Jednak nie będzie ogólnikowo, ja w swoim małym rozumku wybrałam trzy filmy z kilku różnych worków, które jakimś luźnym ciągiem skojarzeń przypomniały mi się niedawno podczas żmudnej czynności wałkowania ciasta. Wolę nie wnikać jak i dlaczego błądzą skojarzenia mojego umysłu, ale bywają ciekawe.
W każdym razie, "Clerks", film z 1994 r., inteligentna komedia "gadana" z bezbłędnymi dialogami, jednocześnie narodziny Jaya i Cichego Boba. Wydaje mi się, że ta niskobudżetowa produkcja, debiut reżyserski Cichego Boba - Kevina Smitha, jest raczej niedoceniana i obecnie mało znana. A szkoda, bo chociaż "Clerks" może na pierwszy rzut oka wydawać się głupawym tworem nastawionym na śmieszenie/gorszenie widza scenami seksu z trupem w toalecie, tak naprawdę ten film ma owo urocze, niezidentyfikowane "coś". Dante i Randal, dwaj całkowicie przeciętni faceci, gadają (głównie o seksie i "Gwiezdnych wojnach"), mimochodem użerając się z klientami, i to gadają całkiem do rzeczy, chociaż miejscami są faktycznie niesmaczni. Z jednej strony żarty i śmiechy chichy, z drugiej wieczny problem niezrozumienia siebie i innych oraz ironia życia. Ale "Clerks" to bardzo pozytywny film, chociaż pokazuje słodko-gorzką rzeczywistość, w jakiś pokrętny sposób poprawia samopoczucie. Kto by pomyślał, że mecz hokeja na dachu sklepu mnie zainteresuje?
Z zupełnie innej bajki, "Angel-a" Luca Bessona (ostrzegałam, że będzie zróżnicowanie). Ogólnie dla tego reżysera mam mnóstwo sympatii za dwa znakomite dzieła, jakimi są "Piąty element" i "Leon Zawodowiec". Padają komentarze, że Besson się wypalił, że zamieszało mu się w głowie, że to, że tamto... Nie wiem, możliwe, ale za swoją wczesną twórczość zasługuje na uznanie i wyrozumiałość jak mało kto. W każdym razie, wracając do "Angel-i", kolejny skromny film, który umilił mi czas. Andre ma długi u paryskiej mafii, to niedobrze. Andre chce skoczyć z mostu, jeszcze gorzej. Andre ratuje od samobójczej śmierci ogromną nieznajomą, i wszystko zaczyna wyglądać lepiej. Słaby i zakompleksiony Andre (naprawdę rewelacyjny, jak zawsze zresztą, Jamel Debbouze) stara się naprawić, co popsuł, z piękną i silną kobietą-aniołem u boku. Chociaż to może pachnąć tandetną opowiastką o miłości do samego siebie i świata, jakoś wielkie i banalne przesłanie tego filmu wcale nie zapadło mi najbardziej w pamięć (a nie zaprzeczam, że "Angel-a" miejscami jest równie piękna, co banalna). Można by narzekać, że Besson mistrzem dialogów nie jest (ale "Piąty element" zaprzecza temu oskarżeniu), a wszystkie zalety "Angel-i" przypisać świetnym, czarno białym zdjęciom i talentowi aktorów, ale chyba jednak trochę zasług Bessona w tym filmie również jest. Stworzył dobry klimat do historii o swoistym odrodzeniu zakompleksionego chłopczyka i miłości oryginalnego anioła, także co by nie mówić, "Angel-a" mu się udała.
Trzeci i ostatni film, "Good Night and Good Luck", mój osobisty faworyt dzisiejszego zestawienia bez kolorów. Film-perełka, w którym zgromadzenie talentu i profesjonalizmu na jednym metrze kwadratowym przyprawia o zawrót głowy i fikanie koziołków z radości. Tak właśnie. David Strathairn, George Clooney, Patricia Clarkson, Robert Downey Jr., Frank Langella... A jeszcze nie jestem nawet w połowie wartych uwagi nazwisk, które wiążą się z tą produkcją, chociaż oczywiście zaczęłam od najsławniejszych. Ale nazwiska to nie wszystko, fakt. Akcja filmu oparta jest na historii medialnej wojny między Edwardem Murrowem, dziennikarzem CBS, a senatorem McCarthym, znanym ze swojej obsesyjnej kampanii przeciwko komunistycznym szpiegom w Ameryce. Oczywiście, że film jest w miarę układny, Murrow to ten dobry John Wayne telewizji, senator to ten zły i brzydki, co z tego, że prawda leżała jak zawsze po środku. Ale kiedy tylko po części oglądamy "Good Night and Good Luck" jako dokumentalny zapis tamtych wydarzeń, film transformuje się w wielowarstwowy obraz, który wcale nie przedstawia czarno-białego świata, ale szarą rzeczywistość w bardzo pięknych zdjęciach Elswita. W mojej interpretacji "Good Night and Good Luck" porusza głównie temat opiniotwórczej siły telewizji i wartości dziennikarstwa jako takiego, ale różnych wątków jest tam więcej, politycznych i społecznych. Ciekawą atmosferę w filmie tworzy ustawienie akcji głównie w zatłoczonych pomieszczeniach stacji CBS, ciągły szum, papierosowy smog, napięcie i tykające zegary są kontrastem dla w sumie powolnej fabuły - mnie się nie nudziło, ale jestem w stanie zrozumieć, że kogoś ten film może miejscami znużyć. Co absolutnie nie zmienia faktu, że świetne trio Clooney-Heslov-Elswitt stworzyło film na wysokim poziomie, nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.
0 komentarze:
Prześlij komentarz