 Takim właśnie wydaniem "Dzieci z Bulerbyn" zaczytywałam się jako dziecko. Co zabawniejsze, jedynie w wakacje pożyczałam sobie tę książkę z małej biblioteki w miasteczku, w którym spędzałam letnie miesiące. Przeczytałam "Dzieci z Bulerbyn" najmarniej dwanaście razy, i chociaż minęło już kilkanaście lat, nadal pamiętam jej większą część, nie tylko "kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej". Nie wiem, czy mając te kilka lat jakąkolwiek książkę stawiałam wyżej, niż właśnie ta.
Takim właśnie wydaniem "Dzieci z Bulerbyn" zaczytywałam się jako dziecko. Co zabawniejsze, jedynie w wakacje pożyczałam sobie tę książkę z małej biblioteki w miasteczku, w którym spędzałam letnie miesiące. Przeczytałam "Dzieci z Bulerbyn" najmarniej dwanaście razy, i chociaż minęło już kilkanaście lat, nadal pamiętam jej większą część, nie tylko "kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej". Nie wiem, czy mając te kilka lat jakąkolwiek książkę stawiałam wyżej, niż właśnie ta.I z okazji roztrąbionego wszem i wobec powrotu do szkoły przypomniałam sobie o mojej własnej podstawówce. Właściwie o jej bardzo wczesnych latach.
Nienawidziłam "Doktora Dolittle" i popłakałam się na "Psie, który jeździł koleją", a pierwszą lekturą, która wydała mi się w miarę ciekawa była "Awantura o Basię". Nie bardzo pamiętam te wszystkie książki, ale na pewno "Oto jest Kasia" przypadło mi do gustu znacznie bardziej, niż "Karolcia", chociaż i magicznym koralikiem nie gardziłam.
I te moje dziecinne preferencje przełożyły się idealnie na aktualne. Nie czytam książek o magii i zwierzętach, pierwsze mnie irytują (moja nieposkromiona potrzeba trzymania się rzeczywistości ustawia mnie na zdecydowanie straconej pozycji, kiedy kartkuję książkę o elfach i księżniczkach, baśniowość nigdy mi nie pasowała). Drugie powodują zbyt duże, tanie emocje, jako że zwierzęta budzą we mnie znacznie więcej litości, niż ludzie.
 Głupia osa, która obija się o szybę tramwaju potrafi zepsuć mi humor i wywołać natychmiastową potrzebę spieszenia jej z pomocą. Jestem jedną z tych osób, które zbierają ślimaki z ulicy i delikatnie przenoszą je na trawę, trzymając za skorupkę. Odwracam żuczki z pleców, wyławiam owady z wody, kiedy pomyślę o przewozie zwierząt do rzeźni, robi mi się bardzo źle, a dziecko, które rzucało kiedyś na moich oczach kamieniem w psa ma spore szczęście, że nie skończyło z kategorią inwalidzką.
Głupia osa, która obija się o szybę tramwaju potrafi zepsuć mi humor i wywołać natychmiastową potrzebę spieszenia jej z pomocą. Jestem jedną z tych osób, które zbierają ślimaki z ulicy i delikatnie przenoszą je na trawę, trzymając za skorupkę. Odwracam żuczki z pleców, wyławiam owady z wody, kiedy pomyślę o przewozie zwierząt do rzeźni, robi mi się bardzo źle, a dziecko, które rzucało kiedyś na moich oczach kamieniem w psa ma spore szczęście, że nie skończyło z kategorią inwalidzką.Cierpienie zwierząt jest jednym z nielicznych problemów, z którymi całkowicie sobie nie radzę.
Dlatego też wszelakie książki Curwooda o niedźwiadkach, czy właśnie "Doktor Dolittle", cokolwiek, w czym zwierzę jest bohaterem wzbudza we mnie zbyt wiele uczuć, żebym mogła spokojnie czytać. Może to głupie, ale tak już mam.
Zresztą z filmami jest to samo, "Uwolnić orkę", "Lessie, wróć!", "Czarny książę"... Istna galeria koszmaru w poranki z weekendów u babci, kiedy telewizja była zbieraniną strasznych filmów familijnych, koniecznie z jakimś zwierzakiem. Absolutnie nie mogę takich rzeczy oglądać.
Ale dygresję strzeliłam.
W każdym razie, z lektur dla dzieci pisałam już kiedyś o "Poczwarkach wielkiej parady" Haliny Auderskiej, chociaż to może już nie dla dzieci, bardziej młodych panienek. Dopisałabym do tej listy jeszcze kilka naprawdę dobrych i uroczych książek, które czytane były kiedyś. W polskiej literaturze powstało przecież tyle fantastycznych książek dla dzieci i młodzieży, to nie tylko Niziurski, Szklarski i Siesicka. a dzisiaj chyba zostały przygniecione "Harrym Potterem" i pochodnymi.
Mnóstwo czytałam jako dziecko z tego prostego powodu, że nie miałam ani rodzeństwa, ani telewizji. Jedynie zabawki i książki, z tym że tych drugich sporo więcej. I naprawdę mogłabym recytować tytuł za tytułem, odgrzebując coraz to kolejne. Głównie polskie książki, to jasne, skoro większość moich dziecięcych lektur wydana była przed 1990 rokiem, ale oczywiście pamiętam też zagraniczne. A jednak największy sentyment mam do naszych.
No i do "Dzieci z Bulerbyn".
"Klimek i Klementynka" Marii Kruger, książka, której już wieki nigdzie nie widziałam, a kiedyś kochałam ją bardzo, chociaż już teraz słabo pamiętam o czym była. Majaczy mi się tylko obraz budowy jakichś okopów, czy wałów w mieście, znaczy zapewne były to czasy wojny, i bliźnięta plączące się po jakimś młynie, prowadzące śledztwo.
Oczywiście Adam Bahdaj, "Podróż za jeden uśmiech", "Wakacje z duchami", "Kapelusz za sto tysięcy", "Do przerwy 1:0", "Telemach w dżinsach", "Stawiam na Tolka Banana", "Piraci z Wysp Śpiewających"... Dobra, tyle pamiętam, że czytałam i z wielką chęcią cofnęłabym się w czasie, żeby przeczytać od nowa.
Albo jeszcze Hanna Ożogowska i "Dziewczyna i chłopak, czyli Heca na czternaście fajerek", "Ucho od śledzia" czy... O, "Złota kula", "Chłopak na opak", "Głowa na tranzystorach" i "O ślimaku, co pierogów z serem szukał".
Odkryłam właśnie, że istniała seria wydawnicza "Klub siedmiu przygód" Naszej Księgarni, nie tylko polskie książki dla młodzieży. I "Długi deszczowy tydzień" Jerzego Broszkiewicza, wydany w 1966 i wznowiony w 1991 roku, który mam, zapewne jedno z ostatnich wznowień, które ukazało się w tej serii. "Ząb Napoleona" Minkowskiego! Też stoi, zapomniałam nawet, że takie coś było. Przeglądam właśnie tę stronę i coraz szerzej się uśmiecham, bo sporą część tych książek czytałam, a również pozostałe bym w ciemno czytała.
Ewa Nowacka, Wiktor Zawada ("Kaktusy z Zielonej Ulicy", które przeczytałam w tym roku na nowo i z zaskoczeniem stwierdzam, że da się to czytać mimo upływu lat), Seweryna Szmaglewska... To jest bardzo szeroka rzeka wspomnień, której końca nie widzę.
 I jest jeszcze książka - zagadka, którą pamiętam dobrze, kilka lat temu chciałam ją znaleźć, ale tytułu czy autora przypomnieć sobie już od wielu lat nie mogę. W tytule było chyba coś o słonecznej ulicy, coś takiego. Wakacje, trójka przyjaciół, podwórkowe bandy, jakieś nacięcia na nożu i chłopiec, który miał w pokoju jelenia (jakąś makatkę, rogi na ścianie...? teraz już nie wiem). Zresztą książka z tej samej biblioteki, która dwanaście razy umożliwiła mi lekturę "Dzieci z Bulerbyn" - właśnie stamtąd czerpałam niekończące się stosy książek, potem już nie tylko dla dzieci, i kiedy dzisiaj patrzę na ogołocone półki... Źle mi się robi na myśl, że wszystkie te książki zostały wyrzucone, w najlepszym razie oddane. Panie bibliotekarki w bezsensownym amoku czyszczą półki jak leci, robiąc miejsce na Norę Roberts i kolejne wydania L. M. Montgomery (przeciwko tej drugiej nic nie mam, ale przecież na niej literatura adekwatna także dla młodzieży się nie zaczyna i nie kończy!)
I jest jeszcze książka - zagadka, którą pamiętam dobrze, kilka lat temu chciałam ją znaleźć, ale tytułu czy autora przypomnieć sobie już od wielu lat nie mogę. W tytule było chyba coś o słonecznej ulicy, coś takiego. Wakacje, trójka przyjaciół, podwórkowe bandy, jakieś nacięcia na nożu i chłopiec, który miał w pokoju jelenia (jakąś makatkę, rogi na ścianie...? teraz już nie wiem). Zresztą książka z tej samej biblioteki, która dwanaście razy umożliwiła mi lekturę "Dzieci z Bulerbyn" - właśnie stamtąd czerpałam niekończące się stosy książek, potem już nie tylko dla dzieci, i kiedy dzisiaj patrzę na ogołocone półki... Źle mi się robi na myśl, że wszystkie te książki zostały wyrzucone, w najlepszym razie oddane. Panie bibliotekarki w bezsensownym amoku czyszczą półki jak leci, robiąc miejsce na Norę Roberts i kolejne wydania L. M. Montgomery (przeciwko tej drugiej nic nie mam, ale przecież na niej literatura adekwatna także dla młodzieży się nie zaczyna i nie kończy!)Dobrze, pora zakręcić zawór i uciąć w tym miejscu potok słów, który wyszedł mi przypadkiem, jako że docelowo miałam napisać o obejrzanym wczoraj filmie. Ale w radiu usłyszałam coś o liście lektur i pierwszym września, i tak już poleciało.
Jeżeli dobrnęliście do tego zdania, jesteście dzielni.
A ja teraz będę musiała być równie dzielna i wrócę do pracy, zamiast zaszyć się na jakimś drzewie z jabłkiem i "Paziami króla Zygmunta". Ale już wiem, co będę czytała przy kolacji.
Rys. jelenia ze strony Cherry Orchard Studio.
Nie żeby mnie urzekł pięknem, ale potrzebowałam jelenia.
 













 
