sobota, 17 lipca 2010

"A Single Man", reż. Tom Ford.

Nie będę pisała pełnej pochwał recenzji, nie będę pisała również streszczenia, skoro ledwo załapałam się na jeden z ostatnich seansów w Warszawie, a cały świat zdążył się zachwycić długo przede mną.
Tylko kilka (krótkich?) ochów i koniec.

Pierwszy, chyba nigdy nie widziałam równie ładnego wizualnie filmu. I pisząc „nigdy” dokładnie to mam na myśli, jako że nie jestem w stanie z odmętów pamięci wydobyć piękniejszego plastycznie obrazu, niż „Samotny mężczyzna”. Zdaję sobie sprawę z tego, że ameryki właśnie nie odkryłam, ale nie obiecywałam Wam odkrywczych spostrzeżeń, jedynie kilka ochów.
Tom Ford jako projektant mody na pewno zmysł estetyczny ma wyrobiony, ale z drugiej strony projektant też człowiek – wyobrażacie sobie film nakręcony przez Johna Galliano? Strach się bać, pstrokacizną przebiłby zapewne „Moulin Rouge!”. Albo Karla Lagerfelda? To byłby jakiś „Powrót androidów” czy coś równie pięknego. Nie myślę, że ich filmy byłyby gorsze (znaczy, niekoniecznie), ale wątpię, żeby osiągnęli tak wyważone, spokojne i doskonałe piękno, jak Ford.


Drugi, Colin Firth. Ten pan jest z wiekiem coraz lepszym aktorem i coraz przystojniejszym mężczyzną. „Samotny mężczyzna” to kolejny dowód faktu, że Firth się rozwija. Dzięki Bogu odszedł od wizerunku ciapajowatych Brytyjczyków w dziwnych sweterkach, którzy jąkają się przy początku zdania. Jego filmografii szczegółowo nie znam, ale pamiętam sztandarowe role Mr. Darcy (który w wykonaniu Firtha za bardzo mi się nie podobał, jakby brakowało mu siły) czy… No cóż, Mr. Darcy z „Dziennika Bridget Jones” (sweter z reniferem mówi wszystko). Również dużo późniejsza rola w „Love Actually” była kopią tych poprzednich.
A potem zmiana, zdecydowanie na lepsze. Brawa dla tego pana, który staje się coraz bardziej interesującym aktorem. I jak on się nosi! Dystyngowanego wdzięku nabrał z wiekiem.
Jeszcze kilka lat temu kojarzył mi się automatycznie z Hugh Grantem – dzisiaj jestem jak najdalsza od takich skojarzeń z podstarzałym amantem, którego obecne role różnią się od pierwszych wyłącznie ilością zmarszczek na jego czole. I jaką wielką sympatią bym Hugh Granta nie darzyła, nigdy nie wzniósł się na poziom, jaki obecnie osiąga Colin Firth. Także czapki z głów i jesteśmy pełni szacunku.

Trzeci, muzyka. I kropka, bo właściwie co mogłabym dodać? Muzyka jest dobra.


Czwarty, „Samotny mężczyzna” robi dwa wrażenia jednocześnie. Część wizualna, już przeze mnie wychwalona, oglądać można by ten film jak obraz w galerii, po prostu patrząc.
Ale wtedy stracilibyśmy wrażenie drugie, znaczy całą mądrość scenariusza, wymowę, przesłanie czy jak tam jeszcze dałoby się określić o czym jest „Samotny mężczyzna”.
Inteligentnie zrobiony film o stracie, strachu i celach w życiu. Takie hasła przychodzą mi od razu do głowy, ale na pewno w „Samotnym mężczyźnie” myśli jest więcej.
A scena, w której Firth „ćwiczy” samobójstwo powinna przejść do historii kina, do jakiegoś spisu najlepszych scen czy czegoś równie bzdurnego.

Cokolwiek wydawałoby mi się w tym filmie wadą, nie jest ważne, kiedy i tak uważam „Samotnego mężczyznę” za niezwykły film. Mam nadzieję, że Ford nakręci kiedyś coś równie dobrego. Nie teraz, rzutem na taśmę i podniecony sukcesem „Samotnego mężczyzny”, ale kiedy przyjdzie czas na stworzenie porównywalnego filmu, może zupełnie innego, może podobnego. A wtedy na pewno go zobaczę.

7 komentarze:

Ysabell pisze...

Kiedyś w końcu obejrzę, bo film zbiera tak dobre recenzje, że nawet mam na to ochotę. Tyle że... szczerze nie znoszę Colina Firtha. Owszem, doceniam jego umiejętności aktorskie (przyznaję, ogromne), akceptuję fakt, że może się podobać (mnie jakoś zupełnie nie), ale szczerze gościa nie lubię. Więc i na "Samotnego mężczyznę" nie poluję bardzo mocno.

Chihiro pisze...

Ciesze sie, ze Ci sie podobal i ze wreszcie mialas okazjego obejrzec. Niekiedy natrafialam na recenzje porownujace film do ladnej reklamy perfum, ale nie, drdzy panstwo, to bardzo gleboka reklama perfum, dochodzaca az do nuty serca...
Mala uwaga: za kazdym razem jak wspominasz Colina Firtha robisz blad w pisowni jego nazwiska. Dodam jeszcze od siebie, ze aktor jest bardzo przystojny na zywo, widzialam na festiwalu londynskim, siedzial przede mna z zona na projekcji "No One Knows About Persian Cats", bo zorganizowal te premiera i wspiera filmy spolecznie zaangazowane (zalozyl fundacje www.brightwide.com), zreszta w Wielkiej Brytanii znany jest ze swej dzialalnosci proekologicznej i o prawa czlowieka. Wybacz mi te uwagi nie na temat.

froasia pisze...

Bardzo mi się podoba zabawa w wymyślanie jaki projektant nakręciłby jaki film - świetny pomysł ;) A Lolita Lempicka? ;))) W każdym razie, film Forda jest faktycznie piękny, a Colin Firth wybitny. Kilka rzeczy mnie w tym filmie bolało, nie pasowało do całości, ale daj Boże każdemu taki debiut reżyserski.

liritio pisze...

Utknęłam w miejscu, gdzie Internet jest dobrem luksusowym i czuję się, jakbym walczyła o ogień. Ale chwilowo się dorwałam.

Ysabell, kiedyś również nie lubiłam Colina Firtha, ale po jego ostatnich rolach mam sporo szacunku dla tego aktora i coraz bardziej lubię go jako osobę. Ale film wart jest obejrzenia, nawet mimo Firtha, jeżeli nie chcesz oglądać dla niego :)

Chihiro, sprawa pierwsza, nazwisko Firtha, dziękuję za zwrócenie mi uwagi, nie mam pojęcia, dlaczego piszę je źle, ale jak tylko będę miała więcej czasu, pozmieniam w całej recenzji na pewno. Chociaż to strasznie zawstydzające :)
Uwagi nie na temat są jak najbardziej wskazane, szczególnie, że o tym aktorze wiem bardzo mało. Ale im więcej wiem, tym ciekawszym człowiekiem się wydaje, mimo moich całkiem niedawnych uprzedzeń do niego.

Froasia, dokładnie, jak na debiut i to człowieka, który chyba wcześniej z filmami nie miał za wiele do czynienia, wyszło genialnie.
Co to niepasujących elementów, jestem ciekawa, co Cię w tym filmie bolało?
Lolia Lempicka to pomysł idealny, wszyscy aktorzy nosiliby brokatowe rajstopy, doklejane rzęsy i pawie pióro za uchem. :)

Stanisław Błaszczyna (Logos Amicus) pisze...

I tym razem podpisuję się wszystkimi kabzlami mojej klawiatury!
Z jednym małym zastrzeżeniem: film jest piękny wizualnie, ale podobnie pięknych wizualnie obrazów sporo jednak widziałem w swoim życiu.

No i jeszcze chciałem dorzucić swój zachwyt pewną sceną, w której Firth osiągnął moim zdaniem mistrzostwo świata (a ja gapiłem się na to wszystko jak zahipnotyzowany): chodzi mi o moment, kiedy grany przez niego mężczyzna dowiaduje się o śmierci człowieka, którego kochał. Szok!

liritio pisze...

Lecę wstecz w edycji postów, znajdując kolejne komentarze :) to jest jak szukanie skarbów ;) (albo wielkanocnych jajek)

Ja właśnie podobnie pięknych wiele nie widziałam. A ładniejszego chyba żadnego - widziałam za to kilka bardziej "naturalnie" pięknych, bo jednak "Samotny mężczyzna" to mistrzostwo stylizacji.
Starałam się nawet o jakichś pomyśleć i wyszła mi jedynie "Jedwabna opowieść" i... I tyle :) ciężko się przypomina takie rzeczy.

A scena, którą wspomniałeś, rzeczywiście jest genialna. Naprawdę, Firth mnie zaszokował tą rolą.

porzadek_alfabetyczny pisze...

film bardzo dobry, a książka jeszcze lepsza:)

Prześlij komentarz