Sama nie spodziewałam się, że wyląduję na tym filmie. Właściwie, gdyby ktoś mnie spytał, na co wybieram się do kina, byłby to jeden z ostatnich tytułów. A jednak, jak to miło, że sama siebie jeszcze zaskakuję, na dodatek nadal zaskakuje mnie świat (i przy okazji świat może zaskakuję również ja?), o dziwo na filmie o zombie apokalipsie i dzielnym Bradzie Pittcie bawiłam się całkiem dobrze.
![]() |
"Iluzja" fuj. |
"Iluzja" fuj, fuj, "World War Z" jest filmem o niebo lepszym, mimo apokaliptycznego zadęcia i fabuły zasadniczo bardziej podatnej na idiotyzmy oraz dziury w całym. A jednak, temat nieumarłych bestyjek usypujących się w słupy średnio żywych potworków, które pokonują mury Izraela (serio, serio), wyszedł lepiej niż to rozciągnięte nie-wiadomo-co o czterech magikach i pewnym policjancie. Jakoś się zawiodłam i kwestię oczekiwań można by w tym kontekście rozważać - tych zawiedzionych "Iluzją" i tych nieobecnych w odniesieniu do "World War Z". Ale nie, szmira to szmira i brak oczekiwań nie robi ze szmiry czegoś lepszego. A w odniesieniu do "Iluzji" zarzutów mam wiele.
Primo, czy ktoś przeczytał scenariusz i pomyślał nad ewentualną redakcją? Ten film ma silny początek, ale po kilku minutach zaczyna się dramat (widza) i dylemat moralny (czy wyjść już czy za sekundę). Drewniane dialogi, dłużyzny, papierowe charaktery...
Secundo, zmarnowano ciekawy pomysł i świetną obsadę, a to nie przystoi produkcjom tej rangi.
Tertio, zakończenie to facepalm, a potem kolejny facepalm ostateczny.
Dramatyzuję? Czy ja wiem... "Iluzja" jest słaba, ponieważ jest nudna, niepozbierana i marnotrawi swój potencjał, a to przykrość.
Odchodząc od wytrząsania się nad "Iluzją" i kontynuując skromne pochwały apokaliptycznych przygód Pitta, "World War Z" okazało się filmem dobrym.
Powód podstawowy, najważniejszy: zmagania Pitta z zombie oglądamy w napięciu. Nie tylko ja, wszyscy, siedziałam w mocno zapełnionej sali i słyszałam, jak momentami kino (Liritio wliczona) oddychało z ulgą, nie każdy film potrafi utrzymać publikę w takim stanie.
Moim zdaniem w przypadku tworów z gatunku "World War Z" przykucie uwagi to sprawa najistotniejsza - zagłada ludzkości, wirusy, zombie, one man show Brada Pitta, to wszystko krzyczy akcją, rozrywką, musi trzymać w napięciu, inaczej odpada w przedbiegach. Tutaj "World War Z" odnosi piękne zwycięstwo, seans minął bez niechętnego czekania na koniec i czytania smsów.
Inną kwestią jest (ekhm, jak by to...) "wiarygodność". Widzicie, Lirito bardzo lubi trzy pierwsze części "Resident Evil", kiedyś może Wam opowiem dlaczego (o kolejnych częściach Lirito opinii nie ma, nie widziała). Ale nie da się ukryć, "Resident Evil" to gra, to mała Milla Jovovich kopiąca tyłki, to konspiracja Umbrelli, to właściwie nie bardzo się trzyma kupy, jakby zacząć wnikać w szczegóły.
"World War Z" luk nie uniknęło, są obecne, dziurawią fabułę i słabo się maskują, ale raczej nie przeszkadzają. Dlaczego? Bo "World War Z" stara się być filmem prawdziwym (o tyle, o ile), a więc fajnie choć raz zobaczyć, że zombie apokalipsa (czy inni kosmici) to nie tylko USA i prezydent. W "World War Z" prezydent nie żyje. Dobrze jest dla odmiany zerknąć na zasięg globalny i równie globalne działania, a fakt, że świat jak zwykle musi uratować jeden dzielny Amerykanin zostawimy już na inny dzień. Liritio w sumie nie ma zastrzeżeń, ujęła mnie młoda dziewczyna z izraelskiego wojska, ponury pan z brodą (i łomem), bezwzględna służbistość wśród wojskowych. O właśnie, ujęli mnie wojskowi - choć jeden film z konkretnym podejściem do tematu, ze służb specjalnych i wojska nie zrobiono bandy bezimiennych idiotów, w tym przypadku są to normalnie przeszkoleni ludzie z doświadczeniem i głową jako tako na karku. Rzeczywiście robią, co do nich należy, są niezbędni tak Pittowi, jak i funkcjonowaniu atakowanej ludzkości. I na szczęście nie wszyscy są idealnie bohaterscy, z flagą za plecami (kolejny plus, żadnej łopoczącej flagi! cieszymy się...), są po prostu zwykli.
Czyli dużo plusów, jeszcze za nienachalnie dzielną żonę Pitta, za całkiem fajne dzieci, za to, że film się nie patyczkuje, nie rozmienia na drobne, ale też nie jest obrzydliwą jatką. I gdy pozwolić na przymrużenie oka na nieścisłości, głupotki i uchybienia godne gatunku, "World War Z" wychodzi obronną ręką.
Strasznie się zdziwiłam, ale to całkiem przyjemne.
PS. Dopisując tagi uświadomiłam sobie, że "World War Z" to pierwszy film z Bradem Pittem, który wspominam na blogu. Straszny smutek, przecież ja tak lubię Brada Pitta!