poniedziałek, 25 maja 2009

"Sto butelek na ścianie", czyli kobiety.

Jak wiadomo, z babami zawsze są kłopoty – wiem to, jako jedna z przedstawicielek owego skomplikowanego gatunku. „Sto butelek na ścianie” to opowieść Zety, trzydziestoletniej Kubanki, o niej samej, o jej miłościach i tragediach. O dzieciństwie, o nauce, o rodzinie, a w tle, mimochodem, opowiada też o Kubie, o Hawanie.
Ale przede wszystkim jest to opowieść o dwóch kobietach, które miały tak determinujący wpływ na jej życie, Lindzie i Alix. Jest też mężczyzna, to jasne, jak również kilka traum z dzieciństwa. Ale właśnie jej przyjaciółka i kochanka owej przyjaciółki doprowadziły Zetę do miejsca, w którym opowiada swoją historię.
Mniejsza o akcję, prawdziwym wyzwaniem dla mnie było przełknięcie charakteru Zety. Nie wiem, czy wspominałam o tym już wcześniej, że kiedy nie rozumiem poczynań bohaterów w książkach, nie jestem w stanie o nich czytać. Takie zboczenie. Ale Zetę rozumiem, oj tak. Co nie zmienia faktu, że do bezwolnych owiec sentymentu nigdy nie miałam. O dziwo, ku mojemu niezmiernemu zaskoczeniu, po kilku rozdziałach uświadomiłam sobie, że ją lubię. Zeta ze „Stu butelek na ścianie” jest jedyną postacią, nie tylko fikcyjną, wliczam to też większość ludzi których znam w rzeczywistości, która nie irytuje mnie swoją biernością. Zadziwiające, naprawdę. Jakiś czas zastanawiałam się, z czego to wynika.
Może to jej nieustające szukanie pozytywów? To nie jest tak, że Zeta nie jest realistką i duma w jakichś różowych obłoczkach, ona po prostu nie bierze spraw w swoje ręce. Ale widzi otaczający ją świat i ma w nim swój udział. A może z czasem tak przypadła mi do gustu, bo Zeta jest kobietą, która nie osądza innych, a to jest naprawdę piękna cecha.
Nie osądza swojej przyjaciółki Lindy, pisarki kryminałów, która za to ocenia innych za dwie. A poza tym nie lubi mango – urocza metafora faktu bycia lesbijką. Jak również nie ocenia jej dziwnego i toksycznego związku z Alix Ostrygą, młodą studentką, której introwertyczny charakter i ogólna wrogość – po prostu mały mrok – nie zapowiadają roli Alix w życiu Zety. Jedynie Moises, toksyczny, brutalny, chory psychicznie kochanek naszej bohaterki, on jest w tej książce sądzony. Ale wcale nie tak, jakby się mogło wydawać. Zeta nie osądza nikogo z całej plejady swoich, bynajmniej mało oryginalnych, znajomych i krewnych. Do tego wszystkiego Hawana, życie Zety w Zakątku Wesołego Młotka, jej zwariowane otoczenie i świnka, której nie była w stanie zjeść – to mnie rozbroiło.
Na okładce książki było napisane, że „Sto butelek na ścianie” to duszny klimat podziemia Hawany z lat 80tych, po prostu sex, drugs & rock’n’roll w wersji kubańskiej. Według mnie nic bardziej mylnego, chociaż seks, narkotyki i ogólna radość życia nie są czymś, od czego Zeta ucieka. A jednak, „Sto butelek na ścianie” to materiał idealny dla Almodovara – chociaż on by zniszczył klimat tej książki – historia kobiety, która opowiada historię innej kobiety. Na spokojnie i bardzo ładnym językiem. Ja byłam zachwycona, i nadal jestem moim własnym zachwytem zdziwiona.

piątek, 22 maja 2009

"Amsterdam", czyli nieprzyjemnych ludzi ciąg dalszy.

Pierwsza była „Pokuta” – zbytnio nie bolało, chociaż zachwytów większości raczej nie podzielam.
A teraz „Amsteradam”, bo uznałam, że skoro autor tak podobno znamienitych książek zasługuje na co najmniej drugą szansę, to mogę zacząć od nagrody Bookera.
Teraz pytanie do publiczności. Czy tylko ja nie jestem w stanie poczuć choćby cienia sympatii dla któregokolwiek z postaci wykreowanych przez McEwana? Tak samo jak „Pokuta”, „Amsterdam” zniesmaczył mnie swoimi bohaterami i teraz nie jestem pewna, czy szans McEwana będzie więcej, niż dwie.
Z jednej strony można podziwiać jego wnikliwość w obnażaniu prawdziwej natury ludzkiej (oczywiście paskudnej) i dobry styl – a współcześnie dobry, ładny styl to coś wcale nie tak często spotykanego. Podoba mi się jak McEwan pisze. Szkoda tylko, że dużo mniej przypada mi do gustu to, co pisze.
„Amsterdam” jest krótką książką, zwięzłą w treści historią. Czterej mężczyźni na pogrzebie kochanki trzech i żony czwartego z nich. Dwaj przyjaciele, polityk i powszechnie nielubiany wydawca. Ich działania z następnych dni zatrzęsą czterema prywatnymi światami w sposób dość makabryczny, ale w tej makabrze bardzo mało groteskowy. Bardzo dobrze dobrany jest do książki cytat z pierwszej strony – co samo w sobie jest rzadkością, bo w połowie wypadków te cytaty to ni przypiął i wypiął.

„Przyjaciele, którzy się tu spotkali i w objęcia sobie padli, odeszli;
Każdy do własnych błędów.”
W. H. Auden, „Rozstaje”
Nie wiem dokładnie dlaczego, ale mnie McEwan jakoś nie pasuje. Wiem, że pisze o fałszywej moralności, o złej naturze ludzkiej, o skazach charakteru i błędnych, koszmarnych wyborach, wiem, że swoją książką tak mnie odrzuca, bo podłość i małość ludzi, których opisuje jest aż nazbyt realna. Ale mimo wszystko jest nieprzyjemny w sposób, którego nie mogę znieść. Zdaję sobie sprawę z tego, że żaden z tych tematów nie jest uroczy i zabawny, ale to nie w tym rzecz. W każdej historii są ciemne strony, ale odrobina ironii, jakiś błysk nieokreślonego czegoś, który inni pisarze wplatają w swoje książki, który pozwala mi na chociaż półuśmiech goryczy, McEwan postanawia omijać.
A ja czytam jego książki z grymasem lekkiego zniesmaczenia i przestrachu na twarzy.
Czy ktoś go uratuje w moich oczach?

wtorek, 12 maja 2009

"Biały Tygrys", czyli siedem nocy złośliwości.

Trochę czasu upłynęło, odkąd czytałam książkę, która by mi się aż tak podobała. Ostatnio jakoś nie mam szczęścia i trafiam na lektury może nie średnie, ale bez rewelacji. O wiem, już dawno (ostatnie było chyba „Sercątko”) nie czytałam książki, od której nie mogłam się po pewnym czasie oderwać. To chyba najlepsza reklama, jaką mogłam napisać, teraz właściwie powinnam postawić kropkę i tyle. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie napisała czegoś więcej.
Tytułowy Biały Tygrys to jeden z przydomków głównego bohatera, który nie ma imienia. Większość nazywa go Balram i ów Balram pisze list do chińskiego premiera. Szczególny list, w którym opisuje swoją historię, na przykładzie której ilustruje rzeczywistość Indii.
„Myślę Ekscelencjo, że ja też powinienem zacząć od złożenia pocałunku na dupie któregoś boga.
Którego zatem? Bo jest naprawdę duży wybór.
Muzułmanie mają jednego.
Chrześcijanie trzech.
A hinduiści trzydzieści sześć milionów.
W sumie mogę więc wybierać spośród 36 000 004 boskich dup.”
Złośliwy, sarkastyczny, prześmiewczy i trochę zgorzkniały. Mnie rozbroił sposób, w jaki Adiga pokazał Indie. Chcąc nauczyć premiera Chin przedsiębiorczości, Balram odkrywa całe zepsucie i korupcję bogatych i prawie że genetycznie dziedziczoną służalczość całej reszty. Czy ma za złe światu, że historia jego życia zaczęła się tak, a nie inaczej? Że nie miał szansy na edukację, na poznanie świata, na godność płynącą z posiadania pieniędzy, które ratują ludzi przed błaganiem. Chyba nie, Balram jest cynicznie nastawiony do świata i ma ogromny dystans do siebie. Zrobił to, co zrobił, wyszło jak wyszło i wie, że ma szczęście, że znalazł w sobie siłę na zmianę własnego losu. Że ze sługi zamienił się w pana. A całe swoje dotychczasowe życie opowiada, wyśmiewając innych i samego siebie za tak długi czas przynależenia do tych „innych”.
Indie Białego Tygrysa to trochę śmiech na sali, ale z drugiej strony jedynie koszmarny poziom życia większej części społeczeństwa (nie ma to jak żyć w kraju trzeciego świata) oddziela jego kraj od rzeczywistości Zachodu. My mamy wodę w kranie i szkoły dla małych dzieci, reszta jest w miarę podobna. No dobra, trochę może przesadzam.

„Ha!
Prądu nie ma.
Kran – popsuty.
Dzieci – za szczupłe i za niskie jak na swój wiek, o wielkich głowach, w których oczy błyszczą tak wyraziście, jak wyraźnie nieczyste jest sumienie rządu Indii.
Tak, typowa rajska wioska, panie Jiabao. Muszę kiedyś pojechać do Chin i zobaczyć, czy wasze rajskie wioski są lepsze.”
Ponieważ ja uwielbiam w książki, w których pojawia się kilka elementów, dystans bohatera do świata i samego siebie, ironię, wręcz wyśmiewanie rzeczywistości, dużo nowych informacji na temat, o którym wcześniej nie miałam pojęcia i główny bohater, którego rozumiem, „Biały Tygrys” jest książką dla mnie idealną. Chociaż nie znam reszty nominowanej w tym roku do nagrody Bookera, mogę z łatwością uwierzyć, że Adiga naprawdę na tę nagrodę zapracował.

„Więc jeśli Pana kierowca kartkuje „Tygodnik o Morderstwach”, proszę zachować spokój. Nic Panu nie grozi. Wręcz przeciwnie.
Robić w portki trzeba wtedy, Panie Jiabao, kiedy kierowca zaczyna czytać o Gandhim albo Buddzie.”