A więc: tam nic nie ma. Czy rzeczywiście?
"Szeptom" do mocnego dreszczowca daleko - porównywany do "Sierocińca" nawet w połowie nie dorównuje niepokojącej, miejscami nawet strasznej atmosferze filmu Bayona. Niekoniecznie jest to wada, jednak film reklamowany jest jako horror, a poszukując takowego lepiej zostańcie w domu i po raz kolejny zobaczcie "Lśnienie".
Do wielu elementów fabularnych mam słabość. Właściwie bez większego zastanowienia oglądam filmy o szkołach z internatem, tajemniczych domach, płatnych mordercach, o dziwnych (szerokie pojęcie) ludziach i tych bardziej manualnych zawodach (targ rybny z "Map of the Sounds of Tokio"!).
I zawsze (ZAWSZE) o małych panach chodzących po torach, ale taki jest niestety tylko jeden. A ja ciągle nie napisałam dlaczego "Dróżnik" jest rewelacyjny. Koniec dygresji.
W "Szeptach" torów rzeczywiście nie ma, ale wielki skrzypiący dom pełen przestraszonych chłopców wpada w nawet więcej niż jedną z wymienionych kategorii.
Florence Cathcart (Rebecca Hall) zawodowo udowadnia, że duchów nie ma, a seanse spirytystyczne to jedynie ohydne żerowanie na ludzkiej słabości i tęsknocie. Czasy ledwo powojenne na pewno nie osłabiają pędu smutnych ludzi do kontaktów z zaświatami, a Florence odwiedza pewien nauczyciel z prowincji, który prosi ją o pomoc.
Szkoła w Rookford, uśmiechnęłam się już przy nazwie miejscowości, jest coś bardzo nastrojowego w starych angielskich dworach wśród pustych wzgórz, łatwo w nich zagrać samotność.
A więc szkoła w Rookford ma prywatnego ducha, którego tropieniem zajmuje się Florence. Ale jak mówi to w którejś ze scen jeden z bohaterów, to żywych należy się bać, nie umarłych. Wydaje się bowiem, że życie nie oszczędza nikogo i ze smutkiem, z traumą żyje każdy z bohaterów "Szeptów".
Samotność jest więc tematem przewodnim "Szeptów". Samotność i niezdolność do odpuszczenia straty, pogodzenia się z tragedią. Tak moi państwo, "Szepty" to niezły dramat psychologiczny, miejscami potraktowany może efekciarsko, ale nadal poruszający. We mnie coś smutno drgnęło, drgnie może i w Was.
Rebecca Hall jest aktorką, którą w każdym filmie odbieram w inny sposób. Mimo charakterystycznej urody w każdej roli prezentuje się inaczej, potrafi schować się w charakterze postaci. I w roli Florence jest znowu inna: blada, wymęczona, prawie widać w jej ruchach, w oczach pogoń za tym, czego sama na pewno wie, że nie ma. Bowiem i Florence kogoś na wojnie straciła, a jednocześnie nie wierzy w życie pozagrobowe, straciła więc na zawsze.
Cały film miałam wrażenie, że Florence nie tyle udowadnia, że duchów nie ma, co rozpaczliwie szuka możliwości, że jednak są. I coraz silniej ją odrzuca, powodowana może strachem, może inną blokadą.
Imelda Stauton w roli pani Hill jest równie dobra co w Hogwarcie, jak poczciwie by nie wyglądała, niepokój budzi każdy jej uśmiech. A Dominic West jako Robert Mallory, który kulejąc wrócił z okopów, stara się jak może, żeby jego przystojna twarz wyrażała coś więcej. Z różnym skutkiem, raczej niezłym.
Jednak odchodząc od uchybień w pleceniu wątków, zostaje pociągająca atmosfera "Szeptów", wspomagana spokojną muzyką i pięknymi zdjęciami. Atmosfera przygnębiającego procesu godzenia się z rzeczywistością, przeplatana chwilami buntu ze strony różnych bohaterów, aż wreszcie subtelny, odrobinę przewrotny finał pozostawiający tycie niedopowiedzenie.
Liritio była zadowolona, lekko przygaszona, chyba refleksyjna, a seans "Szeptów" uznano za godny polecenia.
3 komentarze:
Słyszałam o filmie, ale niezbyt dobrze. Raczej nie obejrzę.
Pozdrawiam.
Maryelizabeth, niezbyt dobrze, możliwe, nie zmuszam. Ale ja raczej polecam, tylko nie na horrorowe nastroje. Tego w "Szeptach" nie ma, mnie melancholie plenerów i aktorów pasowały.
nie lubię takich filmów, później nie mogę zasnąć...
Prześlij komentarz