idąc dalej, "Bridge of Spies" - klasyka nominacji. Nuda.<br />
"Brooklyn"... Widziałam zwiastun i to by było na tyle, zupełnie nie moja bajka, poprzednie filmy Crowleya wydawały się ciekawsze.<br />
"The Big Short"... Na temat tego filmu mam wiele przemyśleń i jeszcze skrzywienie zawodowe wchodzi w paradę. Niewątpliwie jest cudownie zagrany, każda rola z każdej strony. Z innymi pochwałami nie byłabym super wyrywna.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div>Bawiłby mnie Oscar "Mad Maxa", szczególnie że nie widziałam "Spotlight" i mogę kiwać głową, może to jest najlepszy film roku? Na pewno pod względem technicznym. Oni te cuda na kijach kręcili ot tak i to nie są efekty ani sztuczne ludki... "Mad Max Fury Road" może i ma wady (chociaż ja żadnej nie dostrzegłam, a jestem marudna z zasady), ale jeśli nie jest to film roku, niech przynajmniej zgarnie wszystkie techniczno - produkcyjne laury. Z wszelaką kinematografią i scenografią na czele.<br />
Chociaż kinematografię, nie zdziwię się, jak zgarnie Lubezki za "Revenanta", ot tak, prawem serii.<br />
W sumie jak "Revenant" zostanie filmem roku, też się nie zdziwię (chyba nikt się nie zdziwi). <br />
A "Spotlight", jako film z serii "Michaela Claytona", nagrody nie dostanie. Więc...<br />
<br />
Liritio cieszy też "Anomalisa" w kategorii najlepszego filmu animowanego. Co wygra, nie wiem, ale cieszy. Tak, widziałam jedynie zwiastun, ale w takich chwilach czuję pismo nosem, jest warta. Trochę przez samo nazwisko Kaufmana - "Eternal Sunshine of the Spotless Mind" na czele, "Adaptacja" zaraz za nim.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyujIkv-OjTN-_1xFy_0pHyB0I1apLXWNBfEwzWZWUc3aZtj5rOgnSCGKEDddv2T6zS9lGV1K6ULQ_8cO04RIzT6WpAXN2_K0pnrL5BsbhB9jfCVQo5pZ4zHbEvZrK8xVwUybf3eeVGWne/s1600/CR.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyujIkv-OjTN-_1xFy_0pHyB0I1apLXWNBfEwzWZWUc3aZtj5rOgnSCGKEDddv2T6zS9lGV1K6ULQ_8cO04RIzT6WpAXN2_K0pnrL5BsbhB9jfCVQo5pZ4zHbEvZrK8xVwUybf3eeVGWne/s400/CR.jpg" width="400" /></a></div>I cóż z aktorami? Charlotte Rampling! Ponownie miłe zaskoczenie, o miłości Liritio do Rampling jeszcze możecie nie wiedzieć, ale macie szansę.<br />
DiCaprio. Vikander... Aktor drugoplanowy to ból, bo jest Hardy, którego wszyscy (WSZYSCY) kochamy i cenimy.<br />
Ale Stallone...<br />
Cóż mogę powiedzieć, czego zapewne sami już nie wiecie? Oczywiście, że Liritio chce Oscara dla Sylvestera Stallone. Bo tak, na opak.<br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/AFa1-kciCb4" width="420"></iframe><br />
<br />
I niech tylko spóbują dać statuetkę za muzykę komukolwiek innemu! Clint Eastwood patrzy... liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-40072188715560972042015-12-23T23:48:00.000+01:002019-09-30T21:35:27.952+02:00Trójka po raz pierwszy, czyli małe jest piękne (i zupełnie niemałe)Liritio z nową energią podjęła pisanie bloga, co nie znaczy wcale, że częściej klika w magiczną ikonę "Opublikuj". Stąd też, ocalamy od zapomnienia, usprawniamy proces i zaczynamy przedświąteczną trójkę (świątecznie niezwiązaną).<br />
Czy poza poniższy wybryk owa trójka cyklem wychynie... Któż wie?<br />
<br />
Zawsze zastanawiają mnie "małe" filmy z wielką obsadą, o których wieść rzadko kiedy dociera do naszego polskiego grajdołka (a nawet jeśli, tyłem i na około).<br />
Łatwo spotkać się z taką magią w kinie australijskim, kiedy wielkie gwiazdy (czując zew ziemi rodzinnej?) grają małe role w różnorakich filmach, o których świat mało słyszy. <br />
Jednak to wtręt, chociaż przywołałam Australię, akurat dzisiaj Liritio będzie pisała o kinie amerykańskim.<br />
<a name='more'></a><br />
Jakbyście się krzywili na stwierdzenie "małe" filmy, nie krzywcie się. Właśnie takie są często moimi ulubionymi. Skromne w narracji, zgrabne w wątkach, zagrane przez trzy osoby na krzyż.<br />
Perłą w koronie niezmiennie jest "Dróżnik", o którym Liritio niezmiennie nie pisze. <br />
A nazywać film napisany przez Denisa Lehane'a "małym" to jednak lekkie faux pas, więc wiadomo, że ogólny wydźwięk się liczy, a literalnie (mam nadzieję) nikt tego nie traktuje. <br />
<b><br />
</b> <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEja0FD_j3V7snOKdKjLcsGoG97_u96ZsF4qD2qk_1TidHcr0au2bqM45336KhOzhHf7ZYKVbfdySK4zpD1Ke8WVWI4Nkug8TeroK7CLkpMw2WIUhXe1HARXgakeqtVbkfBDh9l8w8bn5qAG/s1600/gods_pocket.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="373" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEja0FD_j3V7snOKdKjLcsGoG97_u96ZsF4qD2qk_1TidHcr0au2bqM45336KhOzhHf7ZYKVbfdySK4zpD1Ke8WVWI4Nkug8TeroK7CLkpMw2WIUhXe1HARXgakeqtVbkfBDh9l8w8bn5qAG/s400/gods_pocket.jpg" width="250" /></a></div><b><i>God's Pocket</i>, reż. John Slattery </b><br />
Jakbyście mnie kiedyś zapytali o najbardziej depresyjny film, jaki widziałam, nie miałabym pojęcia. Ale "God's Pocket" może mogłoby pretendować do miana zwycięzcy w kategorii "depresja murowana", gyby nie to, że jest na to zbyt dobrym filmem. Chociaż rzeczywiście, jeśli by całość opowiedzieć, można się pociąć, zieje beznadzieją, nieudacznictwem i klaustrofobią lokalną. <br />
<br />
Weźmy taką Christinę Hendricks, w "God's Pocket" gra kobietę oszałamiająco piękną i nieco odpychającą, charakter pogubiony i smutny. Też prawda, że cóż się dziwić. Jej syn, jakkolwiek dennym jestestwem by nie był, ginie w tajemniczych okolicznościach i grana przez Hendricks matka zostaje z jakimś kitem wciskanym przez niechętnych świadków.<br />
<br />
Oczywiste jest, że trio Seymour-Hoffman, Jenkins i Turturro jest genialne (wiadomo, w czym genialni nie byli?). Ale "God's Pocket" to jeden z tych filmów, w których mrowie a mrowie smaczków można wymieniać długo...<br />
Że Eddie Marsan to bezduszny grabarz i punkt kulminacyjny tragikomedii. Że ponura narracja zapijaczonego Jenkinsa trafia w punkt. Że biegnący za ciężarówką Hoffman to klaśnięcie się w czoło, ale i idealne dopięcie bezsensowności wszystkiego, co Slattery nam pokazuje. A Caleb Landy Jones zagrał postać tak odrażającą i rzeczywistą, że czapki z głów, rola krótka a świetna.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1ldIwojrIuF9JW2Z7VonUJAjr4U2ZVOdP2BmzEyhS-mNOzjD7z3iAbwhfdAEq8yvnbEamhgqtaEoDJie85s75o3ICi80s2Cbq5125awioCHF1-LDR7KYnJgOB5msz9L_iWrsEgIKFBTuI/s1600/gods-pocketA.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1ldIwojrIuF9JW2Z7VonUJAjr4U2ZVOdP2BmzEyhS-mNOzjD7z3iAbwhfdAEq8yvnbEamhgqtaEoDJie85s75o3ICi80s2Cbq5125awioCHF1-LDR7KYnJgOB5msz9L_iWrsEgIKFBTuI/s640/gods-pocketA.jpg" width="498" /></a></div>I niech mnie gęś kopnie, jeśli "God's Pocket" nie jest najbardziej kinematograficznie dopracowanym filmem, jaki w tym roku widziałam. Wdzięczne cukiereczki Wesa Andersona to jedno, a brzydotę też trzeba umieć przedstawić. Oczy bolą i mózg sztywnieje nad klimatem tego filmu, bardzo dobrze i pięknie nakręconego, o bardzo pospolicie brzydkim God's Pocket. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq1_gBCZOzbdxqnpH_CFrsMk9isfHOdDDuqXxvLoXiSKDOXaQqhaPGc4BJ7GAu6zuBiBMEcz8pVwHw4R5oYHMB1Ue4E_DbzVsBAkEsLDyPlt2i79DGgPSJlxThOVI5pnX9EPaRRRnxlkQ8/s1600/results.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq1_gBCZOzbdxqnpH_CFrsMk9isfHOdDDuqXxvLoXiSKDOXaQqhaPGc4BJ7GAu6zuBiBMEcz8pVwHw4R5oYHMB1Ue4E_DbzVsBAkEsLDyPlt2i79DGgPSJlxThOVI5pnX9EPaRRRnxlkQ8/s400/results.jpg" width="250" /></a></div><b>Results, reż. Andrew Bujalski</b><br />
Zmiana nastroju (na weselszy) i krótka historia o tym, że Liritio chyba wierzy żółtym plakatom. "Results" było jeszcze kompletnie anonimowe, kiedy twardo postanowiłam film zobaczyć. Można to nazywać syndromem <a href="http://www.imdb.com/title/tt0449059/">"Little Miss Sunshine" </a>(kiedy to było...) albo magnetyczną siłą Guya Pearce'a w obsadzie. Wedle uznania. <br />
<br />
"Results" Bujalskiego są raczej początkiem jego twórczości i ładnie rokują na przyszłość. Chociaż nie da się nie zauważyć, że film dialogiem stoi, ale to pewnie kwestia ograniczonego budżetu. Z drugiej strony, kiedy w obsadzie ma się Pearce'a, po co komu dobre plenery. <br />
<br />
"Results" to film uroczy, śmieszny i (co Lirtiio lubi) spójny. Ach, i jest wielki pies, samotny i ekscentyczny milioner (wcale nie w tym charyzmatycznym wydaniu), Giovanni Ribisi w roli nietrafionego prawnika (Ribisi to zawsze zaleta), a Colbie Smulders zaczyna pojawiać się poza krainą Marvela, co mnie cieszy. Liritio czuje do aktorki sympatię i chętnie ją ogląda, niezależnie od roli, również jako neurotyczną trenerkę z siłowni. <br />
<br />
Co wskazuje, że niskobudżetowy film o życiu i tych sprawach jest dobry? Ma sens (to przy odrobinie szczęścia), nie robi wrażenia sztucznego i powoduje, że zapominamy o tym nieszczęsnym budżecie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqama-uEDIwgLD3DuGv72z3dBJHk75Cyo3gRg-lDdqWXIm1GsrqDQeTLsr0c0JRrwPz8dKMO3Lvr7JiaytJLFYJCloZG_aun60Wz-0-dii1lDlnrGeNOGsbX2hXXjNFgkGbtxOsM7dAZX7/s1600/resultsA.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqama-uEDIwgLD3DuGv72z3dBJHk75Cyo3gRg-lDdqWXIm1GsrqDQeTLsr0c0JRrwPz8dKMO3Lvr7JiaytJLFYJCloZG_aun60Wz-0-dii1lDlnrGeNOGsbX2hXXjNFgkGbtxOsM7dAZX7/s400/resultsA.jpg" width="376" /></a></div>Kevin Corrigan jako dziwny pan z pieniędzmi jest cudowny. Nieprzystosowany społecznie (nie w ten czarujący sposób, w ten drugi sposób), niezręczny, namolny. I Pearce jako nastawiony na cele Trevor.<br />
Nie wiem, może "Results" bawiły mnie aż tak, bo są bliskie prawdy. Ludzie są pokręceni, ale nie tak uroczo jak chce nam wmawiać Hollywood. A za życiem ciężko nadążyć, nawet kiedy nie oferuje spektakularnych zwrotów i zbiegów okoliczności, tylko płynie z dnia na dzień.<br />
<br />
A może po prostu "Results" ma dobre dialogi, może to na początek wystarczy. I postaci na tyle ciekawie rozpisane i zagrane, że wyobrażam sobie oddzielny film z każdą z nich - częściowo dlatego, że "Results" w swojej kameralności nie wnika specjalnie w szczegóły. Ale również dlatego, że to jest naprawdę dobrze napisany scenariusz.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRA5-Q2IM3kunKi-fgR_7l3kmDdnWtod244ugsIWL_RUqG7Elqrdp39ORZhBqNq56MMQEfnazBVXwabwVOxPmdHfEE-lGzOGYchUaUCHPyLyaIHn8wZOHBA-jR2ZM8w0mz19CJQEEiwi7Y/s1600/The-Drop.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRA5-Q2IM3kunKi-fgR_7l3kmDdnWtod244ugsIWL_RUqG7Elqrdp39ORZhBqNq56MMQEfnazBVXwabwVOxPmdHfEE-lGzOGYchUaUCHPyLyaIHn8wZOHBA-jR2ZM8w0mz19CJQEEiwi7Y/s400/The-Drop.jpg" width="377" /></a></div><b>The Drop, reż. Michaël R. Roskam</b><br />
Że na koniec zostawiłam najlepsze, nie nowość. I zacznę od tego, że Denis Lehane nie popełnia błędów, więc jego nazwisko działa na mnie jak magnes. <b> </b><br />
"The Drop" przenosi na ekran napisany przez Lehane'a scenariusz jego własnego opowiadania, więc uznajemy, że wiedział, co robi.<br />
O Roskamie nie wiem zbyt wiele, tyle że jest Belgiem i jego (póki co) główną gwiazdą jest Matthias Schoenaerts (chociaż w "The Drop" drugoplanowo). Dobry aktor, ostatnio w "Far from the Madding Crowd", a z lepszych filmów wymieniłabym "Rust and Bone", poprzedni film Roskama, "Głowa byka" czy nadchodzące "The Danish Girl".<br />
<br />
Jeśli oglądaliście zaskakująco słabe "Child 44", może zauważyliście, że Tom Hardy i Noomi Rapace mają dobrą chemię ekranową. W "The Drop" poznają się nad szczeniaczkiem, więc ciężko o lepszy start.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho5svdmpKq6JMFfUk9GKeAwN362JI3iK6uJtOzjXrmIZcm7192knaNi5mUl6iZg1iPd_d3V_1-RLBIWD2MAW5RpEGq29AWKrtdqX6PsDRnUfghyphenhyphenFZexK9f0pVMYEfKSt0PKLBSMtMM3Jpy/s1600/thedrop1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho5svdmpKq6JMFfUk9GKeAwN362JI3iK6uJtOzjXrmIZcm7192knaNi5mUl6iZg1iPd_d3V_1-RLBIWD2MAW5RpEGq29AWKrtdqX6PsDRnUfghyphenhyphenFZexK9f0pVMYEfKSt0PKLBSMtMM3Jpy/s640/thedrop1.jpg" width="434" /></a></div>Lehane nie pisze optymistycznych historii, ale też nie uderza w depresyjne tony, a takie filmy przemawiają do Liritio, szczególnie zagrane równie dobrze co "The Drop".<br />
Film czwórki aktorów, Hardy jako małomówny Bob (jestem zakochana) prowadzi szemrany bar z wujkiem Marvem, którego wielostronny charakter Gandolfini gra wyśmienicie. Nie wiadomo, bać się go, żałować, lubić, a jednak nie... Stonowana i skomplikowana rola nie aż tak wielu scen, to już trzeba potrafić, a Gandolfini niewątpliwie potrafił.<br />
<br />
W związku z psiakiem Bob poznaje Nadię (Rapace), której były chłopak nie tylko jest nieco nie ten-tego (swoją drogą, Schoenaerts to jeden z tych aktorów, którzy są niczym kameleon), ale na dodatek łączy go z Bobem pewna niemiła sprawa sprzed lat. A w tle plącze się piąte koło u wozu, detektyw Torres, też niezłe ziółko.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggvqCAwlQ0oVsJ3eu8W44j2EhxnKBneKIC11cR6MXdayFNYDuEleqHOstbRYnxU_P9Yqxwc_b1sdkmMZm67KPUD5nSSVrL2vi5z4vz1uVnIQEvNTsE2hkVr-MpHxIZaDLZ1AQGRi7ciAL_/s1600/thedrop3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggvqCAwlQ0oVsJ3eu8W44j2EhxnKBneKIC11cR6MXdayFNYDuEleqHOstbRYnxU_P9Yqxwc_b1sdkmMZm67KPUD5nSSVrL2vi5z4vz1uVnIQEvNTsE2hkVr-MpHxIZaDLZ1AQGRi7ciAL_/s640/thedrop3.jpg" width="444" /></a></div>Liritio uwielbia złożoność Lehane'a, nawet taką zwięzłą. I charakterystyczny klimat wszystkich jego historii (chyba tylko "Wyspa skazańców" zbacza ze znanego toru), swojsko nieładnego miasta, ponurych interesów, blokowiska i betonu, zaszłości sprzed lat i postaci niczym bezpańskie psy. <span class="itemprop" itemprop="name">A "The Drop" wymieniałabym jako jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam w tym roku.</span>liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-48312525471201670102015-11-06T00:24:00.000+01:002019-09-30T21:36:17.636+02:00O królach i tronach tu mowa...Skojarzenia między-kulturalne są śmieszne. Na przykład to, jak długo wzbraniałam się przed lekturą "Korony śniegu i krwi", bo niechęć do serii "Pieśni lodu i ognia" George'a R.R. Martina wchodziła mi w paradę.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXjIs7HTqKHA5tKBwDQXUTRz-JWEYgek8s9cXbDnKtgzMA6AsRjdHOHYimB9DcAZQLH3P3ww3ghOsZjS6NypTPfZh40HuOs8CGN8Y6mpz75B6cJlW4t_imbpFySRwwO3Fl0IV7iIcr__QB/s1600/korona-sniegu-i-krwi-b-iext9224166.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXjIs7HTqKHA5tKBwDQXUTRz-JWEYgek8s9cXbDnKtgzMA6AsRjdHOHYimB9DcAZQLH3P3ww3ghOsZjS6NypTPfZh40HuOs8CGN8Y6mpz75B6cJlW4t_imbpFySRwwO3Fl0IV7iIcr__QB/s640/korona-sniegu-i-krwi-b-iext9224166.jpg" width="250" /></a></div>Wniosków mam kilka, różnie dobrych, czasem złych. Przede wszystkim jestem zachwycona, że ktoś wziął na warsztat rozbicie dzielnicowe (i historię w ogóle), które, nie zdziwiłabym się, jest zapewne jednym z najrzadziej zahaczanych okresów historii Polski (toż, tyle imion, tyle nazw, kto by się połapał, jak dynastycznych królów ciężko spamiętać, a co dopiero tę zgraję zabijaków...).<br />
<br />
Historię lubię, wertuję, czytam - naukowo do tematu nie startuję absolutnie, ale w czytelniczym życiu obecny jest raczej stale, w różnym stopniu. I często jestem zawiedziona (nie tylko rodzimymi autorami, spokojnie), że mało znajduję tworów beletrystycznych, które nie pachną natchnionym wieszczem albo tanim badziewiem.<br />
Ha, za to jak ostatnio uniknęłam natchnionego wieszcza (i badziewia), to Parnicki zawitał "Srebrnymi Orłami". Sama chciałam, już prawie (po pół roku) skończyłam pierwszy tom! Na temat Parnickiego i orłów mam trochę do powiedzenia - po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się równie masochistyczne kontynuowanie lektury. Naprawdę, Parnicki i orły dają mi do wiwatu językowo, fabularnie również (czy Aaron w końcu schodzi ze sceny? Nie mogę znieść Aarona... A znoszę, trochę trauma).<br />
<a name='more'></a><br />
Czyli wróć, Piastowie, Cherezińska, jest dobrze. Temat rzeka, co widać chociażby po objętości książki, a pustych słów w niej raczej nie ma. Więc jestem podekscytowana, że Cherezińska się sprzedaje (w sensie, że jest popyt), że tłumy czytają, są kolejne tomy i ogółem szczęście, że nie tylko znane, ale i o Piastach, i rzetelnie.<br />
<br />
"Korona śniegu i krwi" idealnie nadaje się na scenariusz, wartkie dialogi, szyba akcja, a przy tym obrazowe to wszystko, mnie najbardziej poderwał Leszek Czarny (nieszczęsny los), ale w sumie każda z postaci jest chwytliwie rozpisana. Moze ta senariuszowa wartkość akcji (lata lecą!) jest wadą, jak kto woli kontemplację (jak na przykład ja), ale z drugiej strony, to zapewne trafia do większego zbioru czytelników. Jak widzicie, w przypadku "Korony..." nie tyle cieszy mnie moje zainteresowanie, co ogółu. Taka społeczna dzisiaj jestem.<br />
<br />
Dlaczego społecznie zacieszona? Historii w szkołach często-gęsto kiepsko uczą (pomijam wyjątki, np. mnie w liceum uczyli dobrze, ale wcześniej - dramat, a jak poczytać książki szkolne, to już rozpacz lekka). O naszych rodzimych tworach filmowych można mieć tylko jedno zdanie (moje oczy!!). I potem cesarstwo rzymskie jako tako znane (bo "Rzym", "Spartakus", Kleopatra była ładna i w ogóle...), o Tudorach też coś świta, a nasze polskie poletko to tylko Piłsudzkiego Kasztanka i II Wojna Światowa. A fe, dużo więcej tam tkwi, dużo.<br />
<br />
Wracając do Cherezińskiej, z historią dawną jest ciężko, mgliste to wszystko, nieładne, bo smród, choroby, śmierć wszechobecna, dzieci biegają z mieczami, a bazuje się na źródłach sprzecznych i wątpliwych. Wyobraźni trzymanej w ryzach realiów epoki trzeba, tutaj nie mam pytań, Cherezińska ma dar opowiadania, tę akcję się czuje, a co sobie sami dopowiemy, co sami wiemy, to nasze.<br />
Spójna wizja, to drugie. I tutaj jest różnie, bohaterów przejmujących perspektywę pierwszego planu jest mrowie a mrowie (i mnie to przeszkadza), a czasu mało. O ile postaci umiejscowione przez autorkę w konkretnych szufladkach dobrze się w tym odnajduje, taki bardziej wycieniowany Przemysł II trochę się rozmywa. Niby główny bohater, a jakoś jego najmniej uchwyciłam.<br />
<br />
"Korona śniegu i krwi" to też opowieść mocno romantyczna, nawet jeśli na pierwszy rzut oka tego nie widać. Jakub Świnka, szlachetny i nieszczęśliwy w braku korzeni. Albo Lukardis, ładna wizja powstała... I mój ulubiony Leszek Czarny, zakochany nieco krzywo i te powiewające kruczoczarne włosy, kiedy pędzi bić Tatarów.<br />
Nie oponuję, autorka zaczynająca tak obszerny temat w formie powieściowej ma do swawoli prawo, szukając faktów możecie Jasienicę czytać (jakby on nie swawolił). <br />
Tylko te ożywione herby... To nie, to odmawiam. liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-34387127245275933042015-10-22T23:10:00.002+02:002019-09-30T21:40:03.573+02:00"Sicario", reż. Denis Villeneuve i to drugie, które miało być, a nie jest. Liritio poszła w niedzielę do kina na "Black Mass" i postanowiła napisać o "Sicario" z komentarzem na marginesie, że tak się to robi.<br />
<br />
"Black Mass" teoretycznie ma podstawy do sukcesu: konkretną historię i bardzo drogą obsadę, która mogłaby ją brawurowo odegrać. I wszystko fajnie, gdyby nie to, że film pełen wątków i treści całkowicie pozbawiony jest jakiejkolwiek atmosfery.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWcf3nZY56cHapdhIb0ALcIsU-9rkHoRG0YaLDKDMmAhe0IABQCuosEZxxFeJvlr3bO9Dkgb3YvS90-M6SEhd1RGZewUS2z4dFuPnBAWZdmNmoEN-cXq0pdyRQdVAIrGuRt4T_EU5HdM9Z/s1600/Black-Mass-Poster.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWcf3nZY56cHapdhIb0ALcIsU-9rkHoRG0YaLDKDMmAhe0IABQCuosEZxxFeJvlr3bO9Dkgb3YvS90-M6SEhd1RGZewUS2z4dFuPnBAWZdmNmoEN-cXq0pdyRQdVAIrGuRt4T_EU5HdM9Z/s640/Black-Mass-Poster.jpg" width="451" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br />
<dl><dd><i>Lepiej niż Szekspir nikt nigdy niczego nie ujął: "Niech to wszystko się na kupie warzy w tej piekielnej zupie."</i></dd><dd><i>Czyli zabrakło tygrysicy dla nadania konsystencji</i></dd></dl></td></tr>
</tbody></table><a name='more'></a><br />
Nie jest nowością, że tytuły porażające nazwiskami często kończą jako średniej jakości papka. Możliwe, że trzeba mieć na nazwisko Coen, żeby wiedzieć po co nam w filmie znane nazwisko i jaką konkretnie ma odegrać rolę. A Liritio się krzywi, bo mieć Kevina Bacona w obsadzie i nie dać mu ani jednej mądrej sceny, to już wielka przykrość. I dokładnie <a href="http://liritio.blogspot.com/2015/09/zota-jesien-czyli-czekamy.html">jak przypuszczałam</a>, Cumberbatch i Depp zagrali tak idealnie osobno, że nawet miało to swój opaczny urok, a jedyną osobą, która jakkolwiek wybiła się z tego morza monotonii był bez wątpienia Peter Sarsgaard, brawa dla niego. <br />
<br />
Jeśli chodzi o rolę Deppa, zagrał na odwal się, jak od kilku lat gra wszystko. Po "Black Mass" mogę powiedzieć, że już wiemy dlaczego Bóg nie dał mu jasnych ślepi - świat uciekłby z krzykiem. A z jakich przyczyn aktor od pięciu lat skrzętnie dusi pokłady swojego talentu, tego nie wiem.<br />
<br />
Dla kontrastu, "Sicario" brak blaskomiotnej obsady, a kiedy obedrzeć film z napięcia, tempa i atmosfery, odkryjemy scenariusz ziejący dziurami niczym po deszczu meteorytów. Z tym że to nie ma znaczenia, bo "Sciario" trzyma widza w garści i bardzo skutecznie samo siebie łata. A ja to kupuję, wrażenia nad fakty, Liritio w tym upatruje mocy kina. Poszukując faktów mogę otworzyć encyklopedię.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBa8axtX7FeeVZofKDNatFh06fdnq8JDzWotBzcdhXSaWR4VJ52SlTuBDMFhIi-k1E9ot4LmZVF6Yx1AqcLLwiu3-ASmKIueTKBXbsEegB05HyDIFBqig92pScpnxbnNLprG-tFsDdEKzj/s1600/Sicario.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBa8axtX7FeeVZofKDNatFh06fdnq8JDzWotBzcdhXSaWR4VJ52SlTuBDMFhIi-k1E9ot4LmZVF6Yx1AqcLLwiu3-ASmKIueTKBXbsEegB05HyDIFBqig92pScpnxbnNLprG-tFsDdEKzj/s640/Sicario.jpg" width="444" /></a></div><br />
Stwierdzenie o łatanych dziurach nie znaczy, że "Sicario" jako historia nie ma sensu. Jest bardzo prosta, ale przewrotna w ujawnianiu motywów. Czy się ich domyślamy, czy nie, przyjemność z oglądania jest ta sama. "Sicario" to napięcie, magia atmosfery, którą udało się wykreować i utrzymać, oczywiście przy niemałym udziale zdjęć, montażu, świetnej muzyki i tych wszystkich elementów produkcji, które tworzą kompletne dzieło. Ale też nie ma dla mnie lepszego dowodu na wartość Villeneuve jako reżysera, który nie traci celu z oczu.<br />
A deliberacje, czy to prawdopodobne, czy nie, zostawiam tym, którzy nie mają nic lepszego do roboty. Liritio docenia, historia tak wspaniale opowiedziana zasługuje na aplauz, nawet jeśli wiemy, że nie jest prawdziwa.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKsZZqUxBtSjEia85qorSLjF_go5Ps5M7RPc5A8KSFNwnbmMLB8VEJ0fZJqH-43NRURsqyInRD1ynubAkzvNL0j0Iu4mqTfuvsIa_rkSggF5IE1Ioc7nur09pJ7OOYNIpuO1DRQMNyz2mF/s1600/SicarioJB.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKsZZqUxBtSjEia85qorSLjF_go5Ps5M7RPc5A8KSFNwnbmMLB8VEJ0fZJqH-43NRURsqyInRD1ynubAkzvNL0j0Iu4mqTfuvsIa_rkSggF5IE1Ioc7nur09pJ7OOYNIpuO1DRQMNyz2mF/s640/SicarioJB.jpg" width="417" /></a></div>Gdyby ująć rzecz hasłami, są sceny klucze.<br />
Odprawa w sali pełnej Wikingów ze służb specjalnych, na ich tle delikatna Kate (Emily Blunt) i wydawałoby się przysypiający Alejandro (Benicio del Toro), niczym dwa kukułcze jaja.<br />
Japonki Gravera (Josh Brolin), który pojawił się znikąd, a zachowuje niczym rozbawiony gospodarz imprezy. Josh Brolin ostatnio na fali wznoszącej, główna rola w nadchodzącym "Hail, Caesar!" Coenów jest tego najlepszym dowodem. I wspaniale, Brolin zasługuje na zachwyty i piski fanek, remake "Old Boya" może mu wybaczę.<br />
Kate i Reggie (Daniel Kaluuya), którzy trzymają się z tyłu wchodząc do tunelu. Kate, która odpala pierwszego od jakiegoś czasu papierosa i już nie przestaje. A Reggie nie wie co się dzieje, ale ma coraz gorsze przeczucia. I to słodkie otrzeźwienie, dlatego nie chcieli żadnego prawnika!<br />
<br />
A moje ulubione? Kate, która ma nie wchodzić do banku, co tak skutecznie uświadamia nam, jak bardzo dziewczyna nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi.<br />
Graver radosny w pokoiku bez okien, kiedy nadchodzi mężczyzna z baniakiem.<br />
I Alejandro przy rodzinnym stole, bez najmniejszego drgnienia litości. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEju5zMtmiMDVo-i_wlPeydFZ4siM1a-nLSekLvqT5Oy8NU-VQ7au9yWi65MIN9ksHLSXCwIisXLUXh8xkrXsjU0TVGlOeF6MYPNPpHrkY9gB7YSG7BxquTihLuvCPrCeXA-jmYL6psh0LZB/s1600/SicarioEB2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEju5zMtmiMDVo-i_wlPeydFZ4siM1a-nLSekLvqT5Oy8NU-VQ7au9yWi65MIN9ksHLSXCwIisXLUXh8xkrXsjU0TVGlOeF6MYPNPpHrkY9gB7YSG7BxquTihLuvCPrCeXA-jmYL6psh0LZB/s640/SicarioEB2.jpg" width="444" /></a></div>Inna sekwencja, długa, złożona, pełna znaczneń, a więc wycieczka do Meksyku. I gdyby nawet "Sicario" nie trzymało się kupy (a akurat spójne jest w zupełności), ten fragment robi robotę za cały film. Niepewność Kate, która nie ma pojęcia co się dzieje i kiedy powinna zacząć się bać. Graver niczym na chałturze, może się nie uśmiecha, ale nie ma w nim cienia niepewności, nawet kiedy jego kolega w końcu wyciąga karabin. I Alejandro, tak spokojny, czujny, doświadczenie ma wymalowane na czole. I te nerwowe zerknięcia Kate w jego stronę, bo mimo nieufności ciężko o lepszy papierek lakmusowy niż właśnie on. <br />
<br />
Benicio del Toro nie zawodzi, wiadomo nie od dziś, ale czy Alejandro jest najciekawszą postacią "Sicario"? Na pewno najmroczniejszą. Zagraną raczej na aluzjach niż faktycznych charakterystykach. Wyczekanie, znudzenie, napięcie i zmęczenie, to Benicio del Toro fantastyczny jak zawsze.<br />
Ale Liritio cieszyła też żołnierzykowatość Kate, która nie przechodzi magicznej przemiany tylko uświadamia sobie, że może jest w nienajlepszym miejscu i czasie. A Emily Blunt udowodniła, że w mało ładnej roli odnajduje się bez najmniejszego problemu i mam podejrzenie, że wyrasta nam właśnie jedna z najlepszych aktorek pokolenia. <br />
<br />
Czy "Sicario" jest najlepszym filmem roku? Nie, ale niewątpliwie najlepiej zrobionym. I można to doceniać, nawej jeśli czegoś nam w "Sicario" brakuje.<br />
Bo Villenueve zrobił majstersztyk z niczego, podczas gdy Cooper pogrzebał wielkie możliwości.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCQb0wXZ9iMJwHWQ7g2G9LNxLd1C7fWxsl-m45OQ0zdNI6DeofhBEKuaOCAMr_E_QhP0OOhuatj41BCqli_KPlBZJYogOaJrvQA8NORQmcG5iY0t-PUuyD9WyaeSqHlO1O-MqijpVKRwcw/s1600/sicarioBT.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCQb0wXZ9iMJwHWQ7g2G9LNxLd1C7fWxsl-m45OQ0zdNI6DeofhBEKuaOCAMr_E_QhP0OOhuatj41BCqli_KPlBZJYogOaJrvQA8NORQmcG5iY0t-PUuyD9WyaeSqHlO1O-MqijpVKRwcw/s640/sicarioBT.jpg" width="611" /></a></div>liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-56270833828542115172015-10-07T00:01:00.000+02:002019-09-30T21:41:09.356+02:00Urodził go "Niebieski Ptak", Stefania Grodzieńska<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgA2NHYN7YncfRfqQEZihVc1MVjxrbHLUGjJkFCwBLaYq3ZIoaEko62xz6cYHPbP3h3mw33HzXbBpYnZTY08F649LtQfnuYjBsF9lY70vFLHhLxulhCo0AE_Nl0kSrkuRqHo8MmZodKxlS0/s1600/niebieskiptak.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="349" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgA2NHYN7YncfRfqQEZihVc1MVjxrbHLUGjJkFCwBLaYq3ZIoaEko62xz6cYHPbP3h3mw33HzXbBpYnZTY08F649LtQfnuYjBsF9lY70vFLHhLxulhCo0AE_Nl0kSrkuRqHo8MmZodKxlS0/s400/niebieskiptak.jpg" width="250" /></a></div>Jak to w moim życiu <a href="http://liritio.blogspot.com/2011/10/perswazje-jane-austen-roger-michell-i.html">często bywa</a>, najlepsze i niechętne są tym samym. Stąd też, lektura zostawiona na szary koniec okazuje się być tą właśnie najmojszą. <br />
<br />
Fryderyk Jarosy, nazwisko obce, nie znam międzywojennej sceny kabaretowej i teatralnej, chyba jedyne co znam, to właśnie z każdej wcześniejszej Grodzieńskiej... No i Dymszę.<br />
<br />
Postać Jarosy'ego to wyznanie miłości i tęsknoty. Konferansjer, przyjaciel, Polak z wyboru. Potwornie czarujący, wszechstronny zawodowo, genialny reżyser, uroczy amant, ceniony przyjaciel i przy tym wszystkim twardy zawodnik gry w przetrwanie (sejsmograf!). Jak było naprawdę? Może jak w książce... A jeśli inaczej, niewiele mnie to tak naprawdę obchodzi, Grodzieńska wzruszyła i siebie, i mnie.<br />
<a name='more'></a><br />
<blockquote class="tr_bq">"Długo po tym spytałam Fryderyka, jak on to robi, że każdy na widowni jest pewien, że on właśnie na niego w tej chwili patrzy.<br />
- Mam zeza - odpowiedział.<br />
<i><span style="font-size: x-small;">Stefania Grodzieńska, Urodził go "Niebieski Ptak", Akapit Press, Łódź 1999r., str. 49</span></i> </blockquote>Jak śpiewał Grechuta, "więc ja chciałbym twoje serce ocalić od zapomnienia", tak Grodzieńska chciała. Nie tylko Jarosy'ego, chociaż jest on głównym bohaterem. Ale jest też ten drugi, pozostaje niewidoczny, może gładzi swój wredny wąsik, kiedy po warszawskich ulicach "achtung, achtung!" się niesie. I nikogo chyba nie zwiedzie pewna lekkość czy stały dowcip, kiedy autorka wraca do tych zapewne najstraszniejszych lat swojego życia.<br />
<br />
A więc wojna. Jurandot (mąż), Jarosy (trzeci do tanga) ścigany przez Gestapo od początku prawie, jak to przetrwać? Historia wie jak było naprawdę, a ze wspomnień Grodzieńskiej bije pewna gracja. I ogromny szacunek do ludzi, o których pisze, o tych dobrych i dzielnych. Bo po co o tych drugich.<br />
<br />
Wojenne wspomnienia z Warszawy (i okolic) stanowią znaczną część książki, ale Jarosy nie schodzi z pierwszego planu. I chociaż opowieść o mentorze zaczyna się (bardzo ciekawymi) opowieściami o międzywojennych gwiazdach sceny, o objazdowych spektaklach i kabaretowych znakomitościach, potem dotyczy już głównie Jarosy'ego w roli przyjaciela. <br />
<blockquote class="tr_bq">"Żyją? Przestałyśmy rozmawiać. Czas wlókł się nieznośnie, a patrzenie co chwila na zegarek było bez sensu.<br />
- Nie możemy tak siedzieć. Musimy się czymś zająć. Wiesz, zajrzyjmy do schronu w teatrze, tam parę osób wciąż dostaje histerii. Powiemy im, że Ameryka przystąpiła do wojny, chcesz?"<br />
<span style="font-size: x-small;"><i>Stefania Grodzieńska, Urodził go "Niebieski Ptak", Akapit Press, Łódź 1999r., str. 77</i></span></blockquote>Czyli Liritio znowu się zachwyca. O Grodzieńskiej pisałam, znam nazwisko od lat, cenię i chwalę, dlaczego znowu tę książkę, którą oceniam jako najlepszą, przeczytałam na końcu? Widocznie tak musi być. A też ta "najlepsza" trochę razi, bo "Wspomnienia chałturzystki" to przecież nie byle co, jedynie ciężar gatunku się zmienia. liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-65957328042602684312015-09-15T11:56:00.000+02:002019-09-30T21:41:52.346+02:00Rezerwa i sentyment, czyli Agatha Christie i trzynaście zagadek.<i>Ostrzegam, wstęp rozwleczony, prywatą usiany. </i><br />
<br />
Liritio jest jednak nastawiona na jakąś inną częstotliwość - rzadko kiedy wie, co się dzieje. I jak ostatni osioł (oślica) zastanawia się, o co tyle szumu...<br />
Dopiero wczoraj dostałam po oczach 125 rocznicą urodzin Agathy Christie. Ładna data, zodiakalna panna...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMkFu7w47G0tMcQcj5a9y6zM9nPojcd17HHJKqjcInFaxM2eg_jW8iVCvILfCTZjdD5q2kce1Wepd7GBhe4lHsPVMBd5TU3sra9U-yI8YIjkdTROsWv8f4hYxUbvXNlNJMcKDxIsbObfz3/s1600/AC13.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="323" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMkFu7w47G0tMcQcj5a9y6zM9nPojcd17HHJKqjcInFaxM2eg_jW8iVCvILfCTZjdD5q2kce1Wepd7GBhe4lHsPVMBd5TU3sra9U-yI8YIjkdTROsWv8f4hYxUbvXNlNJMcKDxIsbObfz3/s400/AC13.jpg" width="200" /></a></div>Młodą nacią będąc, Liritio porwała w dłonie "Trzynaście zagadek" z kartą tarota na okładce. Panna Marple dawała popalić kółku wzajemnej adoracji i tak się zaczęło. W tym upatruję dzisiejszą minimalną rezerwę wobec książek Christie - przeczytałam znaczącą większość mając lat dwanaście/trzynaście. I niestety wszystkie emocje ówczesnej ledwo co nastoletniej kózki zupełnie nie są moimi emocjami dzisiaj. A pierwsze wrażenie... To sami wiecie.<br />
<br />
Liritio przeczytała wszystkie książki Chritie, które miała w zasięgu ręki (czyli większość jej książek) w tempie zastraszającym. Utrafienie Christie w tym dziwnym okresie, kiedy książki dla dzieci, ujmijmy to na wyrost, stawały się nieco passe, ale te poważniejsze jeszcze nie były ciekawe, było strzałem w dziesiątkę. I początkiem niekończącego się związku Liritio i kryminałów. <br />
<br />
Czyli widzicie, "królowej kryminału" stołka nie odmawiam, natrzaskała tego w życiu aż strach, a Herkulesa Poirot (Liritio darzy sympatią) czy pannę Marple (Liritio nie przepada) mało komu trzeba przedstawiać.<br />
I moja rezerwa też jest bestią niepewną, niestałą, przepycha się z sentymentem. <br />
Dlaczego nie ma we mnie wiele sympatii dla panny Marple? Sama nie wiem, dzisiaj wydaje mi się, że może dlatego, że wścibska. Tyle że, jak z początku napisałam, czytałam te książki dawno temu i to za młodu panny Marple nie polubiłam. Teraz może byłoby inaczej, ale nie pamiętam, żebym (poza "Trzynastoma zagadkami") urządzała sobie powtórki Christie z panną Marplę w roli głównej. Może tracę? <br />
<br />
Ciekawostka? Nigdy nie przeczytałam "Kurtyny". Bo mama powiedziała, że Poirot umiera, a Liritio ledwo nastoletnia nie chciała czytać o umieraniu. I chyba nadal nie chce, książka leży odłogiem i w sumie nie czytam tej nieszczęsnej "Kurtyny" już chyba z przyzwyczajenia.<br />
<br />
Koniec wstępu. Jak tytułem zapowiedziane, "Trzynaście zagadek" zapoczątkowało moje kryminalne czytanie i trzynaście zagadek znajdziecie poniżej. Czyli ulubione książki Liritio autorstwa Agathy Christie, mniej więcej rosnąco (tzn, numerycznie malejąco) w uwielbieniu uporządkowane. Trochę tylko oszukałam, może mi wybaczycie.<br />
<a name='more'></a> <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmZGQAWb35RiccaDXIWVK9Zug8-tashUeL5zP0yBq3AjJKHaHe31S4U5ehVJ4kXZTeSV_ResflM-M5d2ruau99CcLF-cenN7BnOKlq5dYkhgVLmD_souXGt76PfK0_b9-Slx62Z5EvIfQc/s1600/sparkling-cyanide-1945.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="307" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmZGQAWb35RiccaDXIWVK9Zug8-tashUeL5zP0yBq3AjJKHaHe31S4U5ehVJ4kXZTeSV_ResflM-M5d2ruau99CcLF-cenN7BnOKlq5dYkhgVLmD_souXGt76PfK0_b9-Slx62Z5EvIfQc/s400/sparkling-cyanide-1945.jpg" width="200" /></a></div><b>13. Rosemary znaczy pamięć (<i>Sparkling Cyanide</i>)</b><br />
Była dokładnie czwartą książką Christie, którą przeczytałam. Nie wiem, skąd ta wyraźna kolejność w głowie. Drugą była "Zbrodnia na festynie", trzecią "Noc w bibliotece". Kontynuując, "Niemy świadek" i "Morderstwo na plebanii". A potem wyzdrowiałam i dalszych kolejności nie pamiętam.<br />
W "Zbrodni na festynie" mordercę zgadłam. A tutaj rozwiązanie było zaskakujące. Podłe. Było pewną nowością w muminkowym świecie Liritio. Potem okazało się, że motyw z "Rosemary..." jest powtarzalny. Ale tutaj trzeba przyznać, że nawet czasem się powtarzając, Agatha Christie stworzyła wręcz morze różnych intryg, wśród których można przebierać. I jak teraz patrzę na muminkową Lirito w zetknięciu z Christie, zaraz okaże się, że to właśnie ona nauczyła mnie więcej o ludzkiej naturze niż jakakolwiek ówczesna edukacja.<br />
<br />
<b>12. Uśpione morderstwo (<i>Sleeping Murder</i>)</b><br />
Głupia sprawa, bo to ostatnia książka Agathy Christie (wydana za jej życia).Czyli nie da rady stwierdzić, że im dalej w las... Skąd w Liritio taka pamięć o tej akurat książce? Nie mam pojęcia, ale do dziś pamiętam tę tapetę. A też czytane tylko raz (panna Marple się kłania). Może przez to, że o młodej dziewczynie? Może zkończenie mnie zaskoczylo?<br />
Szybko znajdziecie wzór tych "ulubionych" by Christie. Zaskoczenie, dziwactwo, fanaberia, tyle wzoru. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIAGedChvOHDUKwZ08C6veCvYn7Y1a3stg0e-tqdSBdJDbO1BJFyIDn6zjNrpQuRsbPRZ1-KQVkoVjtMn4H85yhPjJIFBNz9Y8rYsu7m26TEc8FERf1Sh6f1x7pOJZg7WKHBRwMlE3gnCl/s1600/ACOE.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="319" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIAGedChvOHDUKwZ08C6veCvYn7Y1a3stg0e-tqdSBdJDbO1BJFyIDn6zjNrpQuRsbPRZ1-KQVkoVjtMn4H85yhPjJIFBNz9Y8rYsu7m26TEc8FERf1Sh6f1x7pOJZg7WKHBRwMlE3gnCl/s400/ACOE.jpg" width="200" /></a></div><b>11. Morderstwo w Orient Expressie (</b><b><i>Murder on the Orient Express</i>)</b>Trochę sztampa? Cóż, Liritio może być znana z tego, że od sztampy nie ucieka. I nie wierzę, że ktokolwiek nie zna tej książki lub ekranizacji. Szczególnie ekranizacji! Książce walorów nie odmawiam, wręcz preferuję, ale film ma tak zacną obsadę... Z Lauren Bacall na czele. Ponadto, Ingrid Bergman, Sean Connery, Albert Finney w roli Poirot, Anthony Perkins (ten z "Psychozy"), Vanessa Redgrave, Martin Balsam (agent Holly ze "Śniadania u Tiffany'ego... A swoją drogą, też z "Psychozy"), Richard Widmark (wierzcie mi, że go znacie, chociażby z westernów). Doborowe towarzystwo, reżyser też (Sidney Lumet, czyli "Dwunastu gniewnych ludzi", "Pieskie popołudnie", "U kresu dnia"...). A książka jest lepsza.<br />
Ponownie kwestia zakończenia. Chociaż przyznam się, że kiedy czytałam "Morderstwo w Orient Expressie" po raz kolejny, sztukę teatralną bym z tego chętnie zrobiła, ale kryminałem nie jest najlepszym. Natomiast jeśli chodzi o charaktery i clue programu, polecam tym, którzy (cudem) jeszcze nie znają. <br />
<br />
<b>10. Morderstwo odbędzie się... (</b><b><i>A Murder is Announced</i>)</b><br />
Ponownie chyba kwestia zaskoczenia. Ale też jest to moja (prawie) ulubiona książka z panną Marple, aczkolwiek również czytana tylko raz, więc może nie pamiętam. Tak czy inaczej, początek jest podobnym zaskoczeniem, co koniec - ogłaszanie w gazecie nadchodzącego morderstwa to raczej mało powszechne.<br />
Jakby nie chciało Wam się czytać, w ekranizacji gra Matthew Goode.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0goNR4rN9NQGEUKog6S4dHYpd9Zkofe5gRiiqC9APga-Uu69s_s226lCbDo9QpGkumtJg0_HD2XZ88QvUIm_PtscW9oRMNIRcRtkFoj0wRB24Qj0A7h9_OVwxLvGUhZI58pqlnsBwBHjN/s1600/5pigsAC.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="338" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0goNR4rN9NQGEUKog6S4dHYpd9Zkofe5gRiiqC9APga-Uu69s_s226lCbDo9QpGkumtJg0_HD2XZ88QvUIm_PtscW9oRMNIRcRtkFoj0wRB24Qj0A7h9_OVwxLvGUhZI58pqlnsBwBHjN/s400/5pigsAC.jpg" width="200" /></a></div><b>9. Pięć małych świnek (</b><b><i>Five Little Pigs</i>)</b><br />
Tutaj rzecz mi się długo mieszała ze "Słonie mają dobrą pamięć", też zacne, tak swoją drogą, szczególnie jeśli ktoś pała sympatią do postaci Ariadny Oliver, która pojawia się w kilku książkach Christie.<b> </b><br />
Detektywem jest Poirot, ale zbrodnia sama w sobie jest tajemnicą sprzed lat, więc i Poirot nie rzuca się w oczy. Liritio jakoś woli te książki Christie, w których to historia, a nie główna postać, jest istotna.<br />
A jeśli do samej historii doszłam, moim zdaniem "Pięć małych świnek" jest jedną z jej ogółem najlepszych książek. I jedną ze smutniejszych, słodko-gorzkie to wszystko. I takie proste. Liritio docenia słodko-gorzkie i proste. <br />
<br />
<b>8. Morderstwo to nic trudnego (</b><b><i>Murder is Easy</i>)</b><br />
Liritio coś się podłości uczepiła. Podłe sprawki i podłe rozwiązania. W "Morderstwo to nic trudnego" nie ma ani panny Marple, ani Poirot, śledztwo prowadzi Luke Fitzwilliam.<br />
I to jest taka kołomyja, że Liritio pamięta książkę do dziś. I tylko czasem myli mi się z "4:50 z Paddington". Bo w głowie Lirtio skojarzenia działają dziwacznie, a to pociąg i tam, i tu. <br />
<b><br />
</b> <b>7. Śmierć na Nilu (</b><b><i>Death on the Nile</i>)</b><br />
Ach, Poirot i piach, cóż może być lepszego!<br />
To "Randez-vous ze śmiercią", to "Morderstwo w Mezopotamii", to (poniekąd) "Zło czai się wszędzie". I klejnocik, "Śmierć na Nilu".<br />
Jakkolwiek bardzo lubię wszystkie trzy (cztery), jednak "Śmierć na Nilu" wygrywa stawkę. Może przez to, że jednak Egipt, a Liritio jest małą psychofanką Egiptu. A może ponownie ta podłość, która zdaje się nie opuszczać książek Christie, ale czasem skrywa się w rzewnych motywach.<br />
Ekranizacja chyba jedna z bardziej znanych, Mia Farrow, Bette Davis, Jane Birkin, Angela Lansbury, Maggie Smith i David Niven. W roli Poirot, Peter Ustinov. Ale zaganiam do książki, bo moje ulubione, to jedno, a gdybym miała wybierać dla kogoś z carte blanche w temacie Christie, "Śmierć na Nilu" (zaraz obok "Pięciu małych świnek") poszłaby na pierwsze miejsce. To jest jakby klasyka Christie w najlepszej odsłonie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEid_UZV73A0rmk69qKXVc4wB7eEQM67DjBoF2Bhyphenhyphen7DJe-9vYqziTVMWAQE3DwuhQtf6dTz4zF4TP6poeUwIQpjQ37_RvQOx5NNG99Nn9VfV-_1r7oPh3D2PqocXxvnTj0WODqFWiCVWObFo/s1600/MFAC.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="338" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEid_UZV73A0rmk69qKXVc4wB7eEQM67DjBoF2Bhyphenhyphen7DJe-9vYqziTVMWAQE3DwuhQtf6dTz4zF4TP6poeUwIQpjQ37_RvQOx5NNG99Nn9VfV-_1r7oPh3D2PqocXxvnTj0WODqFWiCVWObFo/s400/MFAC.jpg" width="200" /></a></div><b>6. Zatrute pióro (</b><b><i>The Moving Finger</i>)</b><br />
Jeśli chodzi o pannę Marple, "Zatrute pióro" jest ulbioną książką Liritio z tą bohaterką, ale może to wynikać z jej niewielkiego udziału w całym zamieszaniu - inna postać gra pierwsze skrzypce. "Zatrute pióro" jest lepszą siostrą "Morderstwo to nic trudnego". I pamiętam atmosferę, oczekiwanie, tajemnicę... I ponownie, podłość, najwyraźniej Liritio w rozwiązaniach Christie ceni podłość. <br />
A chociaż tutaj "Zatrute..." ląduje jako szóste, tak naprawdę mało brakuje mu do miejsca... Ekhm, no trzeciego. Bo jednak pierwze i drugie są na czele peletonu. A potem długo nic. <b> </b><br />
<br />
<b>5. Dom zbrodni (</b><b><i><span lang="en">Crooked House</span></i>)</b><br />
Docieramy do wisienek na torcie, a więc książek, które moim zdaniem znacznie przewyższają inne fabułą. Czy to rozwiązanie, którego się nie spodziewałam, czy to manewr, który mnie wpędził w maliny, czy ogólnie rozumiane sprawne poprowadzenie akcji w stylu Liritio. A jaka jest akcja "w stylu Liritio"?<b> </b>Przeczytajcie tych pięć (ekhm, cztery) książek i się szybko zorientujecie. Może nieco inna. Mroczniejsza, mniej tłoczna, niby uproszczona. Owo "niby" robi tę różnicę.<br />
Jednocześnie "Dom zbrodni" to jedna ze smutniejszych książek Christie. Podobnie jak nr jeden. <br />
<b> </b><br />
<b>4. Zabójstwo Rogera Ackroyda (</b><b><i>The Murder of Roger Ackroyd</i>)</b><br />
Tutaj nic nie powiem. Czytajcie dzieci, akcja rozwija się zgodnie z narracją. A Poirot wystaje zza płotu. I ma dla Was niespodziankę. <b> </b><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghznWEoYAHM6bw34H_VW4olLdeHmBS-vD6gGhDSj2dGRQgiqUGSOUIdo4gtIOS-rC8RH25EO6lYD_bkB_zmAhb2lLiJpiLqqHUU9lIBzczfkGcZBt2OrwIF8iZsungLafIAZ7eI_Y_Bgde/s1600/zeroAC.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="343" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghznWEoYAHM6bw34H_VW4olLdeHmBS-vD6gGhDSj2dGRQgiqUGSOUIdo4gtIOS-rC8RH25EO6lYD_bkB_zmAhb2lLiJpiLqqHUU9lIBzczfkGcZBt2OrwIF8iZsungLafIAZ7eI_Y_Bgde/s400/zeroAC.jpg" width="200" /></a></b></div><b>3. Godzina zero (</b><b><i>Towards Zero</i>)</b><br />
Tutaj właściwie nie jestem pewna. Bo może "Godzina zero" to numer jeden? Ale w poniższy nr jeden Liritio wrosła, zapuściła korzonki, ciężko się samej przesadzić.<br />
"Godzina zero" jest mocno filmowa. Najeżona suspensem, burzami (i ich brakiem), rozpaczami, szaleństwem, oszczerstwem... Oskarżenia i niecne motywy, rzadko której książki rozwiązanie tak mnie usatysfakcjonowało, jak to z "Godziny zero". I chociaż już od lat je znam, książkę poczytuję nadal i nadal się niemal oblizuję z zadowolenia. Niecna książka, a jakie postaci! To tak jakby czytać o małych huncwotach. Tyle, że tak naprawdę nie są mali.<br />
<br />
<b>2. Tajemniczy Pan Quin (</b><b><i>The Mysterious Mr Quin</i>) i inne.</b><br />
Tutaj oszustwo, pod numerem dwa ukryłam wszystkie opowiadania. Dla mnie Christie jest mistrzynią przede wszystkim formy krótkiej. Rysy charakteru, które tworzyła dla długich fabuł, znacznie lepiej sprawdzają się w chwilowych obserwacjach, kiedy ja, jako czytelnik, mogę sobie do nich sama dużo dopowiedzieć.<br />
Widzicie, Christie ładnie opisywała naturę ludzką, tyle że powierzchownie. Tworzyła zgrabne fabuły w bardzo zbliżonych sobie realiach (szczególnie te z panną Marple) i chociaż nie nazwałabym ich ubogimi, odczuwa się pewną płyciznę. Ja odczuwałam, kiedy czytając nastą książkę z rzędu mogłam od początku wskazać mordercę i strony dramatu.<br />
Z drugiej strony, najzręczniejsze historie najczęściej opowiadała zupełnie inaczej. Przykłady powyżej, na dobry start. I tutaj można pytać o pewną rzemieślniczą sprawność, odcinanie kuponów i taśmociąg. Ale nie będę o to pytała, ponad sto lat minęło od początków Agathy Christie, dzisiaj nie wypada jej nękać.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYnipKwqdFisTj-rq4Yugec6sDxX5c9X5wPBT6a33J5aAdPc0SvAZZM4l2wBCy9OgQHbfPEWZcw6J7wfb1ntjhZMGvQ2qOOvRCgUd14XCqtK90e_ZGkQqH4q4kjoyByud8oS7dTcvAxXkz/s1600/Mr.-Quin.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="325" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYnipKwqdFisTj-rq4Yugec6sDxX5c9X5wPBT6a33J5aAdPc0SvAZZM4l2wBCy9OgQHbfPEWZcw6J7wfb1ntjhZMGvQ2qOOvRCgUd14XCqtK90e_ZGkQqH4q4kjoyByud8oS7dTcvAxXkz/s400/Mr.-Quin.jpg" width="200" /></a></div>Wróćmy więc do wyliczanki, numer dwa to wszystkie opowiadania. Z Panem Quinem (i panem Satterthwaite'm) na czele. Czym można zrównać te opowiadania ? Smutkiem. Samotnością. Panem Quinem, ktory jest niezłym dziwolągiem. A może w ogóle go nie ma.<br />
<br />
Drugą parą z opowiadań byłaby Tuppence i Tommy. W młodości to uwielbiałam. Dzisiaj dotrzegam pewne uproszczenia, wydumania i dziecinność. Co nie znaczy, że nie uwielbiam, tyle że już nieco inaczej. Albowiem Tuppence i Tommy to taki łagodny, dwugłowy James Bond. I ja się niezmiennie świetnie z nimi bawię, szczególnie w "Śledztwie na cztery ręce".<br />
<br />
Nie dałabym rady uszeregować wszystkich jej opowiadań, zacznę więc od czterech zbiorów powyżej częściowo nadmienionych. Na pierwszym miejscu zawsze Pan Quin. Tommy i Tuppence, wprowadzając zupełnie inny nastrój, ale zaraz za nim. Dalej panna Marple z tych najpierwszych "Trzynastu zagadek". I zamyka pierwszą czwórkę "Morderstwo w zaułku" z Herkulesem Poirot. Ale Christie wszystkie opowiadania ma dobre. Nawet te z Parkerem Paynem, do którego Liritio ma jednak najmniej serca. <br />
<b><br />
</b> <b>1. <a href="http://liritio.blogspot.com/2010/02/dziesieciu-maych-murzynkow-poznajcie.html" target="_blank">Dziesięciu małych Murzynków.</a></b><br />
Nie jestem w tym oryginalna, ale nic nie poradzę. Książka jest tą najlepszą, przeze mnie zaczytaną.<br />
I już kiedyś opisaną, w tytuł kliknijcie.<br />
Dodam tylko, że atmosfera bije wszystkie inne jej książki na głowę. Wszystkie.<br />
<br />
<i>Tutaj przy okazji można przeczytać, że w 2010 roku rezerwa zdecydowanie wygrywała z sentymentem, bo "nie lubię Christie w ogóle". Nieprawda. Albo wtenczas kłamałam, albo z wiekiem robię się sentymentalna. </i><br />
<i>"I chociaż przeczytałam sporo jej książek w nastoletniej młodości, żadną nie byłam zachwycona." Ha, czyli jednak kłamałam. Albo bezmyślnie napisałam co wyszło. Takie cenzurowanie samej siebie to ciekawa sprawa.</i>liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-48436406844561637172015-09-10T15:19:00.000+02:002019-09-30T21:42:03.904+02:00Złota jesień, czyli czekam(y). Ujmując rzecz w skrócie, amerykańska jesień będzie naprawdę dobra. Nasza może też, jeśli dystrybutor pozwoli.<br />
Poniżej brak chronologii czy innego ładu, jest za to moja nadzieja i entuzjazm (ekhm, powiedzmy), i ogólnie rozumiane zaczekanie. Cieszcie oczy. Dajcie znać czy coś mnie ominęło.<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
<i><b>Spectre</b></i>. Reż. Sam Mendes, listopad 2015.<br />
Komentarz zbędny.<br />
No... Może poza tym, że jestem bardzo ciekawa, kto przejmie pałeczkę po Craigu. Niepokoju nie ma, akurat twórcy Bondów, przynajmniej w temacie castingu, wiedzą, co robią.<br />
I nawet moje zmęczenie aktorską manierą Christopha Waltza zdaje się lekkko mięknąć, kiedy widzę go w obsadzie Bonda. <br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/s_1cR6DQo7s" width="560"></iframe><br />
<br />
<a href="http://www.imdb.com/title/tt3397884/?ref_=nm_flmg_dr_3" target="_blank"><i><b>Sicario</b></i></a>, reż David Villeneuve, wrzesień 2015.<a href="http://www.imdb.com/name/nm0898288/?ref_=tt_ov_dr" itemprop="url"><span class="itemprop" itemprop="name"></span></a><br />
Polska premiera przypada na 25 września, więc to już, ale Lirito na "Sicario" czeka już od dawna i najbardziej. <br />
W sumie streścić rzecz można w stwierdzeniu, że gdzie Benicio del Toro, tam i ja.<br />
Ale rozwinięcie mogło by zawierać uznanie też dla reszty obsady - mocne nazwiska, talentem buchające, nie oklepane, w repertuarze różnorodne... Także dla reżysera (ostatnie to duszny, ale w sumie bardzo zacny <a href="http://www.imdb.com/title/tt2316411/?ref_=fn_al_tt_1" target="_blank">"Wróg"</a> i nieco przeszarżowane, ale niegłupie <a href="http://www.imdb.com/title/tt1392214/?ref_=nm_knf_t1" target="_blank">"Prisoners"</a>, których polskiego tytułu nie pamiętam), który zaczyna Liritio coraz mocniej ciekawić. <br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/G8tlEcnrGnU" width="560"></iframe><br />
<br />
<i><b>Black Mass</b></i>, reż. Scott Cooper, wrzesień 2015.<br />
Tutaj słabość serca się objawia, Johnny Depp ma we mnie swoją fankę. Jakkolwiek sinusoidalnie jego kariera by się ostatnio nie układała, Liritio ma nadzieję na lepsze.A nawet pomijając Deppa, obsada mnie cieszy niezmiernie. Ciekawa jestem na przykład scen między Deppem a Cumberbatchem, bo moim zdaniem będą grali zupełnie obok siebie. Oby mnie zaskoczyli.<br />
<br />
Przy okazji, zabawne jest, jak zwiastuny tego samego filmu różnią się wydźwiękiem. Ten poniższy jest całkiem dobry i dopiero po zobaczeniu tegoż właśnie drgnął we mnie cień zainteresowania. Wcześniej widziałam taki bardzo sztampowy, przydługi zlepek scen i zaziewałam się na amen. Ale skoro czarna msza, może o to chodziło.<br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/YJWJeBJnT6M" width="560"></iframe><br />
<br />
<i><b>Crimson Peak</b></i>, reż. Guillermo del Toro, październik 2015.<br />
Rzecz skomplikowana, bo Liritio samą siebie w oczekiwanie wpędziła. Chociaż niby nie, bo przecież Guillermo del Toro! Taaaak. Tyle że w rzeczywistości chodzi o "Labirynt Fauna", poza tym szału nie ma. Chociaż długoletnia współpraca del Toro z Ronem Perlmanem też wzbudza w Liritio ciepłych uczuć dla reżysera.<br />
Jak by nie było, "Crimson Peak" złe nie będzie, a gotycki horror z doborową obsadą... Czemu nie. <br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/4zBlG8Lv01k" width="560"></iframe><br />
<br />
<i><b>Joy</b></i>, reż. David O. Russell, grudzień 2015.<br />
Ha, jak to można samą siebie zaskoczyć. Dotąd żadnego filmy Davida O. Russela nie uznałam za naprawdę dobry i jakoś za nim nie przepadam. Ale potrafi wydobyć z Jennifer Lawrence coś interesującego, a "Joy" ma ładną obsadę.<br />
I nie wiem, jest w tym zwiastunie coś takiego, że chcę "Joy" obejrzeć. Może to zaśpiew z Rolling Stones w tle mnie przekonał.<br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/SN4MLMHET7w" width="560"></iframe><br />
<br />
<i><b>Lobster, </b></i>reż. Yorgos Lanthimos, październik 2015.<br />
Tutaj może się czaić czarny koń zestawienia. I właściwie wystarczy obejrzeć zwiastun i trochę kojarzyć Kalejdoskop Liritio, żeby od razu wiedzieć, że "Lobster" to ja bardzo, bardzo chcę.<br />
Skoro <i>lobster is an excellent choice</i>...<br />
<br />
Mam przeczucie, że z "Lobster" będzie jak z "Her" - zauroczy mnie zupełnie nie tym, czego się spodziewam. <br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/fpt0tn1-54k" width="560"></iframe><br />
<br />
Wreszcie coroczny odpowiednik "Michaela Claytona", który Lirito będzie uwielbiać i nie dostanie żadnej rozsądnej nagrody. Tutaj nawet Mark Ruffalo nie pomoże.<br />
<i><b>Spotlight</b></i>, reż. Thomas McCarthy, listopad 2015.<br />
<br />
Thomas McCarthy jest mało znanym aktorem, a przy tym również reżyserem (i scenarzystą) bardzo dobrych filmów (aż czterech). Liritio wie, obejrzała wszystkie (<a href="http://www.imdb.com/title/tt3203616/" target="_blank">nawet ten z Adamem Sandlerem</a> - nie zrażajcie się, jak w czymś gra Steve Buscemi, to zwykle jest dobre). <br />
W sumie wystarczy powiedzieć, że jego pierwszym filmem był <a href="http://www.imdb.com/title/tt0340377/" target="_blank">"Dróżnik"</a>, który niezmiennie jest filmem wszechczasów i nie ma, że nie.<br />
<br />
I zabawne jest, że w tym jednym (jedynym) przypadku nic nie zmienia obsada. Tzn, od Michaela Keatona po Stanleya Tucci, jest bardzo wzruszająca, ale obejrzałabym film McCarthy'ego, choćby miała być to monodrama z solniczką w roli głównej. <br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/EwdCIpbTN5g" width="560"></iframe><br />
<br />
Jeśli chodzi o Liritio, to by było na tyle.<br />
Nie czekam na "Sufrażystkę", bo w ogóle i w szczególe, i nie.<br />
Ani na "Suicidae Squad", bo mi przeszło. <br />
I o dziwo nie czekam na "Legendę" z Tomem Hardy. Za dużo Toma Hardy ostatnio widuję. Tak samo jest z Alicią Vikander, która, mam wrażenie, pojawia się wszędzie.liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-19758561943554996742015-08-06T14:38:00.000+02:002019-09-30T21:48:56.337+02:00Mała ziemska wieczność<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhufv7NVjScSiJjGBnS4YeIBFSF6VSn3RkjLnafyvlz6US4D-xPjPw6pAN9bRFit6_4994ZDOHS_9O1-IQodNt_URsNPxxDtd-6oftk99_rk7tGca-O2vNpjhDv-xKh3pj2RzyvCaoMuDhe/s1600/352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="410" data-original-width="257" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhufv7NVjScSiJjGBnS4YeIBFSF6VSn3RkjLnafyvlz6US4D-xPjPw6pAN9bRFit6_4994ZDOHS_9O1-IQodNt_URsNPxxDtd-6oftk99_rk7tGca-O2vNpjhDv-xKh3pj2RzyvCaoMuDhe/s400/352x500.jpg" width="250" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><i>"W domu towarowym widziałem rozbite lustro na przecenie. Całe kosztowało 150 zł, strzaskane kosztuje już tylko 50."</i><span style="font-size: x-small;"><i> </i></span><br />
<span style="font-size: x-small;"><i>Tadeusz Konwicki, "Kalendarz i klepsydra", Czytelnik, Warszawa, 2005r., str. 268 </i></span><br />
<br />
Dni bywają lepsze. Na przykład dzisiaj, kiedy wszechobecny żar zmienił się w znośny upał i co jakiś czas czuję zalążek letniego wiatru. Kiedy nieźle spałam (a Liritio częściej sypia jednak źle) i nie popijam kawy kawą. Kiedy włączyłam radio akurat na początek <i>Bohemian Rhapsody</i>...<br />
Więc Queen zapytało śpiewnie, <i>is this a real life? </i>A ja uznałam, że może to znak, skoro na myśl o moim ponownie i ponownie porzucanym Kalejdoskopie nawet się uśmiechnęłam.<br />
<br />
Za sprawą <a href="https://buksy.wordpress.com/2015/02/09/bez-demiurga/" target="_blank">Buksy</a> przeczytałam "Kalendarz i klepsydrę" Konwickiego (tytuł ściągnięty z 255 strony) - za sprawą Buksy wiele książek przeczytałam i chyba nigdy ładnie nie podziękowałam za te inspiracje, bo jestem niedobra. A zatem, ukłon w jej stronę.<br />
<br />
Jakoś sama nigdy nie wpadłam na to, żeby czytać Konwickiego, a trochę by mnie ominęło. Może on zbytnio filozoficzny w tym niby dzienniku, w dodatku nie zawsze w ładny sposób. Chyba wyrachowany, do czego sam się przyznał nie raz, ale może to blaga. Tak czy inaczej, Liritio wyrachowania nie piętnuje, jeśli już by miała wytykać cokolwiek, to nieszczerość. Ale są w "Kalendarzu i klepsydrze" momenty, które każdą nieszczerość i wyrachowanie odpracują.<br />
<br />
Dziennik Konwickiego jest różnorodny, mnie najmilsza wileńska kraina dziecięcej szczęśliwości i szacunek dla przyrody. Ale też zamglona, socjalistyczna Warszawa z dworcowymi kloszardami, Pałacem Kultury i setką na stole. Też almanach roztargnionych, pokątne rozliczanie się z ustrojem i dużo prywaty. Samotna akacja i wdowa łabędzica, które dostają tyle samo czasu, co wielkie nazwiska polskich artystów. I wspaniały Iwan.<br />
A myśl przewodnia? Nie wiem, jaki był zamiar, Liritio wyczytała najwięcej o tym, że zmienia się obraz świata. <br />
<blockquote class="tr_bq"><i>"Zobaczyłem takie same lasy jak wszędzie i takie samo miasto jak wszędzie. I zrozumiałem, że już nie ma krainy mego dzieciństwa. Że żyje ona tylko we mnie i razem ze mną rozsypie się w proch którejś nadbiegającej z nicości godziny."</i><br />
<span style="font-size: x-small;"><i>Tadeusz Konwicki, "Kalendarz i klepsydra", Czytelnik, Warszawa, 2005r., str. 357</i></span></blockquote>liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-71545446713431733002015-04-29T20:03:00.001+02:002015-05-01T19:13:23.318+02:00Rzecz o przekombinowaniu.Liritio zacznie od zmierzwienia i zmarszczenia, że Scott Lynch zaprezentował "Republiką Złodziei" dokładnie to samo, co George Verbinsky "Piratami z Karaibów: Na krańcu świata". <br />
<a href="http://liritio.blogspot.com/2011/05/o-niecnych-dzentelmenach-kilka-sow.html" target="_blank">Niecnymi Dżentelmenami zachwyciłam się kilka lat temu</a>, i kiedy tam stwierdzałam, że po części pierwszej (super świetnej i tęczowej), druga obniżyła poziom, mogę teraz dopisać, że przy trzeciej zasypiałam.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgJKBZ6_p9y16S8w_ChdDDcoyI8iHOzv0-cnXmR9xpdixGuWwgaZKC3RmdrdiNZ7uow25MmlaGFFYGJ2mxJABxf1dtGoUsuyeJP9LDl26lN573GWf0UXAhInpYMFtIWk3Mv7Rale-d-gr4/s1600/monkeyjack2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgJKBZ6_p9y16S8w_ChdDDcoyI8iHOzv0-cnXmR9xpdixGuWwgaZKC3RmdrdiNZ7uow25MmlaGFFYGJ2mxJABxf1dtGoUsuyeJP9LDl26lN573GWf0UXAhInpYMFtIWk3Mv7Rale-d-gr4/s1600/monkeyjack2.jpg" height="250" width="444" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">J<i>eden z bezsprzecznie ulubionych bohaterów Liritio w "Piratach z Karaibów" będzie nagłówkiem dzisiejszych rozważań. Komplikujesz? Udziwniasz? Jack mówi: Robisz to źle!</i></td></tr>
</tbody></table>
Verbinsky wydostając dla Disneya pirackie dusze z szafy, mógł nie wpaść na to, jak wielkim hitem stanie się jego Czarna Perła. Ten film od dawien dawna pozostaje w moim absolutnym wierzchołku zajebistości filmów przygodowych, filmów poprawiających humor... Filmów w ogóle.<br />
I chociaż obejrzałam "Klątwę Czarnej Perły" co najmniej o raz za dużo, nadal uważam, że jest to film petarda. Skutecznie przygaszona ciężarem trylogii i powstających obecnie ogonów.<br />
<br />
Chociaż "Kłamstwa Locke'a Lamory" nie są aż tak bliskie sercu Liritio, byłam wzruszona stopniem, w jakim swego czasu wciągnęłam się w tę książkę, a ostatnio zasmuciłam się nieudolnością trzeciej części cyklu, "Republiki Złodziei".<br />
<br />
Liritio nigdy nie mogła pojąć tej pogoni za dobijaniem prostoty, którą to przypadłość sukces nadmiernie często rodzi w twórcach. Nie jest to może reguła, raczej dotykająca sporą część plaga. Plaga szarżowania komplikacją.<br />
<br />
Zrobiliście świetny film o facetach w skórach, skakaniu w dal, tajemniczych agentach i cyfrowej Kobiecie w Czerwieni? Świetnym pomysłem jest przejście od zwartej koncepcji tragicznego świata, w którym ludzie funkcjonują jako uśpione bateryjki maszyn, do rozpołożonej historii ocalałych bohaterów, "ostatniego" miasta wydrążonego w skale, aż do przewrotnej koncepcji wirtualnego bóstwa i jego muzy, którzy stworzyli swoiste perpetuum mobile.<br />
<br />
Zrobiłeś świetny film o piratach, małpach i East India Company, który poza byciem opowieścią adekwatną dla dzieci, jest cudownym filmem przygodowym, z głównym bohaterem, który staje się ikoną? Zablokuj jakikolwiek rozwój jego postaci, dołóż nagłe resurekcje, radę największych (a przepraszm, Największych) piratów i ostateczną, ale to Ostateczną walkę nie-wiadomo-o-co, będzie fajnie. <br />
<br />
Npisałeś świetną, nieco fantastyczną książkę o złodziejach i przekrętach, która kradnie ludziom noce i czyta się jednym tchem. Obejrzyj "Piratów z Karaibów 3" i napisz część drugą jakoś tak podobnie... Po czym gładko przejdź do wątku miłosnego, którego protagonistka jest nieznośna i ruda, ale jej osoba zmienia głownego bohatera z cwaniakującego szermierza podstępu w rozmemłanego trutnia, któremu tylko sztywno narzucona przez autora akcja pozwala ocalić twarz. Udało się!<br />
<br />
Skąd takie inklinacje?<br />
<br />
Już o serialach nie wspomnę (kłamię, wspomnę), ale dla przykładu, jak świetny był "House M.D." na początku i jak tragiczny po siedmiu sezonach. Kiedy skończyć, to też trzeba wiedzieć, była taka piosenka, żeby ze sceny zejść niepokonanym i jak z moich obserwacji wynika, niewielu się to udaje. <br />
<br />
Co jest smutne? Że problem nadmiernego kombinowania dotyczy nawet moich ukochań, czyli teraz mocno skrótowo będę się pastwić <a href="http://liritio.blogspot.com/2012/02/i-am-sherlocked.html" target="_blank">nad wspaniałym "Sherlockiem" BBC</a>. Trzy sezony po trzy odcinki według stałej reguły dwóch mocnych i jednego słabego... Chociaż sezon drugi trochę z tym schematem zawalczył, kiedy "Pies Baskerville'ów" w sumie słaby nie był, po prostu nie aż tak dobry. Ale trzeba pochlić głowę nad geniuszem i napięciem sezonu drugiego.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5JAXYLklJz6YqzI2T_h7svoEUCS_kiZauggXzsaYdgkr29l4eqi5fi1IBnaa1nMBUzwGu0fnV3qcxepiDZI5SRWZJBwTkop6wvMTk21xocHy8h_mAu6LUqsHLuMbIIXn28Jc3npsLWcIy/s1600/Mangnussen.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5JAXYLklJz6YqzI2T_h7svoEUCS_kiZauggXzsaYdgkr29l4eqi5fi1IBnaa1nMBUzwGu0fnV3qcxepiDZI5SRWZJBwTkop6wvMTk21xocHy8h_mAu6LUqsHLuMbIIXn28Jc3npsLWcIy/s1600/Mangnussen.png" height="250" width="447" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Robisz to źle!</i></td></tr>
</tbody></table>
Zatem przejdźmy do trzeciego, którego pierwsze dwa odcinki były jak najbardziej zacne, a trzeci sam sobie strzelał w kolano. Żeby serial tej klasy zboczył w kierunku, który przyprawia Liritio o nadmierne użycie brzydkich słów i ogólny stan "what the fuck?". Nieładnie.<br />
T był w ogóle nieciekawy koncept, tak rewelacji z żoną Watsona (przekombinowane, ot co! Mafijny mąż pani Hudson - to zabawne, Mary jako była agentka CIA... To bezsensowne i nudne), jak i wątku Magnussena. Niestety, o ile Magnussena można łatwo pozostawić w tyle, Mary musi być pisana konsekwentnie. <br />
A przede wszystkim, jeśli zatrudnia się któregokolwiek Mikkelsena w tak dobrym serialu, jakim jest "Scherlock", trzeba jeszcze mieć jaja, żeby go odpowiednio wykorzystać.<br />
Jak widzicie, Liritio jest bardzo trzecim odcinkiem trzeciego sezonu zniesmaczona, bo temat rozwlekła, a miał być w sumie dygresją.<br />
<br />
Podsumowując: twórco drogi, nie kombinuj! Szczególnie, kiedy odcinasz kupony.liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-21776041448044572942015-03-08T21:41:00.003+01:002015-03-09T20:18:54.696+01:00Magiczna nuda, Desplat i Liritio.Ponieważ tradycji musi stać się zadość, a czemu musi Liritio nie wie, ale jednocześnie czas za szybko płynie, Liritio minęła gorący temat i będzie trochę odgrzewała kotleta.<br />
<br />
Liritio oglądała w życiu kilka oscarowych gal - raczej nie kilkanaście, ale pewnie w okolicach 7/8... Teraz nie ma na to siły, tzn siłę na samą galę ma, bo kocha nie spać po nocach, tyle że potem poniedziałek to zmora, a praca nie poczeka. I tak oto Liritio przy zmianie (vel, modyfikacji) zawodu i oscarowe noce przestała sobie urządzać. Liritio nie jest z tego zadowolona, mimo że Oscary to nudne wydarzenie. Nudne, niezmiennie, ale też magiczne, równie niezmiennie. Jak w tytule, Oscary to taka magiczna nuda, do której ja lubiłam wracać, mimo że często marudziłam. <br />
<br />
Tyle że, skoro czas już jakiś minął, spróbuję pozostać zwięzła. <br />
Rzecz główna, a w duszy Liritio gromkie TAK!<br />
W końcu, po latach i latach, i jeszcze kilku latach, Alexandre Desplat ma Oscara. Liritio wyskoczyła w górę, głęboko westchnęła, rozświetliła gębusię, po czym... To co teraz?<br />
Z czekania na Oscara dla Desplata uczyniłam już niemal hobby, a tu psikus, dostał.<br />
<br />
Ale spokojnie, po wynikach tegorocznych mogę proces czekania przenieść na Michaela Keatona.<br />
Może Liritio się nie zna, może nikt się nie zna, może Eddie miał swoje plusy. Ale bez jaj! Redemayne jest aktorem utalentowanym, nie mówię, że nie.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiar8qT8EaALGgOhEr9OYWizcty7y3VnrvAy_Nu1dhEbeqm7YSc6QyzRqSu5hWO93Kf_dtexppELrDnJIZbOX7sE1Ok9a07wNz9cVJyo37UdWQ5z05nULpGiDS4W2gTzZ_63naNjUrg2k6n/s1600/keaton-1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiar8qT8EaALGgOhEr9OYWizcty7y3VnrvAy_Nu1dhEbeqm7YSc6QyzRqSu5hWO93Kf_dtexppELrDnJIZbOX7sE1Ok9a07wNz9cVJyo37UdWQ5z05nULpGiDS4W2gTzZ_63naNjUrg2k6n/s1600/keaton-1.jpg" height="250" width="354" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Miałam podobną minę.</td></tr>
</tbody></table>
Tyle, że Keaton w "Birdmanie" jest aktorem wybitnym. I nie mógł w tym celu posłużyć się rolą poważnej choroby, która wykręca ciało. Musiał chodzić prosto i mówić pełnymi zdaniami. Keatona, nie Redemayne'a nazywam w tym roku najlepszym i szkoda, że Akademia miała inne zdanie na ten temat.<br />
Ale Akademia miewa niezmiennie inne zdania na temat. Wolę już wygraną Julianne Moore, która była beznadziejnym pewniakiem.<br />
<br />
Nie, żeby Julianne była beznadziejna, skąd. To pewniaki są beznadziejne.<br />
<br />
Liritio z wyborami typu Redemayne ma ten problem, że niespecjalnie uznaję rolę nagród w początkach kariery. Tzn, przykładów zacnych jest wiele, nie mówię, że nie są zasłużone, zagrane i zarobione, ale tak samo miałam mieszane odczucia odnośnie Lawrence, mieszane mam też odnośnie Redemayne'a.<br />
<br />
Dajcie spokój, Keaton jest Batmanem! I Birdmanem! To jest Michael Keaton, dlaczego...? (Liritio robi buzię w podkówkę i wychodzi). Przynajmniej Innaritu, przynajmniej Grand Budapest Hotel, przynajmniej Hayo Miyazaki... No tak, J.K. Simpson, szokujące.<br />
<br />
Litirio żałuje, że nie widziała Neila P. Harrisa w roli prowadzącego... Liritio chciałaby zobaczyć na tej scenie zbitkę Hugh Jackmana i Ricky'ego Gervaisa, i mam wrażenie, że Neil Patrick Harris jest najbliżej (wśród dotychczasowych prowadzących) takiej mieszkanki. Jest, nie jest? Kto widział i wie?<br />
<br />
Niemniej, nie ma co się oszukiwać, Oscary już prawie w ogóle nie interesują Liritio. Nie tak, jak kiedyś, może to zmęczenie materiału, zabieganie, może zblazowanie osiąga szczyty.<br />
Ale widzę, że nawet ten Desplat nie cieszy mnie tak, jak cieszyć powinien.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhvWALZxWoA6zrgX9W2_Ad12t4xYq8HLszMvlhLPyuEoiMhy6NXG4DSiXQncWAvly1zPkHCohxWuhCmBkiPED7XgAx7nSETBEut-JuXS3zGqTMzWHT2zQzet8Okj_EtzcWj1rub2itMYzG/s1600/desplat1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhvWALZxWoA6zrgX9W2_Ad12t4xYq8HLszMvlhLPyuEoiMhy6NXG4DSiXQncWAvly1zPkHCohxWuhCmBkiPED7XgAx7nSETBEut-JuXS3zGqTMzWHT2zQzet8Okj_EtzcWj1rub2itMYzG/s1600/desplat1.jpg" height="250" width="432" /></a></div>
Chociaż, jeśli chodzi o Desplata, przyznam bez bicia, nominowali go za dwie ścieżki dźwiękowe w jednym roku, a żadna z nich nie jest jego najlepszym osiągnięciem.<br />
<br />
A jeśli chcecie Oscarowych nominacji na kolejny rok, można spojrzeć, do czego Desplat pisze muzykę - z dużym prawdodpodobieństwem jeden z tych filmów w 2016tym będzie wyczytywany wśród nomiacji do najlepszego. Więc zerknijmy.<br />
Jakiś film Wendersa o traumie, śmierci i rodzinie, James Franco, Rachel McAdams... Wenders nakręcił Pinę, myślę, że od tego czasu Akademia go kocha.<br />
Dalej, latarnia morska, Michael Fassbender, Rachel Weisz i Alicia Vikander (ktorą ostatnio widzę dosłownie wszędzie). No, to się nie może nie udać! Ale czy Hollywood to łyknie? No nie wiem, reżyser, Derek Cianfrance, nakręcił wcześniej kilka filmów, ale chyba tylko "Blue Valentine" i "Place Beyond the Pines" zostało jakoś tłumniej dostrzeżone. Aczkolwiek, silna obsada i muzyka Desplata... No zobaczymy.<br />
Spójrzmy dalej, włoski (?) film z Salmą Hayek i Vincentem Casselem? No... Ja to chętnie obejrzę, ale Akademia nie. Chociaż... Matteo Garrone nie kręci głupich filmów, więc tym bardziej chętnie to obejrzę. <br />
<br />
Haha, mamy zwycięzcę, muzyka Desplata do "Sufrażystki", a tam Meryl Streep, Carey Mulligan, Helena Bohnam Carter, kręci Sarah Gavron, Oscara może nie dostać, ale na mur beton znajdzie się w peletonie firmowanym przez Akademię.<br />
<br />
Podobnie jest oczywiście z muzyką Johna Williamsa, z tym że on ma swoje lata i nie jest tak aktywny. Zawsze też można losować Newmana i Zimmera, któryś z nich zwykle z pudełka wyskakuje. Ale Newman robi muzykę do nowego Bonda, co nominacji dla muzyki nie wyklucza (aczkolwiek nie gwarantuje), ale na film nie ma co liczyć. No to Zimmer, "Mały Książe", "Kung Fu Panda 3" i "Batman vs. Superman"... No nie, jednak przy faworytach w przyszłorcznych nominacjach (do najlepszego filmu roku) zostałabym przy nazwisku Desplata. <br />
<br />
Kontynuując tradycję, w tym roku karygodnie spóźnioną - aczkolwiek w zeszłym roku w ogóle pominiętą, (więc jest postęp) - niezmiennie przy okazji Lirito i Oscarów, Burt Bacharach.<br />
I czy państwo znają? <i>When you get caught between the Moon and New York City...</i><br />
<br />
<b>Arthur's Theme, The Best that You Can Do</b><i>, </i><br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/PMt7NHLKHj0" width="420"></iframe><br />liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-20792486275854524782015-01-25T22:29:00.001+01:002015-01-25T22:39:15.288+01:00"Popularity is the slutty little cousin of prestige", a do Oscarów mniej niż miesiąc.Nominacje oscarowe niezmiennie są taką rapsodią o ścieraniu się moich zauroczeń z amerykańskim przemysłem filmowym. Zwykle marudzę i nie pochwalam finalnych wyborów Akademii, ale też (jak my wszyscy) znam jej "gust" na wylot. I może w tym problem, że gdyby tylko chcieli nas choć raz zaskoczyć...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgadRQxFzrIhVdykSYBA2-zBbqxoQG4uTLbdCG0EgKzRyj5VxTCqFttKY-ba3A6BrcD5rxCd8mNaEVUopnpp074y60zzoVQOWQ3CFgiiaIhhMFP76vwu7nDEl_hyphenhyphenGBlU8VE6kY02WeqXaQ9/s1600/86th.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgadRQxFzrIhVdykSYBA2-zBbqxoQG4uTLbdCG0EgKzRyj5VxTCqFttKY-ba3A6BrcD5rxCd8mNaEVUopnpp074y60zzoVQOWQ3CFgiiaIhhMFP76vwu7nDEl_hyphenhyphenGBlU8VE6kY02WeqXaQ9/s1600/86th.jpg" height="250" width="444" /></a></div>
<br />
"Boyhood" zgarnia nagrody na prawo i lewo, rozumiem, że docenia się koncept i zamysł filmu kręconego naście lat (o ile się nie mylę) - samego filmu nie widziałam i prawdę mówiąc, w góle mi się nie spieszy.<br />
Linklater za owe "Boyhood" też jest nominowany i akurat tutaj chyba nie mamy wątpliwości, że Oscar będzie jego...<br />
<br />
Liritio by chętnie wszystkie nagrody wepchnęła Iñárritu, jako że jeszcze nigdy nie spudłował, ale niezmienna jest wola Akademii w olewaniu moich ulubionych filmów roku.<br />
<br />
Aczkolwiek Linklatera im może wybaczę... Za kameralną trylogię z Julie Deply i Ethanem Hawkiem. Niemniej, Iñárritu zasługuje na zupełnie oddzielny wpis, ale z braku takowego (póki co, można mieć nadzieje na przyszłość - płonne, oczywiście), kilka haseł <i>a propos</i>. Przede wszystkim, Gustavo Santaolalla robił muzykę do większości jego filmów - trzy to już "większość" w przypadku Iñárritu - a to nigdy nie jest zły znak. I Liritio bardzo, bardzo docenia jego filmy, a najbardziej "21 gram". A "Birdman" jest bez wątpienia jednym z najlepszych filmów roku.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2cusjwY9X5poiAlUCblC928uX67jE0qtiokHgys2zOGD8rwdL5lDw6hdb9g0CBsfNbi5mX3TGmgg4k8UO399CPNN1ruFFyc-3LLsfh53jBWnbb-YD5g3DgShTBi_7dryN4OjOYDl6bfMn/s1600/gary_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2cusjwY9X5poiAlUCblC928uX67jE0qtiokHgys2zOGD8rwdL5lDw6hdb9g0CBsfNbi5mX3TGmgg4k8UO399CPNN1ruFFyc-3LLsfh53jBWnbb-YD5g3DgShTBi_7dryN4OjOYDl6bfMn/s1600/gary_o.jpg" height="250" width="333" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Tak, tak, wiem, że nie ma nominacji...</i> </td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr>
</tbody></table>
Chociaż właściwie Liritio zwykle nie bywa zwolenniczką oddawania Oscarów "początkującym", kiedy Gary Oldman nadal Oscara nie posiada (niech on w końcu dostanie tę głupią nagrodę! może Daniel Day-Lewis oddałby jednego ze swoich?), z tegorocznego peletonu reżyserów i tak wybieram Iñárritu. Skoro Jennifer Lawrence mogła dostać Oscara... <br />
A tak, zdaję sobię sprawę, że Oldman nie jest w tym roku nominowany. Ani Malkovich. Ani Depp... Chociaż ten ostatni robi zatrważające rzeczy, odkąd opuścił plan "Pubilc Enemies" (ale akurat "Mortdecai" nie jest w połowie tak zły, jak wieść niesie... Albo ja mam naprawdę zły gust). <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Wes Anderson jest ciekawostką, "Grand Budapest Hotel" i Liritio winszuje. Może nie jest moim faworytem, jeśli chodzi o Wesa Andersona, ale tak naprawdę ciężko na dłuższą metę tych faworytów wyłonić (nieprawda! "Royal Tenenbaums", ktokolwiek czyta cokolwiek z wypocin Liritio, zgaduje chyba w pierwszym podejściu). Ale Anderson to inna historia, zupełnie nie-oscarowa, którą może w końcu, pewnego dnia blogowo napocznę. Wes Anderson należy do gromady, która akurat z nagrodami Amerykańskiej Akademii nie kojarzy mi się ani, ani...<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGKZ7YDCjIlK6IYaNTWZ4SOuI_bEZrOBRnqY_6KySWfNDBMDo6gYp3nAyr81aFDw-bA0jPVTJLuk9-0GXog5uenoU7Zz9o8fczBkdnah2qYuXjDVauw_0EQgAwzEZmI3PDAB2_WUxLPXLc/s1600/rosamund_p.jpeg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGKZ7YDCjIlK6IYaNTWZ4SOuI_bEZrOBRnqY_6KySWfNDBMDo6gYp3nAyr81aFDw-bA0jPVTJLuk9-0GXog5uenoU7Zz9o8fczBkdnah2qYuXjDVauw_0EQgAwzEZmI3PDAB2_WUxLPXLc/s1600/rosamund_p.jpeg" height="250" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Pomijając urodę, Amazing Amy na prezydenta...</i></td></tr>
</tbody></table>
Julianne Moor - niech jej będzie, ale to nuda. Wybór Felicity Jones bym wyśmiała, jednak poza nią... W sumie każdej z trzech pozostałych pań bym statuetki wręczała, Cotillard za zasługi, Witherspoon z rozbawieniem, a Rosamund Pike zapewne najszybciej - nic nie poradzę, jeśli chodzi o aktorki, moją odwieczną miłością pozostanie zawsze Lauren Bacall, niemniej, miłostki się zdarzają i Rosamund Pike jest od dawna jedną z nich. <br />
<br />
Co mnie cieszy w tym roku najbardziej? Brak "Big Eyes" (no dobra, brak "Interstellar" również) wśród nominowanych, a po Złotych Globach miałam obawy, bo chociaż Amy Adams za "The Master" i "The Fighter" zasługuje na nagrody, "Big Eyes" jest pomyłką.<br />
<br />
Chcecie zobaczyć naprawdę zły film? Tim Burton przedstawia!<br />
Nie pamiętam, kiedy ostatnio wyszłam z kina równie wkurzona. Na reżysera, na beznadziejny scenariusz, na casting, na efekty castingu... Tyle dobrego, że przynajmniej Danny Elfman od lat, niezmiennie, tłucze Burtonowi muzykę na poziomie. Bo poza muzyką jest dramat, przede wszystkim scenariusz jest koszmarny, koncept się rozmywa, ciągłości brak, sensu też, a Burton zrobił ze swojej bohaterki miauczącą, bezwolną kozę. No bidulka. <br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtzhGvvMyPob_JeWzhK6rcK14nk3fVZFlHLjRi-jm0NbBsEzszSv-VZKRg1HCYs4Fa4WOChWNCPASLlXUgSyNxCoRs_-1zP7qO2BSfGfpU2WMuV_DbuJTPGUo5lAf29Nw5oSSnDHucPSmL/s1600/bigeyes.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtzhGvvMyPob_JeWzhK6rcK14nk3fVZFlHLjRi-jm0NbBsEzszSv-VZKRg1HCYs4Fa4WOChWNCPASLlXUgSyNxCoRs_-1zP7qO2BSfGfpU2WMuV_DbuJTPGUo5lAf29Nw5oSSnDHucPSmL/s1600/bigeyes.jpg" height="266" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Nie, nie i jeszcze raz nie. Wróć lepiej do Deppa, będzie może słabo, ale stabilnie.</i></td></tr>
</tbody></table>
Amy Adams może potrzebuje dobrej ręki reżysera, żeby pokazać, co potrafi, tutaj jej się nie udało. Postać Margaret Keane nie ma początku ani końca, jedyne co stanowi mocniejszy punkt to jej rozmowa kwalifikacyjna w fabryce mebli i świadkwie Jehowy na Hawajach. Poza tym z ekranu spoziera na nas wycofana, kwiląca bryndza. I to jest w bardzo dużej mierze wina scenariusza, który od sasa do lasa zaczyna wątki, a żadnego nie kończy. Przede wszystkim, brakowało dobitnego pokazania, że Keane terroryzował ją psychicznie - czy tak było naprawdę, nie wiem, ale taki miał być wydźwięk filmu - sceny, w których on krzyczy to mało, wybaczcie, związki tak się toczą, że czasem się krzyczy. <br />
Tutaj zabrakło budowania relacji, tylko hop, hop, po łebkach, od poznania do ślubu, od wystawy w klubie do opętania sławą i pieniędzmi. A po drodze mnóstwo niezwiązanych ze sobą scen, w których Waltz miał być czarującym tyranem, a Adams zniewoloną artystką. <br />
<br />
Właśnie, Christoph Waltz... W żadnym świecie ten facet, ze swoją manierą, trochę strasznym uśmiechem i specyficznym sposobem mówienia nie jest bon vivantem uwodzącym ludzi charyzmą, która przysłania im beztalencie. I o ile Waltz wyjątkowo pasuje do groteskowych filmów Burtona, nie tym razem. Waltz jest absurdalny, przerażający, śmieszny... Nie jest czarujący. <br />
Oto pół wpisu dotyczy tego, czego na Oscarach nie ma... Nikt nie mówił, że Liritio nie jest przewrotna. <br />
<br />
Gwoli podsumowania? Wątek głowny przebił się bez wątpienia, Liritio pozabierałaby wszystkie nagrody i obdarowała Iñárritu (w tym jedną powinien dostać Keaton, jeśli wygra kto inny, ręce Liritio miną się z kolanami). Oraz, oczywiście, oddała statuetkę za muzykę Desplat'owi. Ale tego ostatniego chyba już nawet nie muszę dodawać. To jest straszne, w tym roku ma dwie nominacje. DWIE! Dajcie mu tego Oscara, wiecie, że chcecie... <br />
(Reznor i Atticus mogą poczekać w kolejce, zrobią jeszcze ze dwie ścierzki dźwiękowe dla Finchera i się zastanowię). <br />
<br />
A jeśli chodzi o "Idę", Liritio trzyma kciuki za "Mandarynki" i "Dzikie historie".<br />
I chciałabym jeszcze zobaczyć "Foxcatchera". <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiRdOgm9SxRv1dhncAq0CZW4N-k04Y5n5cjKodKZbPqvPjSKfAtEFujASPiwrnPSgb89XlSaBj-0v8PHTFsGhtkqX0qSItSnMOaxf8P9wI-Fe-hsL5zvsfOhqgiSxoq10XQ8R0GkV-JBLue/s1600/birdman.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiRdOgm9SxRv1dhncAq0CZW4N-k04Y5n5cjKodKZbPqvPjSKfAtEFujASPiwrnPSgb89XlSaBj-0v8PHTFsGhtkqX0qSItSnMOaxf8P9wI-Fe-hsL5zvsfOhqgiSxoq10XQ8R0GkV-JBLue/s1600/birdman.jpg" height="250" width="444" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Jedyny właściwy wybór. </i></td></tr>
</tbody></table>
PS. Jak wyłączyć odwołania w tekście do jakichś dziwacznych reklam? Liritio chce się tego pozbyć równie mocno, co Johnny Bravo kocha placki (bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo...).liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-18517683636342819282014-10-26T19:55:00.000+01:002014-10-26T19:58:41.469+01:00Ot, dziwactwoJedna godzina w sztucznym nadmiarze - wiem, wczesną wiosną i tak mi ją odbiorą.<br />
<br />
Ale może owa godzina popchnęła mnie do ukrócenia zaniku blogowania.<br />
Niemniej, to będzie proces. Co dalej, okaże się.<br />
<br />
Kiełkowało stale, najwyraźniej nieskutecznie.<br />
Jeszcze nie zorientowałam się, że porzuciłam mój zabałaganiony kalejdoskop, a już myślałam o nowych wpisach. Jeszcze nie męczyła mnie myśl, że czegoś mi nieco brak, a już układałam w głowie zdanie za zdaniem. Że efektów nie było, to jedno.<br />
Że w Liritio tęsknota urastała, to drugie.<br />
<br />
Na pewno wpływ osobistej osobistości jest niemały - kotłowało się, zmieniało, odchodziło i wracało. Zamęt, szaleństwo w oku i łapanie samej siebie w biegu. Ale...!<br />
<br />
Liritio ma nawroty, czego dokładnie, trudno okreslić.<br />
Miewa, cyklicznie, nazwałabym to syndromem rozpadającego się domku z kart. Bardzo przydatne w określaniu stałych punktów w życiu.<br />
<br />
Porzucając zagłębianie się w prywatę (co gorsza, w moim blogowym wykonaniu, prywatę mocno metaforyczną), jakie było zdziwienie Lirito, kiedy kalejdoskopowe przelewanie myśli w bloga (chciałoby się rzec, "na papier", ale niestety, gęsiego pióra brak, a i fizys wieszcza niegodny) okazało się jednak stałą. Jakby daleką orbitą, cichą, pewną, bardzo moją i bardzo znaną. Aczkolwiek w codziennym hałasie nie zawsze obecną.<br />
<br />
Ot, znowu jestem. Może to dowcip. liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-25121278592801778562014-01-27T22:19:00.000+01:002014-06-25T00:03:50.515+02:00Oscar, Oscar, won ze scenyLiritio bardzo chciałaby porozmawiać o Oscarach, ale niestety nie ma zbyt wiele do powiedzenia.<br />
<i>nie, żeby dotąd </i><i><i>powstrzymywały mnie </i>takie szczegóły </i><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://cdn.fansided.com/wp-content/blogs.dir/277/files/2014/01/LOGO_OSCARS_ON-AIR__2014-color-590x331.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://cdn.fansided.com/wp-content/blogs.dir/277/files/2014/01/LOGO_OSCARS_ON-AIR__2014-color-590x331.jpg" height="250" width="447" /></a></div>
<br />
Oscary nadal są nudne, od lat mniej więcej pięciu, o ile nie mylę się w rachubach.<br />
Albo Liritio już nieodwracalnie postarzała się i zdziadziała?<br />
<br />"Kapitan Phillips" oficjalnie dołącza do grona TYCH filmów, które nagrody nie dostają, choć powinny.<i>"Social Network", "Michael Clayton", "Frost/Nixon" i dalej wymieniać nie będę</i> <br />
2013 rok to "12 Years a Slave" i Akademia chyba nie ma innej opcji. Chociaż może nas zaskoczą<i>. </i><br />
<br />
Gdzie w nominacjach za rolę główną zgubili Toma Hanksa?<br />
Załapał się Leonardo, dadzą, nie dadzą?<br />
Chyba nie dadzą, Christian Bale jest cacy wyborem, dla Liritio, i dla Akademii.<br />
<br />
Chociaż Leonardo pozostaje tytanem Hollywood, Liritio odwiecznie woli go w tych innych rolach.<br />
Z dawniejszych - "Co gryzie Gilberta Grape'a". Z tych pośrednich, "Złap mnie, jeśli potrafisz". <br />
Z nowszych, "Revolutionary Road" (w której był naprawdę niesamowity), "Blood Diamond" i cudowne "Body of Lies", które nie wiedzieć czemu w Polsce przeszło bez najmniejszego echa. Mimo, że był to wierzchołek jakości w filmografii Ridleya Scotta ostatnich, nie przymierzając, dziesięciu lat... Od "Naciągaczy" licząc.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://hd4desktop.com/images/m/a-Leonardo-DiCaprio-in-Body-of-Lies-HD-Wallpaper.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://hd4desktop.com/images/m/a-Leonardo-DiCaprio-in-Body-of-Lies-HD-Wallpaper.jpg" height="269" width="420" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Najlepszy film Ridleya Scotta od 2004 roku. Tylko jakoś przeszedł bez echa...</i></td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
"Naciągacze", Nicolas Cage, Sam Rockwell, 2003 rok, kiedy to było? I cóż się potem z Ridleyem stało? "Królestwo niebieskie", "American Gangster", "Robin Hood", "Prometeusz" i wreszcie wisienka na torcie, "The Counselor". <br />
W jego najnowszym filmie ("Exodus") gra Christian Bale, Ben Kingsley i John Turturro, może podniosą Scotta z odmętów. Chociaż film dotyczący wyjścia Żydów z Egiptu... Może być odwrotnie, może Bale i reszta wpadną w czeluść Scottowego obłąkania.<br />
<br />
<i>Jeśli o chodzi o kategorię "aktor pierwszoplanowy", Liritio niezmiennie popiera Johnny'ego Deppa, w drugiej kolejności Joaquina Phoenixa... Że nie są nominowani, Matthew McConaughey wydaje się zabawnym finałem. Ale "Dallas Buyers Club jeszcze nie widziałam, więc o opinię ciężko. </i><br />
<br />
Cuarona za "Grawitację" bym nagrodziła, Pyne'a może nawet bardziej. McQueena jeszcze chyba nie. Chociaż... Byle nie Russel, byle nie Scorsese <br />
Zastanawia mnie, co w tej kategorii robi David O. Russel, kiedy tak naprawdę jeszcze od podłogi nie odrósł. <br />
O jego muzowatej Jennifer Lawrence aż przykro pisać. Lubię ją jako młodą aktorkę, która miała ciekawy start, świetną rolę w "Winter's Bone", lubię jako kwiat młodzieży, z czasem przeradzający się w ogromny talent.<br />
Ale obecnie? Won ze sceny!<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://chrishannamtl.files.wordpress.com/2013/10/dallas-buyers-club1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://chrishannamtl.files.wordpress.com/2013/10/dallas-buyers-club1.jpg" height="250" width="444" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>A Matthew byłby zabawny z łysym złotym ludkiem w dłoni.</i></td></tr>
</tbody></table>
Ogółem do aktorek podejścia mam mieszane. Drażni mnie kolejna nominacja dla Meryl Streep, aczkolwiek tutaj Blanchett nie ma raczej równorzędnej przeciwniczki. Aż szkoda, pewniaki są równie nudne co amerykańska flaga.<br />
Zadziwiająco, w tym roku ciekawszą kategorią jest aktorka drugoplanowa.<br />
<br />
Liritio cieszy oczy "Polowaniem" w zagranicznej kategorii, Mads Mikkelsen górą!<br />
Chociaż innych nominowanych nie widziałam, może któryś by mnie powalił na kolana?<br />
<br />
Liritio cieszy oczy Desplatem za "Tajemnicę Filomeny".<br />
<i>Alexandre Desplat... <a href="http://liritio.blogspot.com/2013/01/zaczyna-sie-od-kompozytora-dalej.html">Moja mini Ziemia Obiecana</a>, jeśli o Oscarach mówimy. Dajcie mu wreszcie tę łysą statuetkę!</i><br />
<br />
Oczywiście Williams za "Złodziejkę książek". Już nie mam na to siły, aż dziw, że Akdademia jeszcze ma.<br />
To niech już wygra Newman za "Ratując Pana Banksa"...<br />
Z tych filmów widziałam jedynie "Grawitację", ale bez oglądania trzymam kciuki za Desplatową "Philomene". Jeśli Clooney może go zatrudniać przy swoich filmach ("The Monuments Men"), Oscar też powinien się znaleźć w jego łapce. W końcu Złoty Kawaler Hollywood wie co robi.<br />
<i>tutaj miałam na myśli Clooneya, nie złotego Oscara</i><br />
<br />
A jeśliby mówić o tym, co rzeczywiście Liritio w tegorocznych Oscarach pociąga, to jednak "Dallas Buyers Club" i "Her".<br />
<i>cicho sza, że żadnego jeszcze nie widziałam...</i><br />
Liritio cieszy oczy jeszcze niewidzianym "Her".<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://widelantern.com/wp-content/uploads/2013/12/her-movie-poster-560x315.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://widelantern.com/wp-content/uploads/2013/12/her-movie-poster-560x315.jpg" height="250" width="444" /></a></div>
liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-39877651263480887872014-01-22T17:25:00.001+01:002014-06-25T00:03:58.915+02:00"Hobbit: Pustkowie Smauga", reż. Peter Jackson<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://twelvereasonswhy.com/wp-content/uploads/2014/01/The-Hobbit-The-Desolation-of-Smaug-poster-2013.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://twelvereasonswhy.com/wp-content/uploads/2014/01/The-Hobbit-The-Desolation-of-Smaug-poster-2013.jpg" height="370" width="250" /></a></div>
Świat Jacksona nie jest światem Tolkiena, ale pięknem książek jest indywidualna interpretacja, czyż nie?<br />
<br />
"Władca Pierścieni" do dziś jest jednym z "tych" filmów - jakkolwiek nie jestem ślepo w trylogię Pierścienia zapatrzona, swego czasu pochłonęła mnie całkowicie. Może wydać się mało interesujące, że nie Bergman, a nowozelandzka epopeja Jacksona rozpoczęła moją fascynację kinem, ale życia nie oszukam, każdy ma takie objawienie, na jakie zasłużył.<br />
<br />
W zachwyty nad "Pustkowiem Smauga" nie wpadłam, seans miejscami naprawdę mi się dłużył, a wątek rudej damy był cokolwiek bezcelowy. Ale!<br />
Ale magia Jacksona nadal działa.<br />
Świat "Władcy Pierścieni" przedłużony choć trochę, nawet jeśli mniej udanie... To przecież radość dla wszystkich, którzy swego czasu pokochali "Drużynę Pierścienia", a do jacksonowego Śródziemia zawsze wrócę z uśmiechem. Liritio jest fanką przodków i tyłków, a więc wszelakich ciągów dalszych i początków jeszcze nieznanych (<i>to zapewne jedyny powód, dla którego przebrnęłam przez ostatnie trzy części "Gwiezdnych Wojen"</i>). Więc mimo idiotycznych cięć i nudnych rozwlekłości, bardzo fajnie jest znowu spojrzeć na gromadę krasnoludów i hobbickiego złodzieja. Odwiedzić elfy, przypomnieć sobie o wspaniałości krasnoludów... To wszystko jest bajką, bardzo bliską mojemu sercu bajką.<br />
<br />Najbardziej na plus?<br />
Oczywiście Thranduil. Wreszcie elf z prawdziwego zdarzenia, pyszny, groźny i piękny w mało przyjemny sposób, takiego Króla Mrocznej Puszczy to ja rozumiem.<br />
I smok rewelacyjny, cała scena Bilbo i Smauga, chociaż w porównaniu z książkowym dialogiem bezczelnie przycieta, nadal bawiła, nadal została świetnie nakręcona.<br />
A że Martin Freeman jest najprawdziwszym hobbitem, tego już nie muszę nikomu przypominać.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://31.media.tumblr.com/ab438721ab6fa090c4bd0798fe21e51b/tumblr_inline_mypq25qyAx1rnrk68.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="250" src="https://31.media.tumblr.com/ab438721ab6fa090c4bd0798fe21e51b/tumblr_inline_mypq25qyAx1rnrk68.jpg" width="426" /></a></td></tr>
<tr align="center"><td class="tr-caption"><i>Srogi Król Mrocznej Puszczy, czyli piękny Lee Pace</i></td></tr>
</tbody></table>
I chociaż ciężko mnie przekonać, że czerstwy wątek Tauriel i Killego był potrzebny, nawet to wybaczam, Evangeline Lilly jest zbyt piękna, żeby negować jej udział w czymkolwiek.<br />
<br />
Średnio wypadł Bloom, chociaż rozumiem, że dziesięć lat później trudno zagrać postać jeszcze sporo młodszą niż dekadę wcześniej, ale raził brak pomysłu na tego Legolasa sprzed lat i nie poprawiała tragedii jego dziwnie przygładzona buziunia.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://backnang.traumpalast.de/system/previews/f/fi/fil/film_derhobbit_smaugseinoede_3d_hfr_dolbyatmos_thumb_0~656x369x70.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://backnang.traumpalast.de/system/previews/f/fi/fil/film_derhobbit_smaugseinoede_3d_hfr_dolbyatmos_thumb_0~656x369x70.jpg" height="250" width="444" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Thorin jest super sam w sobie, ale mokry Thorin w beczce, wisołujący kijem... To już przechodzi ludzkie pojęcie!</i></td></tr>
</tbody></table>
Drugą kwestią, która mierziła Lirito, był Luke Evans... Nie poradzę, ze wszystkimi swoimi wadami, Aragorn był pierwszy. Armitage jako Thorin nadrabia mroczą brawurą brak szlachetności, to nawet dobrze, szlachetność bywa cokolwiek nudna, a Thorin nudny nie jest. Ale nie ma w tym układzie miejsca na kolejnego króla Barda skądśtam, który znowu jest szlachetny, znowu ma zarościk i cierpi w milczeniu. <br />
Czy oni tam w Śródziemiu mają taśmociąg z królami ścichapęk? Luke Evans niestety nie dał od siebie zbyt wiele, a może charyzmy nie starczyło i wyszły takie ciepłe kluchy z poczuciem misji. <br />
<br />
Ale jest i wisienka, a nawet dwie! Stephen Fry, ach, Stephen... W roli zapitego tyrana ukradł moje serce i w sumie cały film. To się nazywa dobry aktor: pojawić się w pobocznej, szalonej, przerysowanej roli na pięć minut, najlepiej zapisać się w pamięci Liritio, po czym skończyć czas na ekranie, brawa i czapki z głów. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://writingexpedition.files.wordpress.com/2013/12/stephen-fry_deliverance.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://writingexpedition.files.wordpress.com/2013/12/stephen-fry_deliverance.jpg" height="250" width="462" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>W pełnym dramatycznych tonów filmie, którz lepiej rozładuje napięcie niż nasze słoneczko, Stephen Fry?</i></td></tr>
</tbody></table>
Duga wisienka? Nieco inna, nieco mniejsza. Ale ja lubię Eda Sheerana, a piosenka "I See Fire" przyczepia się skandalicznie.<br />
<br />
<i><b>I See Fire</b></i>, <b>Ed Sheeran</b><br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="//www.youtube.com/embed/DzD12qo1knM" width="560"></iframe><br />liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-50942500732117734922014-01-17T17:57:00.000+01:002014-06-25T00:04:08.024+02:00W oceanie przeciętności, czyli role zapamiętaneOto jest pewna przykrość, kiedy w filmie nic nas nie poruszyło, może pozostało tylko wzruszenie ramion. Wiemy wszyscy, że filmów zupełnie przeciętnych jest zdecydowanie najwięcej. <br />
<br />
Konflikt zaczyna się, kiedy film średni trzymamy w pamięci dla błahostki, szczegółu, drobnostki. Bo i nie ma jak o tym wspomnieć, bez wyciągania całości z wora różności (rym, rym jest, hura), ale że film taki sobie, wywlekanie przed publikę też nieco bezcelowe. A może to jedna scena, jedna naprawdę dobra scena, może to motyw muzyczny, który nie pozwala Wam zasnąć. Wreszcie, może to jedna rola z któregoś planu, jedna rola, która błyszczy i zostaje w pamięci. <br />
<br />
Dzisiaj kilka ról, które pamiętam od lat (albo od wczoraj), z drugich planów filmów w mojej ocenie zupełnie przeciętnych. Ułożone chronologicznie i subiektywnie podsumowane.<br />
<br /><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh78PeKOTBdiYpacgxk15tweIuGNKT-rL9WyNVFG36vJ4QPsZgtbyDzqki9W4r_3LK_0Sy4D6Y_OefBzMyV0ehoqMBayhuHroJl1Rd2_ClUmnX__-aA3HAx8CUUuXjjrqSlklM-53CP1NA/s400/holiday+poster+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh78PeKOTBdiYpacgxk15tweIuGNKT-rL9WyNVFG36vJ4QPsZgtbyDzqki9W4r_3LK_0Sy4D6Y_OefBzMyV0ehoqMBayhuHroJl1Rd2_ClUmnX__-aA3HAx8CUUuXjjrqSlklM-53CP1NA/s400/holiday+poster+2.jpg" height="250" width="328" /></a></div>
<b>"Wakacje", reż. George Cukor. </b><br />
<b>Lew Ayres jako Ned Seton. </b><br />
<i>Katharine Hepburn, Cary Grant, 1938 rok.</i><br />
<br />
Kilka dni temu obejrzałam całkiem uroczy, zwięzły film, jeden z czterech tytułów tandemu Hepburn - Grant. Nie był zły, absolutnie, ale też nic specjalnego. Jeśli mówić o komediach tamtych czasów, Liritio bardzo docenia prostotę, ale w "Wakacjach" owa prostota łączy się niestety z głupotą fabuły. Chociaż może nie tyle głupotą, co słabą wiarygodnością, czy to charakterów, czy głównego konfliktu. A szkoda, gdyby mniej sztampowo rozpisać role, wyszłoby z "Wakacji" coś znacznie lepszego. Nie można jednak odmówić im ogromnego uroku i bardzo pozytywnej chemii między Grantem a Hepburn.<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
<a href="https://farm9.staticflickr.com/8125/8710290845_49c9a0aa12_z.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="250" src="https://farm9.staticflickr.com/8125/8710290845_49c9a0aa12_z.jpg" width="330" /></a></div>
A jednak, wybija się Lew Ayres w drugoplanowej roli uzależnionego od pieniędzy ojca pijaka, niespełnionego muzyka, młodszego brata Hepburn. Nie stanowi w "Wakacjach" roli napędzającej akcję, od niego jednego nic nie jest zależne, jego Ned jest raczej cichym, zamroczonym alkoholem obserwatorem. Ciche poparcie dla "czarnej owcy" Lindy (Hepburn), słabość charakteru, która wpędziła go w nałóg, zblazowanie i wdzięk. Scena noworocznego przyjęcia, życzenia dla siostry i krótki monolog o upijaniu się (z butelką w ręce). Niby niepokorny, a jednak posłuszny, niby ciągle pijany, a najbardziej wnikliwy z całej rodziny. Niezwykle podobał mi się Ayres w tej roli i jego chrapliwy, pijany szept "happy new year".<br />
<br />
<i>Na marginesie, czy Cary Grant to jedyny aktor, który zagrał zarówno z Katharine, jak i z Audrey? Chwila, dumam, dumam... Wiem, Humphrey Bogart. Inni?</i><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://images.moviepostershop.com/cactus-flower-movie-poster-1969-1020272347.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://images.moviepostershop.com/cactus-flower-movie-poster-1969-1020272347.jpg" height="371" width="250" /></a></div>
<b>"Kwiat kaktusa", reż. Gene Saks.</b><br />
<b>Goldie Hawn jako Toni Simmons. </b><br />
<i>Ingrid Bergman, Walter Matthau, 1969 rok. </i><br />
<br />
Z tego filmu ponad czterdzieści lat później zrobiono <a href="http://liritio.blogspot.com/2011/08/slub-i-druhny-rozwodowi-na-niby.html">"Just Go With It", które zaskakująco polubiłam.</a> Aczkolwiek oryginałowi w reżyserii Saksa nie można odmówić większej inteligencji, subtelniejszego humoru i klasy, nie zmienia to faktu, że ani "Just Go With It", ani "Kwiat kaktusa" nie pozostają na dłużej w pamięci. Oryginał jest zupełnie sympatyczną komedią, ale szału nie ma, głównie dlatego, że Matthau i Bergman rozmijają się komediową charyzmą. To znaczy, Matthau ją posiada, a Bergman jakby mniej.<br />
Jednak od pierwszej sceny Goldie Hawn kradnie film i nie odpuszcza do samego końca. Można by się zastanawiać czy tak błyszczy ze względu na własną grę, czy przez niedopasowanie Matthau i Bergman, które czyni ich relację nieco sztywną.<br />
<br />
Ale, ale! "Kwiat kaktusa" był (chyba) debiutem Hawn na dużym ekranie, w każdym razie pojawiają się magiczne słowa "introducing Goldie Hawn". I jest to najbardziej udane introduction, jakie pamiętam. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjruCJEbhVbuByjKqXDZ2cRf45ZNyAaxEqLXADmIX4UUhYQDpZcnzc8uB1jNlhCAiLZ2eX2af-q8vlYs0_OZiPpxhxN5rVsY_NArYhgy142oJ5dPoxiQSRxBc6K5k1JhJevw-DOW5R5fYM/s400/2091646159_b25610d9d9.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjruCJEbhVbuByjKqXDZ2cRf45ZNyAaxEqLXADmIX4UUhYQDpZcnzc8uB1jNlhCAiLZ2eX2af-q8vlYs0_OZiPpxhxN5rVsY_NArYhgy142oJ5dPoxiQSRxBc6K5k1JhJevw-DOW5R5fYM/s400/2091646159_b25610d9d9.jpg" height="250" width="397" /></a></div>
Hawn jest świetna w roli emocjonalnej, nieco naiwnej kochanki starszego, w teorii żonatego mężczyzny. Urocza, trzpiotowata, ale ciągle stawiająca na swoim, prośbą lub groźbą. Jest optymistyczna, pozytywna, prędzej coś zrobi, niż pomyśli, ale w finiszu nadal ma dużo do powiedzenia. Przy sztywności pary głównych bohaterów, to Hawn (czasem z Matthau, czasem z Rickiem Lenzem, który również gra całkiem uroczą rolę) wprowadza naprawdę komediowy klimat, a idzie jej to genialnie. <br />
Filmów z Goldie Hawn oglądałam... Chyba żadnego! A nie, przepraszam, "Wszyscy mówią: kocham Cię". I nigdy bym się nie spodziewała tak dobrej roli po tej aktorce, i jestem Goldie z "Kwiatu kaktusa" całkiem zachwycona. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://hiperdowns1.files.wordpress.com/2009/02/movie100.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://hiperdowns1.files.wordpress.com/2009/02/movie100.jpg" height="250" width="333" /></a></div>
<b>"Matrix Reaktywacja", reż. Andy i Lana Wachowski.</b><br />
<b>Lambert Wilson jako Merowing. </b><i>Keanu Reeves, Laurence Fishburne, Carrie - Anne Moss, 2003 rok. </i><br />
<br />
Ostatnia rola pochodzi z zupełnie innej bajki i funkcjonuje na zupełnie innej zasadzie. "Matrix Reaktywacja" to bardzo widowiskowy film, z którego wiele scen może pozostać w pamięci, niestety owa widowiskowość nie zmienia go w film dobry, tym na pewno nie jest. Nie jest również filmem złym, tego miana dostępuje dopiero "Matrix Rewolucje" (oj, trauma trwa do dziś, ile to już lat...). <br />
Tutaj Lirito po części sama pozostaje dla siebie niewiadomą, dlaczego Lambert Wilson w krótkiej scenie Merowinga jest najczęściej przywoływanym przeze mnie przykładem bardzo dobrej roli w bardzo przeciętnym filmie. Nawet nie jestem taka pewna, czy jego rola rzeczywiście zwala z nóg, chyba nie zwala... A jednak, właśnie jego z "Matrixa Reaktywacji" pamiętam (i nie dlatego, że mi się podoba, już to kiedyś rozważałam). Pamiętam wino, które pije, pamiętam ton i akcent, z jakim mówi, pamiętam monolog dotyczący przyczyny i skutku, i pamiętam jego poirytowanie, kiedy żona robi mu psikusa.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://thumbs.anyclip.com/t72a0Xm1A/tmb_3990_480.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://thumbs.anyclip.com/t72a0Xm1A/tmb_3990_480.jpg" height="250" width="588" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Nie mogłam się powstrzymać, na pierwszy rzut oka widać, że Wilson zaraz zatrze łapki i powie "sesese".</i></td></tr>
</tbody></table>
Handlarz informacją, zdradzony mąż, filozof na wyrost, irytujący Merowing jest również ciekawym Merowingiem i jego monolog pozostaje w pamięci. A w takim nagromadzeniu postaci, wątków i efektów specjalnych wyjść na pierwszy plan pięciominutową sceną... Tak, Wilson zasługuje na mały aplauz, nawet jeśli tylko z mojej strony.<br />
<br />
Cóż mogę dodać, pojawiłyby się nazwiska stałych mistrzów drugiego planu, ale jednak dzisiaj rozchodziło się o filmy raczej mdłe, więc stałych mistrzów zmilczę. Poza Woody Harrelsonem, który z każdej roli potrafi zrobić szał, zaraz obok Chrisa Coopera, Williama Fichtnera, Marisy Tomei i Lee Pace'a. Ale to inna kategoria filmów, innej kategorii wpis.<br />
<br />
A Liritio co robi? Chyba wraca. Chyba tak.liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-60058634309100560362013-11-04T12:56:00.001+01:002014-06-25T00:04:18.851+02:00Cholerni buddyściW poniedziałki jakoś zabawniej czyta się książki Loe. Jego zniechęcanie wyścigiem za niczym, w którym wszyscy uczestniczymy, staje się jeszcze sensowniejsze w ten najbardziej przykry dzień tygodnia.<br />
Aczkolwiek dzisiaj świeciło słoneczko, to pociecha.<br />
<br />
Kawa, kawa, papiery... Liritio żyje jeszcze na pudłach, których nie ma czasu (ani siły) rozpakować. Żyje tak już ponad dwa tygodnie, zaczyna się przyzwyczajać, może uznamy karton za nowoczesną formę dekoracji wnętrza.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://d202m5krfqbpi5.cloudfront.net/books/1175694198l/546081.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://d202m5krfqbpi5.cloudfront.net/books/1175694198l/546081.jpg" height="392" width="250" /></a></div>
W "Naiwny. Super" głowny bohater tworzy listy. Liczne.<br />
Sporadycznie ja również staram się tworzyć jakieś listy, nie tylko zakupów. Niestety, wszystko co wkracza w rozważanie świata sprawia, że zapętlam się w galopujących skojarzeniach i dygresjach. Listy i Liritio nie idą w parze.<br />
Niemniej jednak, gdybym miała ułożyć listę znienawidzonych czynności i ogólnego hejtu na świat, na pierwszym miejscu zdecydowanie pojawiłaby się "przeprowadzka". Minęło już trochę czasu, a ja nadal jestem tym zmęczona. Druga prawdziwa przeprowadzka w moim życiu, pierwsza była łatwiejsza...<br />
<br />
I pomyśleć, że takie niby przeprowadzki lubię, wyjeżdżałam na pół roku, na dwa lata, było pięknie. Ale wtenczas nie musiałam pakować życia w kartony, wystarczyły ciuchy w torbach, buty w jednym pudle, laptop i hulaj dusza, piekła nie ma!<br />
<br />
Najwyraźniej im dalej w kartonowe pudła, tym bardziej pakujemy tam też życiową energię.<br />
<blockquote class="tr_bq">
<i>"Jestem przekonany, że chodzi o ten zapał. Którego brak.</i><br />
<i>Muszę go znaleźć. Odnaleźć na powrót.</i><br />
<i>Gdzieś przecież istnieje.</i><br />
<i>Przypuszczalnie nie warto o tym mówić.</i><br />
<i>To trochę tak, jak z zen. </i><br />
<i>Póki próbuję, nic mi nie wychodzi.</i><br />
<i>Dopiero kiedy przestaję, wszystko się udaje.</i><br />
<i>Cholerni buddyści. Myślą, że są tacy piekielnie chytrzy."</i><br />
<span style="font-size: x-small;"><i>Erlend Loe, "Naiwny.Super", Wyd. Zyski i S-ka, Poznań, 2002 r., str. 33.</i></span></blockquote>
W "Naiwny. Super" jestem gdzieś w okolicach strony pięćdziesiątej, ale już lubię tę książkę i jej bohatera. Wyobraźcie sobie, kupił sobie czerwoną piłkę i teraz uderza nią w ścianę na podwórku, codziennie, najczęściej po wieczornych <i>Wiadomościach</i>.<br />
A przy okazji, na stronie 34 dowiedziałam się, że z mojej osoby udałoby się uzyskać mniej więcej tyle wapnia, żeby pobielić dwie trzecie przeciętnego kurnika. Nawet podniosło mnie to na poniedziałkowym duchu.<br />
<br />
Liritio poza kartonami (sztuk mrowie a mrowie), kotem (sztuk jeden), C. (sztuk jeden), obecnie posiada również kilka mebli, zasłonkę i dwa wielkie gęsie jaja w lodówce. Na czas transportu skrzętnie je upakowałam w papier toaletowy i tekturowe pudełko po herbacie. I w tym herbacianym kartoniku siedzą sobie z tyłu lodówki, a ja nie wiem co się robi z gęsim jajem. Może wysiaduje....liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-46609405194522509282013-11-01T20:31:00.000+01:002014-06-25T00:04:31.585+02:00Blade światłoCzyli jesień nam późnieje, czternasta na Placu Konstytucji to blade promienie przeświecające przez kolumnadę.<br />
Późniejąca jesień i późniejąca Liritio, obwieszcza nieśmiałą reaktywację. Nieobecność stara się tłumaczyć przeprowadzką (po co mi to było) i nawałem pracy (nic nowego). Ale wraca, Liritio zawsze będzie wracać, prędzej czy później.<br />
<br />Cały październik męczyłam "Wymyślanie wrogów" Umberto Eco, nie po raz pierwszy stwierdzając, że z Eco się rozmijam.Czasem czytam, "Zapiski na pudełku od zapałek" nawet lubię, ale ogółem nie ta wrażliwość, nie te tematy, nie do końca działamy. Rozdział poniekąd o Wiktorze Hugo - rewelacja. Resztę męczyłam pokartkowując. Nieładnie z mojej strony, ale czasem słabłam. <br />
<br />
Eco, przerywany świetnymi kryminałami Nessera i "Hotelem św. Augustyna" Irwina Shaw (o którym niebawem będzie więcej, tymczasem więc zmilczę), zajął mi cały, długi miesiąc. Ach tak, początkowo kończyłam jeszcze Dehnela, na zmianę marszcząc się na jego przyczepianie się do drobnostek i radośnie pokwikując nad elegancką złośliwością, którą uprawia tak pięknie.<br />
Lubić, nie lubić, czytanie Dehnela ma sens, nie dość że inteligentny, styl ma porządny i ładny. Dopracowany.<br />
<br />
Obecnie podczytuję "W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe" Anne Fadiman, której "Ex libris" swego czasu czytałam z przyjemnością.<br />
I w owych "Esejach poufałych", które już kocham za zmniejszanie mojej literackiej ignorancji, jest rozdział o skowronkach i sowach.<br />
Dawno już nie napomykałam o moich nocnych upodobaniach, ale przynajmniej część z Was może wiedzieć, że Liritio nocami egzystuje najpiękniej.<br />
<br />
Fadiman cytuje nieznanego mi bliżej pana:<br />
<blockquote class="tr_bq">
<i>"Kiedy piszę po zmroku - zauważył Cyril Connolly - w moją prozę wsączają się purpurowe wieczorne cienie. Dlaczego zatem nie piszę o poranku? Ponieważ ja niestety jakoś nie miewam poranków, a do tego choć ja sam nie pogardzam ludźmi, którzy chodzą spać wcześniej ode mnie, to oni wszyscy dziwnie się denerwują, że ja nie wstaję."</i><br />
<span style="font-size: x-small;"><i>Anne Fadiman, "W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe", Wydawnictwo Znak, Kraków 2010, str.73 </i></span></blockquote>
Historia mojego życia: nie miewanie poranków. To byłaby kwintesencja, "jakoś nie miewam poranków".<br />
To znaczy, miewam, ubolewam nad tym, teraz już miewam. Były jednak takie czasy, kiedy Liritio o godzinie szóstej może się kładła, ale na pewno nie wstawała. <br />
A te bez mała odwieczne walki z moim dziadkiem, który mnie pokątnie acz skutecznie wychowywał, a odkąd pamiętam kładł się spać o godzinie 22 i wstawał w okolicach 6. W jego oczach byłam prawie że Antychrystem... Mimo to dogadywaliśmy się przednio, więc to tylko szybkie napomknięcie z prywaty.<br />
<br />
Noce, noce!<br />
Miasta nocą, światła i w końcu szum drzew, w ciągu dnia skutecznie zagłuszany łoskotem życia. I taka specyficzna, przyczajona cisza z pojedynczymi, jasnymi oknami w tle. Uwielbiam.<br />
Pustkowia nocą? Gwiazdy, szmery, jesteśmy sami na świecie. Piękne i trochę straszne zarazem.<br />
<br />
"Nighthawks at the Diner" Hoppera, sztandarowy przykład. A Liritio Hoppera lubi, natomiast "Nighthawks..." to nie jest ten ulubiony obraz. Czy kiedyś już mówiłam, że "New York Movie" Liritio chwyta za... Za coś chwyta. I nie każcie mi tłumaczyć, i tak nie wiem.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Jest też <a href="http://liritio.blogspot.com/search/label/malarstwo">Spilliaert</a>, który jakoś tak dobrze noce malował...<br />
<br />
A od niedawna podglądam Jeremiego Manna, współczesny artysta. Turnerem zdecydowanie nie jest, ale coś w jego obrazach kazało mi zapamiętać nazwisko <a href="http://redrabbit7.com/cityscape/">i tutaj wracać</a>.<br />
Kiedyś dawno przeglądając czyjś tumblr. zwróciłam uwagę na <a href="http://static.squarespace.com/static/51c15e1be4b03a0f7c9daece/522bbf0ae4b04287ea7843ed/522bc7b6e4b0e0717e3c3f17/1378701162476/Manhattan%20Nights.jpg?format=750w">"Manhattan Nights".</a><br />
Chwilę potem, nie wiedzieć czemu, <a href="http://static.squarespace.com/static/51c15e1be4b03a0f7c9daece/522bbf0ae4b04287ea7843ed/522bc697e4b0bb402a7e8169/1378600618045/Bryant%20Sreet%20Bar.jpg?format=750w">zakochałam się w tym, "Bryant Street Bar"</a>.<br />
Ale najbardziej "Lights in Midnight Rain"<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://static.squarespace.com/static/51c15e1be4b03a0f7c9daece/522bbf0ae4b04287ea7843ed/522bc785e4b03f0bcd635b3f/1378600855827/Lights%20in%20Midnight%20Rain.jpg?format=1000w" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://static.squarespace.com/static/51c15e1be4b03a0f7c9daece/522bbf0ae4b04287ea7843ed/522bc785e4b03f0bcd635b3f/1378600855827/Lights%20in%20Midnight%20Rain.jpg?format=1000w" height="288" width="500" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Jeremy Mann, "Lights in Midnight Rain". Liritio trochę kocha.</i></td></tr>
</tbody></table>
liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-37156620949368109042013-10-01T15:43:00.003+02:002014-12-06T17:48:04.840+01:00Zwycięzca został jeden, tzn. wróciły seriale.Dwa okna na ulicę, w jednym zupełnie brązowe drzewo szybko pozbywające się liści, w drugim nadal prawie zielone, czupurne listki nie poddają się obezwładniająco zimnej jesieni. Wybieram to drugie.<br />
Tyle zagajenia.<br />
<br />
Przede wszystkim jesień, a jesień oznacza seriale. I Liritio wraca do korzeni, zakosami, ale wraca, bowiem kiedyś (prawie) w ogóle nie oglądałam seriali, i dzisiaj - po kilku latach zanurzania się coraz głębiej w rzadko uzasadnione hity i znacznie częstszą sieczkę - wychodzę z serialowego nawyku z kilkoma nokautami i kilkoma przyjemnostkami, ale bez wcześniejszego przeciążenia.<br />
<br />
Najgorsze są zawody, a serialowe bywają częste. Co sezon nowa próba, z której ciężko wyjść obronną ręką, jest to zmęczenie zarówno moje, jak i materiału. Nadal odpadają proceduralne serie w stylu "Mentalisty", "White Collar" i "Castle", z sentymentu starałam się do nich wrócić po przerwie, ale nic z tego. Poniekąd wdaje się znudzenie niezmiennie dalekim finałem, przykładowo: przypadek Mentalisty, w którym temat Red Johna został wykorzystany w możliwie najgorszy sposób, bo ani to motyw przewodni, ani nie dająca spać intryga spajająca początek z końcem.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://vanessa.balieiro.com/wp-content/uploads/2014/04/3933538.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://vanessa.balieiro.com/wp-content/uploads/2014/04/3933538.jpg" height="225" width="400" /></a></div>
<br />
Moje małe guilty pleasure, "Covert Affairs", miało dobrą połowę sezonu trzeciego i mocny zwrot w jej końcu. Niestety, wszystko, co tak ładnie zbudowano i napinano w połowie pierwszej, w drugiej zostało zamiecione pod dywan (głównie w absurdalnie pominiętej części emocjonalnej, pomówmy o podkopywaniu wiarygodności głównych charakterów), równią pochyłą rozpoczynając sezon czwarty, w którym intryga polityczna wołała o pomstę do nieba. Dajcie spokój, to nie Simsy! <br />
Szkoda mi tego marnego końca sezonu czwartego, pewnie napocznę piąty, ale mam obawy co do naszego happy endu. O "Covert Affairs" mogłabym napisać mały elaborat, jako że mocne i słabe strony tego serialu są tak silnie ze sobą splecione, że nie sposób podać jedno dobre remedium na poprawę poziomu kolejnych sezonów. Poza jednym pewniakiem: przywrócić postać graną przez <a href="http://www.imdb.com/name/nm0004912/">Odeda Fehra</a>, jego rola to świetny początek wszelkich konfliktów i wzruszeń. <br />
<br />
Zachwalane przeze mnie <a href="http://liritio.blogspot.com/2011/11/maratonczykczka-maratonka-serialowa.html">tutaj "Body of Proof"</a> zupełnie straciło urok po zlikwidowaniu jednego z głównych charakterów, płaczę nad beznadziejnym czwartym sezonem <a href="http://liritio.blogspot.com/2013/03/powracam-z-maym-tasiemcem-czyli-teraz.html">"Cougar Town"</a>, nad skasowaniem <a href="http://liritio.blogspot.com/2012/09/sitcomy-zjadaja-mnie-na-sniadanie-czyli.html">"Happy Endings"</a>, ogółem: nie mam co oglądać. To niewątpliwie jest kolejny z powodów mojego wycofania z serialowej manii.<br />
<br />
Są jednak i pozytywne odczucia. Niektóre zaskakujące, niektóre trwałe o początku, niektóre przebrzmiałe. Ach, wieść gminna niesie, że apogeum geniuszu BBC, czyli Sherlock, w końcu powróci. Ale wiecie jak jest... Nie uwierzę dopóki nie zobaczę.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://thedrugofthenation.files.wordpress.com/2013/09/broadchurch1.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://thedrugofthenation.files.wordpress.com/2013/09/broadchurch1.png" height="214" width="400" /></a></div>
<br />
Jakiś czas temu obejrzałam rewelacyjne "Broadchurch", nie dość że atmosfera ponurej sprawy w nadmorskiej miejscowości idealnie uzupełniała sprawnie napisany scenariusz, jest to również przepięknie nakręcony serial. Przepięknie, a bez tanich sztuczek. <br />
Na wielu blogach widziałam pochwalne piewy, również na różnych portalach "Boardchurch" zbiera bardzo pozytywne opinie, a nic nie dzieje się bez przyczyny.<br />
Sezon drugi kiedyś ma być, chyba nieprędko, chociaż nie sprawdzałam. W każdym razie, oglądałabym kolejne odcinki z ponurym, zgryźliwym DI Hardym (David Tennant) i wcześniej nieznaną, ale tak genialną Olivią Coleman w roli DS Miller. <br />
Dla mnie "Broadchurch" nie jest triumfem zręcznej intrygi, która zaskakuje nas non stop, o nie, rozwiązanie sprawy z pierwszego sezonu w pewnym momencie staje się dość oczywiste (chociaż może to zależy od sposobu przetwarzania kryminalnych intryg, Liritio niestety szybko poznaje się na mordercach, czy to w serialach, czy to w książkach, nie jest to przechwałka, raczej ubolewanie). Ale sposób, w jaki napisano i nakręcono osiem odcinków "Broadchurch"... Czapki z głów. <br />
<br />
Czyli co pozostało? Niewiele, bardzo niewiele. <br />
Liritio wierna jest jednemu tytułowi, o dziwo (i nieco przecząc sobie) serial jest proceduralny, ale solidny i wdzięczny. A przy tym nieco inny.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://images.wikia.com/maditsmadfunny/images/8/8b/Person_of_Interest_Logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://images.wikia.com/maditsmadfunny/images/8/8b/Person_of_Interest_Logo.jpg" height="225" width="400" /></a></div>
<br />
Tak, do mety dobiega jedynie "Person of Interest", które w zeszłym tygodniu rozpoczęło swój trzeci sezon, a dwa poprzednie przebiegały intrygująco i, o dziwo, bez pudła.<br />
<br />
Poza tym, że "Person of Interest" oczywiście miewa lepsze i gorsze odcinki, a przy tym można wyrazić liczne wątpliwości co do zupełnego prawdopodobieństwa akcji, Lirito dostrzega bardzo silne pozytywy, które w sumie sprowadzają się do jednego mianownika: odwagi we wprowadzaniu nowego przy jednoczesnym rozwijaniu starego. W "Person of Interest" mocno docenia się zdecydowanie w sprawnym finalizowaniu licznych wątków oplatających główną nitkę fabuły, która powoli staje się coraz bardziej skomplikowana. Ale o Person of Interest Liritio oddzielnie napisze więcej, akurat ten serial jest wart owego "więcej".<br />
<br />
A na marginesie charakterów, z pewnym zaskoczeniem dostrzegłam, że gdy rozważamy pisanie kobiecych postaci, "Person of Interest" jest pięknym i rzadkim przykładem traktowania płci żeńskiej jak pełnowymiarowych, równych mężczyznom postaci. Innym takim serialem obecnie wydaje mi się jedynie "Hannibal" Fullera. Wcześniej mogłabym jeszcze dorzucić do tego "Układy", ale ten genialny serial prawniczy niestety się skończył, jeszcze dawno skasowane cudo Sorkina "Studio 60 on the Sunset Strip". Nieznanego nie biorę pod uwagę, więc z chęcią dowiem się, że są liczniejsze przykłady.<br />
<br />
Patrząc w niedaleką przyszłość, widzę dwa znaki zapytania. Nowy serial, "Masters of Sex", przyciąga obsadą, bardzo lubię Lizzy Caplan, a wszyscy wiemy, że Martin Sheen jest super.<br />
I w końcu muszę zobaczyć hicior Finchera, a więc "House of Cards".<br />
Brak mi dobrej komedii.<br />
<br />
PS. Liritio od niechcenia rzuca okiem na "Homeland", ale finał drugiego sezonu mnie zniesmaczył i przyznaję się, że dla mnie tylko Damian Lewis, Morgan Saylor i Rupert Friend mają w tym serialu sens. Ale nie da się ukryć, "Homeland" wciąga, nawet jeśli potem właściwie nie wiemy dlaczego.liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-67548273913315128582013-09-10T14:09:00.002+02:002014-12-06T17:50:04.101+01:00"Księżniczka z lodu", Camilla Läckberg, czyli agresja winą poniedziałku"Mankell przynajmniej jest solidny", było jedynym, co powiedział C., kiedy krzywiłam się nad kolejnym szwedzkim kryminałem, tym razem "Księżniczką z lodu" Camilli Läckberg. I miał rację, rzeczywiście, Mankell przynajmniej jest solidny. <br />
<br />
Liritio jest na bakier ze szwedzkim kryminałem od zawsze - o tym możecie wiedzieć, nie pierwszy raz marudzę - ale od kiedy zyskały na popularności, często zastanawia się, czy jest z nią coś nie tak. Zwykle dochodzi do wniosku, że to naturalna kwestia preferencji, oczywistość, że powinna dać sobie spokój i tyle.<br />
Gorzej jest, gdy owe rozważania rozpoczną się w poniedziałek, jak rozpoczęły się tym razem (czyli wczoraj). W poniedziałki Liritio dochodzi do jak najgorszych wniosków, a jej codzienna, względnie pozytywna obojętność wobec świata zmienia się w zdecydowaną wrogość. Ot, życie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://esensja.stopklatka.pl/obrazki/okladkiks/113513_smiejacy-sie-policjant_2011_400.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://esensja.stopklatka.pl/obrazki/okladkiks/113513_smiejacy-sie-policjant_2011_400.jpg" height="356" width="250" /></a></div>Jestem prawie pewna, że pierwszym szwedzkim kryminałem, jaki kiedykolwiek przeczytałam, musiał być całkiem dobry "Śmiejący się policjant" Sjöwall i Wahlöö, który stał na regale mojej matki zaraz obok "Jak kamień w wodę", seria z jamnikiem i te sprawy. Sjöwall i Wahlöö są wyjątkiem w mojej niechęci do skandynawskich kryminałów, chociaż nikogo nie próbowałabym nawet przekonywać, że "Roseanna" jest dobrą książką. <br />
Kolejny był na pewno Ekström, cztery książki stały na tym samym regale, Liritio czytała, co było. Ale Ekströma wyjątkiem już nazwać nie mogę, poza może "Węgorz ryba pożądana" nie wciągnęłam się w żaden jego kryminał, a i węgorz szału nie robił.<br />
<br />
Duży przeskok w czasie i mamy Larssona. Widzicie, Liritio się irytuje, bo Larsson jest już mało znany. Tzn, jest bardzo znany, bo przecież filmy, ale jeśli ktoś nie przeczytał Millennium przed kilkoma laty, jestem prawie pewna że już albo nie przeczyta, albo w nieustannej zalewie szwedzkiej literatury, przeoczy, zapomni, odłoży w połowie. <br />
Dlaczego? Bo ten cały badziew tak chętnie wypluwany obecnie przez wydawnictwa jest łatwiejszy, ach, o ile łatwiejszy, a przecież i Larsson nie "Ulissesa" napisał, ale kryminał trochę przygodowy, trochę polityczny.<br />
Skąd taki niemiły wniosek? Proste, z biblioteki. Kiedy podejść do szwedzkiej półki, stoi Mankell, stoi trylogia Millennium. Wszyscy korzystający z bibliotek już przeczytali? Możliwe. Ale dla mnie jest to też wyznacznik braku zainteresowania.<br />
<br />
A Mankell przynajmniej jest solidny, co przyznam bez bicia, mimo że ze wszystkich jego wydanych po polsku książek (a Liritio przeczytała prawie wszystkie) podobała mi się tylko jedna i już nawet nie pamiętam która. Chyba "Mężczyzna, który się uśmiechał" (zbieżność z policjantem z regału matki przypadkowa). Dzisiaj już nawet nie umiem powiedzieć, dlaczego jedna mi się podobała, pewnie intryga bardziej w moim stylu, a może o co innego chodziło...<br />
Larsson też był solidny, nie jest to literatura wielkiej klasy, ale w swoim gatunku mierzy wysoko, "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" są bardzo dopracowaną książką, skomplikowaną i dopracowaną. Kolejne części Millennium to trochę inna bajka, mnie drażniła Lisbeth i zmiana tematyki, znacznie mniej tajemniczo - kryminalna, znacznie bardziej sensacyjno - spiskowa. Nadal jednak były to bardzo długie, bardzo dopieszczone książki. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjaWjnM6sXasxCCsnWlVIAZ8XFng6hFkw0S8H8j-TNyq23gxj-LT_nGlujEYLGGDLSGLKknoilzAKjleKYhLQNrfwF3UeVXGPPb_Alpgx8beVSZr09bKAb0vBUALQ3goycWIvcfve81DvZ/s1600/9137137964.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjaWjnM6sXasxCCsnWlVIAZ8XFng6hFkw0S8H8j-TNyq23gxj-LT_nGlujEYLGGDLSGLKknoilzAKjleKYhLQNrfwF3UeVXGPPb_Alpgx8beVSZr09bKAb0vBUALQ3goycWIvcfve81DvZ/s400/9137137964.jpg" height="370" width="250" /></a></div>I tą drogą docieramy do wrześniowego poniedziałku, kiedy Liritio do końca przekartkowała, inaczej nie da się tego nazwać, "Księżniczkę z lodu" Läckberg, po czym trzasnęła się dłonią w czoło. <br />
Mogę uwierzyć, że fafnasta książka tej kobiety jest lepsza niż pierwsza, mogła się wyrobić, lubiany przeze mnie <a href="http://liritio.blogspot.com/2012/08/woanie-grobu-simon-beckett.html">Beckett się wyrobił</a>, jej nie zabronię. <br />
Ale sama "Księżniczka z lodu" to tandetna fabuła, sztampowo napisana (serio, jakby według samouczka), nudno, prosto, w negatywnie niefinezyjnym tego słowa znaczeniu.<br />
Erika, piękna i mądra pisarka, jest postacią pozbawioną charakteru, ale wiadomo, że piękna, cudownie, jej amant jest jeszcze gorszy, charaktery drugoplanowe to parodia i stereotypy. Jeśli najciekawszym bohaterem książki jest emeryt planujący ucieczkę od żony, który w całkiem długiej fabule pojawia się dokładnie trzy razy, to ja nie mam pytań.<br />
Zdenerwowałam się.<br />
<br />
Tyle że taka jest prawda, wśród kryminalnej pulpy importowanej ze Skandynawii o perełki trudno. Co tam perełki, po prostu o dobre kryminały jakoś trudno. A tyle już tego towaru przeczytałam... Z jednej strony, nie moje gusta, do tego wracam, o tym cały czas pamiętam. Ale jednak po "Księżniczce z lodu" uświadomiłam sobie, że każdy kolejny kryminał z Północy, który trafia w moje ciągle nienasycone łapki, to równia pochyła.<br />
<br />
Są dobre przykłady, fińska Lehtolainen, na upartego norweski Nesbø, islandzka Sigurðardóttir, co drugą jej książkę czyta mi się bardzo dobrze, szwedzki Håkan Nesser, ale to naprawdę rodzynki w tłumie pisarzy kwalifikujących się na półkę pod hasłem "bardzo, bardzo średnie". Ciągle pamiętam o mojej rozbieżności upodobań, tak, generalizuję, tak.<br />
<br />
Tylko dlaczego idąc do księgarni widzę zalew "następców" Larssona, "lepszych niż Mankell", itd, itp, a z około trzydziestu książek Marthy Grimes na polski przetłumaczono mniej więcej osiem? Reklama dźwignią handlu, to rozumiem bardzo dobrze, co nie zmienia faktu, że protestuję.<br />
Ale skoro Liritio nie została zasypana przez wydawnictwa mrowiem a mrowiem książek (w tym kryminałów) hiszpańskich czy angielskich, czyta, co jest, po latach ciągle czyta, co jest, kiedyś Ekströma, dzisiaj Läckberg. I zdecydowanie woli się zanudzać Ekströmem, niż kaleczyć kolejnymi tomami sagi, tak jest serio napisane na okładce, "saga kryminalna". Że też nie zwróciłam na to uwagi w bibliotece i cichutko nie odłożyłam "Księżniczki..." na półkę. Mnie by to oszczędziło nerwów, a Wam marudzenia.liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-63612745017673844782013-09-03T17:11:00.000+02:002015-03-30T22:22:44.294+02:00Sierpniowa Liritio, czyli już jakby minionaLiritio miewa ostatnio szczęście do książek, możliwe, że trochę szczęściu pomaga, uparcie przekładając wszystko inne Światem Dysku, ostatnie nastroje Liritio nie pozwalają na filozofie i dramaty, poza tym czasu coraz mniej. Jeszcze na dodatek (prawie) nigdy nie jest tak, żebym czytała tylko jedną książkę, więc proces finiszowania się rozwleka.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://www.publio.pl/files/product/big/9d/00/7f/48201-bogowie-honor-ankh-morpork-terry-pratchett-1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.publio.pl/files/product/big/9d/00/7f/48201-bogowie-honor-ankh-morpork-terry-pratchett-1.jpg" height="348" width="250" /></a></div>Odkąd po cudnym <a href="http://liritio.blogspot.com/2013/08/polityka-i-ups-gdzie-jest-moja-krowka.html">"Łups!"</a> Liritio złapała chrapkę na Pratchetta, pochłonęła "Bogowie, honor i Ankh-Morpork", jak zwykle radosna przy znanej pratchettowości.<br />
<br />
Tym razem Ankh-Morpork było w stanie wojny z Klatchem, Vimes posiłkował się mądrością książki genialnego Tacticusa, Vetinari jak zwykle kradł moje serce swoją spokojną przebiegłością, a straszny pustynny lud D'Regów spotkał na swojej drodze (na mocno wojennej drodze) niezwykłego Kapitana Marchewę.<br />
Cytat z Tacticusa, którego wojskowy geniusz nie ulega żadnej wątpliwości po skończeniu książki, jakbyście mieli w planach prowadzenie jakiejś inwazji, jest jak znalazł.<br />
<blockquote class="tr_bq"><i></i> <i>"Po pierwszej bitwie w Sto Lat sformułowałem zasadę, która dobrze mi służyła w innych bitwach. Brzmi ona: jeśli przeciwnik ma niezdobytą twierdzę, dopilnuj, żeby w niej został."</i><br />
<span style="font-size: x-small;"><i>"Bogowie, honor i Ankh-Morpork", Terry Pratchett, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa, str. 208.</i></span></blockquote>Zrobiłam małą przerwę na świetną książkę <a href="http://lubimyczytac.pl/ksiazka/71729/tak-daleko-do-nieba">Richarda Bradforda, "Tak daleko do nieba"</a> (tak blisko do Teksasu), zdziwiona, że od razu zaczęłam ją uwielbiać, a jeszcze bardziej zdziwiona, że w żadnej (prawie) bibliotece nie można jej dostać. Ale jeśli macie możliwość, czytajcie Bradforda, warto.<br />
<br />
Kończąc "Tak daleko do nieba" ze złośliwym uśmiechem na ustach, płynnie przeszłam do "Prawdy" (nadal Pratchett, nadal Ankh-Morpork) i jestem zachwycona chyba na równi z "Piekłem pocztowym". Wśród bardzo różnych książek Pratchetta, "Prawda" zdecydowanie należy do tych najlepszych, a jeszcze jej nawet nie skończyłam.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: right;"><a href="http://www.gandalf.com.pl/o/mlodszy-ksiegowy,big,363174.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://www.gandalf.com.pl/o/mlodszy-ksiegowy,big,363174.jpg" height="385" width="250" /></a></div>Obecnie podczytuję "Młodszego księgowego" Dehnela i coraz bardziej się cieszę. Pierwsze dwa felietony mnie nie porwały, ale potem... Złośliwość jest zacna, śmieję się miejscami do tych komentarzy niczym głupi do sera. Jest z czego się śmiać, Dehnel w złośliwości bywa elegancki, stąd moja sympatia, spostrzegawczy, nie nadyma się. Oczywiście, skoro Dehnel, wiadomo, trochę przeintelektualizowany, trochę snob, tu i tam na wyrost, tu i tam generalizuje aż nadto. Ale inteligencja i humor są najważniejsze, wszelakie ludzkie wady kłaniają się tym dwóm zaletom, więc "Młodszego księgowego" lubię coraz bardziej.<br />
<br />
Jeśli mówić o Dehnelu, najlepiej pamiętam "Lalę", którą dawno temu bardzo bezczelnie zabrałam koleżance na wakacyjnym wyjeździe (kiedy ona była gdzieś w połowie książki, zbrodnia to niesłychana...), niby to zerknąć na kilka pierwszych stron. Tzn., miałam szczery zamiar zerknąć, przekartkować, ustalić czy warte czytania, po czym oddać i poczekać grzecznie na swą kolej. Plan upadł, oddać już nie chciałam. <br />
<br />
A w tzw. międzyczasie przeczytałam (baaaaardzo powoli) <a href="http://lubimyczytac.pl/ksiazka/152319/daleko-stad-podroz-afrykanska">"Daleko stąd. Podróż afrykańską" E. Waugh'a</a>, utwierdzając się w przekonaniu, że nie ma kontynentu (poza Europą) fascynującego mnie na równi z Afryką. Waugh, jak "Powrót do Brideshead", angielski, trochę smutny, nostalgiczny, cierpki, czarujący.<br />
<br />
Za to przed Dehnelem, Bradfordem i jeszcze przed falą chęci na Pratchetta sięgnęłam po książkę Rosy Montero, "Łzy w deszczu". Połknęłam ją w trzy dni i jestem niezmiennie zaskoczona, jak bardzo mi się podobała i jak mocno różni się od innych przetłumaczonych na polski książek tej autorki.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhuQofWlkitgo0qctDXtujc0m2shr4dLHKOB8H5U4VGK-OGFIkYWqfK-0A9T4RxULH-7AkUKnT2gxzqpZOobNCVTxu2CnoA5NE5sLd47Tv1GIGskzKSt-T0i4l4PsaGBWW8N4OVTCV8apY/s400/Lzy-w-deszczu.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhuQofWlkitgo0qctDXtujc0m2shr4dLHKOB8H5U4VGK-OGFIkYWqfK-0A9T4RxULH-7AkUKnT2gxzqpZOobNCVTxu2CnoA5NE5sLd47Tv1GIGskzKSt-T0i4l4PsaGBWW8N4OVTCV8apY/s400/Lzy-w-deszczu.jpg" height="355" width="250" /></a></div>Futuryzm jest podstępnym tematem, zdaje się, że mimo nieograniczonego (względnie nieograniczonego) pola do popisu, nasze wizje mniej więcej pokrywają się z wizjami innych, a więc albo kryzys atomowy, albo degeneracja planety i różne wersje androidów.<br />
<br />
Już samo to, że polubiłam upartą bohaterkę było pewnym zdziwieniem. Ale polubiłam, Bruna jest trochę komiksowa, aczkolwiek może tak właśnie powinno być, skoro jest androidem. Uwikłana w tajemnicze knowania stara się dojść do prawdy, w czym pomaga jej przyjaciel, archiwista historii świata (Montero bardzo ciekawie rozpisała naszą najbliższą przyszłość, mniej katastroficznie niż większość podobnych książek, choć nadal ponuro). Ważną rolę w wydarzeniach odgrywa też pewien pamięciopisarz (androidom pisze się pamięci) i policjant prowadzący dochodzenie w sprawie dziwnych i bardzo groźnych zachowań pozornie losowych androidów. Spiski, morderstwa, podejrzani, podejrzani...<br />
<br />
Bardzo dobra, barwna książka, trochę wciągającej intrygi, trochę rozważań nad kondycją świata, Rosa Montero ponownie trafiła do mnie jak w dziesiątkę. I ostatnia biała niedźwiedzica, którą widać na okładkach hiszpańskich wydań, niedźwiedzica, która jest, ale już jej nie ma, serce mi prawie złamała.<br />
<br />
I z takim sercem, przez niedźwiedzia prawie złamanym, mogę witać wrzesień, który po dwóch dniach szarych, mokrych i okropnych (jest rym, jest zabawa), wraca jednak do bycia ładnym wrześniem. Tak trzymać. <br />
<br />
Skoro jesień, skoro niedźwiedź, to chyba Osiecka i Krajewski.<br />
<b>Uciekaj moje serce </b><br />
W wersji live, żeby nie było. Piski fanek są. <br />
<br />
<iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/ibJV4J0QuUQ" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-87412453738183735472013-08-27T23:08:00.001+02:002013-08-27T23:08:21.650+02:00"Wypełnić pustkę", reż. Rama Burshtein <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://www.biosagenda.nl/poster/fill-the-void_18431_300_0_90.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="352" src="http://www.biosagenda.nl/poster/fill-the-void_18431_300_0_90.jpg" width="250" /></a></div>O losie, żeby dramat obyczajowy osadzony w chasydzkich realiach stał się moim w sumie ulubionym filmem lata?<br />
Co prawda może dzielić ów zaszczytny tytuł z niefrasobliwie komiksowym "RED 2", ale wątpię, żeby stawianie tych dwóch filmów w jednym rzędzie miało najmniejszy nawet sens. <br />
<br />
Jeśli mówimy o "Wypełnić pustkę", ważne okazują się dwie sprawy: jak wiele wiemy o chasydach i jak bardzo doceniamy subtelność scenariusza.<br />
Ja na przykład lubię stwierdzać, że to co subtelne jest tym, co ulubione, ale niekoniecznie bywa to stuprocentową prawdą, a niedopowiedzenia w "Wypełnić pustkę" nieco mnie przerosły. I tutaj dochodzi to pierwsze, przerosły, bo Liritio naprawdę niewiele wie o chasydach i liczyła na nieco większy zastrzyk informacji. Czyli Liritio tyleż zachwycona, co niedoinformowana, wiadomo, ignorancja jest super.<br />
<br />
Z jednej strony "Wypełnić pustkę" mogłoby mieć miejsce w każdym świecie, z drugiej strony jedynie w obyczajowości chasydów (chyba jedynie) znajduje się wytłumaczenie wielu scen. Do czego zmierzam? Swoiste didaskalia by mnie ratowały, bo o ile nazwy poszczególnych ceremonii mogę sobie w wyszukiwarce znaleźć, cieńsze tematy pozostaną dla mnie niewiadomą. Że Shira poszła sama do Rabina, to dobrze, źle, dziwnie, normalnie, no jak? Że tutaj biegają, a tam śpiewają, ja nie wiem, co jest naturalne, co na wyrost, co źle widziane, co z dnia powszedniego. Mogę się jedynie domyślać, a choć domyślna bywam, nie mogę powiedzieć, żebym "Wypełnić pustkę" w każdym calu rozeznała i pojęła.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://d1oi7t5trwfj5d.cloudfront.net/5d/181fd0f52611e1baf122000a1d0930/file/venice-review-fill-the-void.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="http://d1oi7t5trwfj5d.cloudfront.net/5d/181fd0f52611e1baf122000a1d0930/file/venice-review-fill-the-void.jpg" width="376" /></a></div>Dzieje się tak: starsza siostra Shiry umiera przy porodzie. Właściwie akcja tym się zaczyna i kończy, chociaż tak naprawdę kłamię, bo kończy się zupełnie gdzie indziej. Rzecz w tym, że Shirę mieli wydać za mąż, ale teraz żałoba i mały synek, a jeszcze ojciec... A ojciec zrozpaczony, chociaż w sobie, emocjonalnym być nie przystoi. <br />
Mój ulubiony był mądry dziadek (tzn. ojciec Shiry), człowiek małomówny. I Rabin! Scena z piekarnikiem jest kwintesencją rozsądnej dobroci. Zobaczcie i zapamiętajcie.<br />
Tyle obok spraw, że matka nie potrafi ruszyć dalej, a przecież codzienność puka, a okaleczona ciotka (stara panna, to określenie jeszcze służy?) ma swoje zdanie na każdy temat dotyczący zamążpójścia (ale nie jest to akcent komediowy, absolutnie), a koleżanka się zaręczyła, ale siostra koleżanki nie. I niby wszystko wokół ślubów się kręci? I tak, i nie, z naciskiem na nie, bo to śpiewy przy stole kradły serce Lirito, a nie swaty i miłostki zza regału. <br />
<br />
Dużo codzienności, ale bardzo uniwersalnej, mimo specyficznego środowiska ortodoksyjnych Żydów, plus to i minus. Szkoda trochę, że tak mało się wniknęło w nieznane, ale z drugiej strony, to nie zoo a chasydzi nie małpy. I wniknęło się może mało, za to delikatnie, naturalnie, nic na siłę.<br />
<br />
Co się pamięta? Muzykę, ale o tym na końcu. Zdjęcia, kamera nie bała się zbliżeń, może to taka kamerowa wnikliwość? Gra światłocieniem mistrzowska, ktokolwiek by operatorem nie był, może mieć na czole napis, że artysta, że subtelny, że zmyślny, że bez głupot. Zdjęcia rzeczywiście robią wrażenie, tutaj nie będę na wyrost w poetykę obrazu wnikać, na "Wypełnić pustkę" się po prostu przyjemnie patrzy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://assets.zebra.cultuurplatform.be/files/637/slideshow/10.jpg?1375263871" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="250" src="http://assets.zebra.cultuurplatform.be/files/637/slideshow/10.jpg?1375263871" width="389" /></a></div>Istotna pozostaje delikatność i złożoność. Niby mało, ale długo by opowiadać, niby niedopowiedziane, ale bez brawury. Shira to i młodość w miarę mądra, i wnikliwość miejscami nieco bezczelna. Ale potrzebna. Druga strona barykady, znaczy Yochay (na marginesie, jeśli nie wierzycie w atrakcyjność panów z pejsami w futrzanych czapach na głowie, oto znaczący wyjątek od reguły), tak obcy, chociaż mąż siostry, tak kontrastujący z chłopcami, których Shira poznaje. Nic dziwnego, tu mężczyzna, tam chłopcy. <br />
<br />
Czyli że jednak romans? Nic bardziej mylnego, żaden romans. Gra na akordeonie (to Shira), żałoba długa i pełna następstw niespecjalnie pozytywnych, życie rodzinne i delikatność wszechobecna. Emocje tłumione, które z rzadka wychodzą na wierzch i różne drogi do odpowiedzi na pytanie "co dalej?". Czyli trauma i rozwiązanie optymalne, w tej optymalności brzmiącej tak obrzydliwie technicznie kryje się bardzo wiele. A "Wypełnić pustkę" to tyleż rodzina, co międzyludzkie relacje, te z knowaniami, i te z miłością. Jak to w rodzinie, tutaj coś zamiecione pod dywan, tam coś dla dobra innych, tu bunt, tam pogodzenie, tu się poddajemy, tam działamy. <br />
<br />
I ta muzyka, już wspomniana. Śpiewy przy stole pozostaną długo w mojej pamięci, było w nich coś bardzo pięknego.<br />
A poniżej coś chyba najpiękniejszego.<br />
<br />
<iframe width="560" height="315" src="//www.youtube.com/embed/Z0tldz_-0yU" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2194136314729607673.post-4744893930116760112013-08-21T23:50:00.002+02:002015-08-06T23:01:54.281+02:00Zacznę prosto, kim jest Keyser Soze? Wszystko w tyle, znowu, a jakiś czas temu <a href="http://panorama-kina.blogspot.com/2013/07/zabawa-w-motywy-filmowe-motyw-obedu.html">z inicjatywy Mariusza</a> wyszło na to, że mam opowiedzieć o śledztwie w kinie. Tzn, o śledztwie w filmie, tzn w kontekście motywu filmowego... O, wysłowiłam się, motyw śledztwa w filmach, rozprawka na tysiąc słów. A tak naprawdę wszystko jest winą <a href="http://filmplaneta.blogspot.com/">tego Pana.</a>, inicjatora pomysłu.<br />
<br />
Temat jest szeroki, aczkolwiek fakt, że mogę wybrać swoje ulubione nawiązania nieco upraszcza zawiłą materię wyboru. A czy ja Wam kiedykolwiek mówiłam, jak kiepska jestem w wybieraniu? Największy dramat Lirito: gdzie zjeść obiad. Ale już, koniec, bez dygresji.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimJmSOpSWy5aBSOVyVYK_drPQEh1H6SwMcXQwCLJAQ1nkAd7j0ZYxVD8ghlcX0YfDCclLAAMeeCzEWgYXI50Oezgiif_IpocJ_9y_10qR9NWLGt1Zd7Hm98TPOcFxXfPpJx0IwkW5ffLw/s1600/Bez_tytu%C5%82u_2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="130" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimJmSOpSWy5aBSOVyVYK_drPQEh1H6SwMcXQwCLJAQ1nkAd7j0ZYxVD8ghlcX0YfDCclLAAMeeCzEWgYXI50Oezgiif_IpocJ_9y_10qR9NWLGt1Zd7Hm98TPOcFxXfPpJx0IwkW5ffLw/s400/Bez_tytu%C5%82u_2.jpg" width="433" /></a></div>
<br />
Tak naprawdę, dla Lirito jest to świetna okazja żeby wymienić kilka zupełnie ulubionych filmów, o których nie napisałam dotychczas, bo... (wstawcie pierwszy bezsensowny powód, który przemknie Wam przez myśl).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkTyx2w49bRDjXvTrhkYY_B9SFDw1RJC20oIL83YzgNW5aBFGyLYQfAcFIJGv5Qm0g7F1rkPJs_5tF4xUTht_d5oH2Za6U8qdzdrtYVP0TUl5o6ZmbnrDnXZYZMasfGQH_k-zs38mHjsM/s1600/Poster.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="373" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkTyx2w49bRDjXvTrhkYY_B9SFDw1RJC20oIL83YzgNW5aBFGyLYQfAcFIJGv5Qm0g7F1rkPJs_5tF4xUTht_d5oH2Za6U8qdzdrtYVP0TUl5o6ZmbnrDnXZYZMasfGQH_k-zs38mHjsM/s400/Poster.jpg" width="250" /></a></div>
<b>1. Podejrzani, reż. Bryan Singer, 1995 rok.</b><br />
Kiedy Wy mówicie "śledztwo', ja od razu krzyknę "Podejrzani", to się błyskawicznie kojarzy i jest pierwsze na liście. Film Singera jest znany (chyba) wszem i wobec, od przebiegłego pytania "kim jest Keyser Soze?" po doborową obsadę, mam wrażenie że nie ma osoby, która przynajmniej raz nie usłyszała o "Podejrzanych".<br />
<br />
Skracając akcję, pewien policjant przesłuchuje świadka pewnych wydarzeń, a jego historia powoli wyjaśnia koleje pewnej kradzieży i morderstwa. Tylko czy rzeczywiście? Bo właściwie, kim jest ten przeklęty Soze?<br />
<br />
"Podejrzani" są czymś pomiędzy genialnie nakręconą łamigłówką, historią wielkiego przekrętu i mrocznym, mocnym kryminałem ze świetną rolą Byrne'a. Samo śledztwo jest niejako odwrotne, wydaje się, że oglądamy jego finał, a prawda leży gdzie indziej.<br />
<br />
Niezmiennie mnie zadziwia, jak obłędnie dobry jest ten film.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-8CmT9IfEwsQ/TdgetO0dRoI/AAAAAAAAEXQ/Nn-wt0MdYKg/s1600/la_confidential_ver2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="370" src="http://4.bp.blogspot.com/-8CmT9IfEwsQ/TdgetO0dRoI/AAAAAAAAEXQ/Nn-wt0MdYKg/s400/la_confidential_ver2.jpg" width="250" /></a></div>
<b>2. Tajemnice Los Angeles, reż. Curtis Hanson, 1997 rok.</b><br />
A jeśli mówić o śledztwie, momentalnie nasuwa się film noir. A jeśli mówić o w miarę współczesnym kinie noir, będą to rewelacyjne "Tajemnice Los Angeles" z pamiętną rolą Kim Basinger.<br />
<br />
Dlaczego tak bardzo (ale naprawdę bardzo, bardzo) lubię "L.A. Confidential"? Możliwe, że trochę uwodzi mnie charakterystyczny klimat, ponurzy policjanci, piękne kobiety, nocne Los Angeles tak mało kojarzące się ze słońcem Hollywood, styl lat 50tych i wszechobecna, wątpliwa moralność bohaterów.<br />
<br />
"Tajemnice Los Angeles" są świetnie zmontowaną historią wielotorowego śledztwa, w którym ciężko określić, kto jest kim, klasyczny motyw. A ja uwielbiam tak dobrze uzasadnianą i tak subtelnie wprowadzaną w czasie ewolucję charakterów.<br />
I obsada... Russel Crowe w roli porywczego gliny, Kevin Spacey sprzedający policyjny talent w telewizyjnym programie i Guy Pearce w najlepszej chyba roli tego filmu, jako młody, nieugięty policjant w pogoni za karierą.<br />
<br />
Nie ma dobrego powodu, żeby nie obejrzeć "Tajemnic Los Angeles", po prostu nie ma. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijhXtMaJMddWsXn5hfIlXeD0xa4c2Lj7wFPyq13AVB6ByZVLr1StSRLpzID-uVahhCmx7E_KEEmMFVUYDohPiQecDQn6fPjSpozJmZEqyb47_bNoc7ZNuUKPmqew-Girm0wprqlff7ziUW/s1600/darkpassage.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="362" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijhXtMaJMddWsXn5hfIlXeD0xa4c2Lj7wFPyq13AVB6ByZVLr1StSRLpzID-uVahhCmx7E_KEEmMFVUYDohPiQecDQn6fPjSpozJmZEqyb47_bNoc7ZNuUKPmqew-Girm0wprqlff7ziUW/s400/darkpassage.jpg" width="250" /></a></div>
<b>3. Mroczne przejście, reż. Delmer Daves, 1947 rok.</b><br />
Skoro klimat kina noir w jakimś stopniu przywołuje "L.A. Confidential", cofnę się do oryginałów. I wybaczcie, ale kino noir i Humphrey Bogart idą w parze, a kiedy Liritio mówi o Bogarcie, Lauren Bacall musi wystąpić. <br />
<br />
Wiele razy nadmieniałam o czterech filmach tej pary, sztandarowy (w kontekście śledztwa) byłby "Wielki sen", ale <a href="http://liritio.blogspot.com/2010/06/lauren-bacall-i-kropka.html">nie będę się powtarzać</a>, szczególnie że Bogart i Bacall nakręcili też znacznie mniej znane "Mroczne przejście".<br />
<br />
Ciekawa jest struktura filmu będącego historią człowieka bez twarzy, któremu zabrano przyszłość fałszywym oskarżeniem o morderstwo żony. Wszystko widzimy oczami głównego bohatera, właściwie jesteśmy głównym bohaterem, kiedy ucieka z więzienia, przechodzi operację plastyczną i z pomocą pięknej nieznajomej prowadzi swoje prywatne śledztwo. Czyni to z "Mrocznego przejścia" film raczej Bacall niż Bogarta, ale można go oglądać z sentymentu dla obojga (jak czynię to ja) albo z uznania dla dobrego kina noir, nawet jeśli "Mroczne przejście" niekoniecznie trafia do pierwszej ligi gatunku. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://offandonscreen.files.wordpress.com/2012/10/mystic-river.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://offandonscreen.files.wordpress.com/2012/10/mystic-river.jpg" height="371" width="250" /></a></div>
<b>4. Rzeka tajemnic, reż. Clint Eastwood, 2003 rok.</b><br />
Kolejnym filmem, o którym nigdy dotąd nie pisałam, jest jeden z najlepszych filmów Eastwooda (wedle preferencji Liritio, a miejcie na uwadze, że nie oglądam westernów). Film jest wierną ekranizacją książki Denisa Lehane'a, przy okazji jednego z moich ulubionych pisarzy.<br />
<br />
Akcję rozpoczyna śmierć córki Jimmy'ego Markuma (Sean Penn) trudniącego się nie do końca legalną działalnością, który bez wytchnienia, wręcz opętańczo rozpędza się w dążeniach do odnalezienia jej mordercy. Laura Linney w roli jego żony gra jedną z najlepszych i najbardziej przewrotnych (albo niedopowiedzianych) ról kobiecych, jakie pamiętam.<br />
Jednocześnie śledztwo w sprawie tego morderstwa prowadzi policyjny detektyw Devine (uwielbiany i niedoceniany Kevin Bacon), a na drugim planie dużą rolę odgrywa niezrównoważony Dave Boyle (Tim Robbins). Trzej bohaterowie znają się od dziecka, ich przyjaźń została przed laty brutalnie odmieniona porwaniem małego Dave'a, retrospektywna historia tych wydarzeń stanowi drugi wątek częściowo wyjaśniający mocno niejednoznaczne relacje między tą trójką.<br />
<br />
"Rzekę tajemnic" szkoda przegapić, fabuła jest trudna, ale nich mnie małe kaczątko kopnie, jeśli Eastwood nie wykonał genialnej roboty. <br />
"Rzeka tajemnic" przyniosła Oscara Seanowi Pennowi i Timowi Robbinsowi, a tytuł najlepszego filmu roku przegrała z ostatnią częścią Trylogii Pierścienia, co pozostawia mnie w niemym oburzeniu po dziś dzień.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://queserasera-ri.cocolog-nifty.com/photos/uncategorized/2008/04/15/b417159c.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://queserasera-ri.cocolog-nifty.com/photos/uncategorized/2008/04/15/b417159c.jpg" height="371" width="250" /></a></div>
<b>5. Michael Clayton, reż. Tony Gilroy, 2007 rok.</b><br />
Mój faworyt dzisiejszej szczęśliwej siódemki, właściwie jeden z tych najlepszych filmów, o których często myślę i rzadko piszę. Życie.<br />
<br />
"Michael Clayton" jest przykładem pozornie skromnego filmu, którego doborowa obsada i skomplikowany, ale dopracowany w każdym calu scenariusz, tworzą coś wyjątkowego. Świetna rola Clooneya, którego Michael Clayton jest nie tyle prawnikiem, co tzw. fixerem, że zapożyczę obcy termin. Załatwia delikatny problem i sowicie wynagrodzony znika. Już jego monolog z początku filmu uświadomił mi, że nie jest to tytuł, który łatwo zapomnę. I rzeczywiście, nie zapomniałam.<br />
<br />
Samochód Claytona wysadzony jest w powietrze, kiedy on ogląda konie, po czym akcja cofa się o cztery dni. Arthur Edenes, współpracownik i kolega Claytona, przeżywa rzekome załamanie nerwowe broniąc korporacji zanieczyszczającej środowisko. Korporacja, reprezentowana przez chłodną Karen Crowder (Tilda Swinton niezmiennie genialna), wydaje się tyleż winna zanieczyszczeń, co niezaangażowana w późniejsze wydarzenia i właściwie nie wiadomo o co chodzi, a Clayton niechętnie zaczyna prowadzić swoje prywatne śledztwo, szukając dobrych odpowiedzi na niewygodne pytania.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://i62.photobucket.com/albums/h101/aldans/zodiac_ver3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i62.photobucket.com/albums/h101/aldans/zodiac_ver3.jpg" height="355" width="250" /></a></div>
<b>6. Zodiak, reż. David Fincher, 2007 rok.</b><br />
W motywie śledztwa musiał przewinąć się Fincher, wiele osób może wskazałoby raczej poruszające (straszne) "Siedem", bez wątpienia jeden z najlepszych filmów Finchera, ale Liritio zrobi psikusa i zwróci oczy w stronę "Zodiaka".<br />
<br />
Film, który na pewno zawiódł oczekiwania na powtórkę z koszmarnej atmosfery "Siedem", jest rozciągającą się na przestrzeni wielu lat opowieścia, nakręconą na podstawie książki Roberta Graysmitha (w filmie Jake Gyllenhaal). "Zodiak" przedstawia wielotorowe śledztwo policji i dziennikarzy, a na pierwszym planie rosnącą obsesję pewnego rysownika imieniem Graysmith, który nie potrafi odpuścić myśli o ustaleniu tożsamości sławnego seryjnego mordercy.<br />
<br />
Fincher nakręcił film mający warstwy (jak ogry), pokazujący jak jedna sprawa bezpowrotnie zmienia życia wielu osób, przedstawiający sprawę słynnego mordercy z wielu stron. Robert Downey Jr ma sporą rolę w "Zodiaku", podobnie jak Mark Ruffalo i razem z Gyllenhaalem dodają charakteru nieco może suchemu scenariuszowi. Ale w końcu o to chodzi, porządna historia długiego śledztwa, pewna ręka reżysera i charyzmatyczna obsada, wiele elementów składa się na bardzo dobry film, niezależnie od tego, jak daleki może być od rzeczywistości. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://p3.storage.canalblog.com/33/43/663791/88034333_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://p3.storage.canalblog.com/33/43/663791/88034333_o.jpg" height="370" width="250" /></a></div>
<b>7. Hot Fuzz, reż. Edgar Wright, 2007 rok.</b><br />
Powaga, powaga, brakowało mi komedii, a jednym z moich zaskoczeń ostatnich tygodni jest "Hot Fuzz". Jeszcze kilka miesięcy temu nie wierzyłam, że takie cudo może mi się spodobać, ale teraz odszczekuję.<br />
<br />
Simon Pegg gra Nicholasa Angela, policjanta najlepszego z najlepszych itp, itd, zesłanego na banicję w wiejskim otoczeniu. Spójrzcie na plakat, mówi wszystko.<br />
<br />
Sprawa zaczyna się dekapitacją pary aktorów, giną kolejne osoby a mieszkańcy dotychczas spokojnej wsi wydają się zadziwiająco nieporuszeni, uparcie wmawiając Angelowi, że wszystko jest dziełem przypadku. On ma na ten temat zupełnie inne zdanie i przy pomocy swojego młodego partnera Buttermana prowadzi śledztwo. Poważne śledztwo!<br />
<br />
Podczas gdy twory z serii "Kac Vegas" czy "Druhny" zostawiają mnie raczej zniesmaczoną, "Hot Fuzz", mimo ewidentnego wydurniania się w niekoniecznie najlepszym stylu, kończyłam oglądać z szerokim uśmiechem na twarzy. Absurdalny humor, ale dobry humor, ot, te drobne różnice między Europą a USA ponownie dały o sobie znać. <br />
<br />
Kończąc listę siedmiu, ze względu na wcześniejsze wzmianki na blogu nie trafiło na nią kilka tytułów, które w sumie chciałam tam umieścić. Gdybym tylko tworzyła dwa razy dłuższą listę...<br />
<br />
Rewelacyjny <a href="http://liritio.blogspot.com/2011/12/szpieg-rez-tomas-alfredson.html">"Szpieg" Alfredsona</a>, jeden z najlepszych filmów zeszłego roku.<br />
Mistrzostwo dusznego kryminału, <a href="http://liritio.blogspot.com/2010/03/weekend-z-hitchcockiem-ekhm-ten.html">"Okno na podwórze".</a><br />
Hit ostatnich lat, ekranizacja dobrej literatury, zupełnie obok tego świetny film, czyli <a href="http://liritio.blogspot.com/2011/06/fincher-vs-oplev-nadejdzie-zima.html">"Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet".</a><br />
Rozkosznie nieudolny Stephen Fry prowadzi śledztwo na bardzo drugim planie <a href="http://liritio.blogspot.com/2009/10/gosford-park-czyli-sciany-maja-uszy.html">"Gosford Parku"</a>. Śledztwa prowadzą również inni w tym jednym z najlepszych filmów Altmana i jednym z moich ulubionych kryminałów, dzisiaj jakby zapomnianym.<br />
Kolejny faworyt Liritio, <a href="http://liritio.blogspot.com/2012/01/owca-androidow-rez-ridley-scott.html">"Blade Runner"</a>.<br />
<br />
A jeszcze do jednego się przyznam, nigdy nie widziałam "Chinatown" Polańskiego. Czy to grzech?liritiohttp://www.blogger.com/profile/10844189400380246041noreply@blogger.com7