sobota, 29 maja 2010

"Coco Chanel & Igor Strawiński", reż Jan Kounen, scen. Chris Greenhalgh.

Nie rozumiem, jak to się stało. Jeden z moich ulubionych aktorów, ba, jeden z lepszych aktorów europejskich, powiedziałabym, Mads Mikkelsen w roli głównej. Do tego świetna aktorka, Anna Mouglalis - nigdy wcześniej o niej nie słyszałam - idealna w roli Coco, po tym śmiesznym nieporozumieniu w wersji Audrey Tautou, miłe zaskoczenie. Niezła historia na podstawie książki Chrisa Greenhalgha, scenariusz napisany przez samego autora.
I gdzie są fajerwerki?! Niby wszystko gra i buczy, ale jednak fajerwerków brak. Chociaż jest to absolutnie godny polecenia, interesujący film, jednocześnie nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ukręcono łepek majstersztykowi. Tej tyciej odrobiny magii zabrakło, która sprawia, że niektóre filmy ogląda się z czystą fascynacją.

Ale żeby więcej nie narzekać na film, który zły nie jest, nawet więcej niż dobry, przejdźmy do konkretów.
O kreacjach aktorów mało, bo też co mogę jeszcze dodać do talentu Mikkelsena. Pani Mouglalis spisała się na medal - jej Coco Chanel była kobietą równie intrygującą, co w jakiś sposób nieprzyjemną i właśnie takie wrażenie zawsze odnosiłam z biografii Chanel. Na pewno silna charakterem, jak w filmie wyszło, silniejsza od Strawińskiego, zdecydowana na karierę i pracę, trochę jakby nieszczęśliwa i mało emocjonalna. Odrobinkę złośliwa, minimalnie przewrotna. Idealna.

Szczegóły pracy Coco, pokazanie jej sklepu jak i żmudnego procesu tworzenia słynnego Chanel No. 5 było równie ciekawe, co przedstawienie chociaż zarysów męki twórczej Strawińskiego. Rozumiem, że głównym celem tego filmu nie było wchodzenie w zawiłości komponowania muzyki czy perfum, ale nawet te namiastki ich pracy budowały interesującą atmosferę. Mnie w ogóle zawsze się podoba oglądanie cudzej pracy, ciekawią mnie drobnostki, szczegóły codziennego dnia. Co się dzieje za kurtyną ogromnych sukcesów Chanel i Strawińskiego - w filmie tego nie zabrakło.

Co do głównego wątku, rzekomego romansu Coco i Igora, tutaj mam więcej zarzutów. Przede wszystkim chemii zabrakło, nawet jednego drgnienia powietrza nie ma w scenach, które miały przedstawiać narastające napięcie między bohaterami. Zadziwiające, chociażby ze względu na piękno tak Mouglalis, jak i Mikkelsena, który nie zauważyłam, żeby kiedykolwiek zagrał wielkie namiętności nieprzekonywająco. Ale jednak, ani jednej emocji nie widać, poza zagranymi dialogami. Poza tym, niby film jest długi, niby głównie o tym romansie, a tak naprawdę został potraktowany bardzo po łebkach. Temat kobiety, która zwabiła do swojego domu słynnego kompozytora z rodziną i za plecami jego żony, z jego dziećmi za drzwiami, uwodzi go bez mrugnięcia okiem - zdecydowanie szerokie pole do popisu dla jakichkolwiek emocji. Szczególnie, że ten romans nie rozwijał się bajkowo, raczej nieładnie, a przecież Francuzi uwielbiają pokazywać w kinie nieładny seks. Najwyraźniej coś nie wyszło i chociaż oczywiście nie było źle, ale jak napisałam na początku, fajerwerków zabrakło.

Ogromny atut filmu - stroje i charakteryzacja, wnętrza, wszystko piękne, wpisujące się w cudowne do przenoszenia na ekran lata 20ste. Film umiejscawia akcję w momencie, kiedy Chanel odniosła już sukces, jest kobietą bardzo oryginalną i oczywiście stylową i pomijając fakt, że mnie moda Chanel nie do końca przypada do gustu, Coco Chanel w wersji Mouglalis jest ucharakteryzowana i ubrana perfekcyjnie do roli.

Jeszcze zdjęcia - z jednej strony dobre, statyczne obrazki pasujące zarówno do dość powolnej akcji, co do ukazywania właśnie pracy tytułowej dwójki. Ale z drugiej po pewnym czasie zaczęły mnie nużyć te zdjęcia, które jeszcze bardziej odbierały filmowi dynamiki i emocji.

Nie wiem więc, jak mam się ostatecznie odnieść do "Coco Chanel i Igora Strawińskiego" - z umiarkowanym zachwytem, skoro jednak Mikkelsen to klasa sama w sobie, do tego Coco, która uratowała moją małą depresję na tle Tautou, a film jest plastycznie ładny i temat na pewno ciekawy. Czy jednak z lekkim zawodem, że zmarnowano materiał na rewelację, że trochę napięcia zabrakło, że niespójny miejscami a końcówka jakby nagle im się budżet skończył i musieli szybko szybko, bo producent czeka.

8 komentarze:

Anonimowy pisze...

właśnie zamierzam obejrzec, zobaczymy co z tego wyniknie...

Anonimowy pisze...

A mnie podobała się ta" krostopatość " tego romansu, pierwsza scena miłosna genialna, niezręczna bez szaleństwa sam akt, zespolenie dwóch ciał niezręcznego Strawińskiego i suchej Chanelki, przecież jaki był Strawiński wystarczy poczytać jego biografię żaden kochanek, czwórka dzieci, żona, warunki finansowe żadne,oszczędne środki wyrazu o to poczucie niespełnienia po obejrzeniu filmu, ach ciarki chodzą mi po plecach do dzisiaj, może nie wydziwiajmy ale oglądajmy cieszmy okiem bo film pięknie oprawiony, a Strawiński bajka zabieram go i tulę do mojego serca.

liritio pisze...

Moje wrażenia już przebrzmiały, więc nie jestem w stanie teraz powiedzieć, na ile "kostropaty" był ów romans. Chociaż racja, ona sucha i on żaden kochanek, a może ja spodziewałam się płomienności tam, gdzie nie było na nią miejsca.

liritio pisze...

A jeszcze zwróć uwagę, że owszem, krytykuję brakującą w moim przekonaniu dynamikę ich relacji, ale film uważam za naprawdę dobry. Tylko czegoś więcej, niż "dobry" się spodziewałam.

czara pisze...

Właściwie mogę się podpisać pod notką. Film mnie urzekł swoją plastycznością i perfekcyjnym warsztatem, ale niestety nie porwał emocjonalnością. Mad Mikkelsen wprawdzie robi co może, ale Annę Mouglalis chyba zbyt zmroził chłód i dystans Chanelki, żeby coś więcej z siebie wykrzesać.
Na tym tle świetnie wprost wypada Katia, żona Igora. Jej męczarnie i szarpanie wydają się najbardziej autentyczne.
Szkoda, że taki romans, tyle pasji, w tak pięknej oprawie (dekoracje, kostiumy no i - last but not least - ta muzyka!) pozostawia widza tak obojętnym...

liritio pisze...

Anna Mouglalis wydała mi się całkiem niezła do prazy z Mikkelsenem, ale masz rację zwracając uwagę na aktorkę grającą żonę Strawińskiego, ona budziła najwięcej emocji, jednoczesne współczucie i jakby zażenowanie, zagrała zdecydowanie lepiej, niż pierwszy plan.
Ale i tak w kontraście z filmem "Coco Avant Chanel" z Audrey Tautou, ten wypada o niebo lepiej. Brak mi w kinematografii naprawdę nokautującego filmu o Coco Chanel.

liritio pisze...

*"do pary z Mikkelsenem", tak miało być :)

Anonimowy pisze...

właśnie zamierzam obejrzec, zobaczymy co z tego wyniknie

Prześlij komentarz