wtorek, 21 maja 2013

Ponownie i ponownie.

ostrzegam przed strumieniem, żeby nie było, dzisiaj konkretów nie będzie

przystojny Łapicki (dla dekoracji), cytatem uzasadniony
Czytam Bieńkowską, ale tak naprawdę Bieńkowska leży na szafce, a czytam Grodzieńską.
Takie życie.
Nowe książki to obietnice wspaniałych treści, które od czasu do czasu się spełniają. Ale jest długa lista książek, z którymi budzę się jakbym miała je na końcu języka. I już nie ma obietnic, tylko stara gwardia, uwielbiam to w książkach znacznie bardziej niż w filmach: powroty. Ponownie i ponownie.
Dlatego jestem daleka od czytania zawsze czegoś nowego, ciągnie mnie na stare śmieci, wiadomo, z wiekiem tego "starego" znajduje się coraz więcej.
I podziwiam ludzi, którzy do książek nie wracają, i zupełnie nie rozumiem.

Grodzieńska, przedwojenna, zabawna, jak Brandys i Słonimski, ona również, ale inna. Estradowa w końcu, a chwilowo na chałturze.
"Prawdopodobnie na podstawie tej książki zrobiono by nawet film, w którym Karol byłby postępowym studentem, a ja nic nie rozumiejącą dziewczyną, która dojrzewa w ogniu bolesnych prób. Karola grałby Łapicki, a mnie kolejna osiemnastoletnia amatorka debiutantka.
Niestety, skoro już raz dałam tytuł "Wspomnienia chałturzystki", automatycznie odcięłam sobie te wszystkie możliwości. Jeśli nawet ktoś to sfilmuje, w co wątpię, to Karola będzie grał Fijewski, a mnie Dymsza przebrany za kobietę."
Stefania Grodzieńska, "Wspomnienia chałturzystki", Wyd. Akapit Press, Łódź, str. 37.
O tej książce Grodzieńskiej wspominam od czasu do czasu, powtarzam się może, ale co tam, Grodzieńską mogę się powtarzać, ona zapewne nie miałaby nic przeciwko.

Książki, do których wracam częściej czy rzadziej rozsiane są pstrokato, ale chyba nie da się inaczej. To trafiają się poprawiające humor chick - flicki, to kryminały (których bohaterów kocham) i "stara" Chmielewska.

Liritio jest psychofanką Pana Gąsienicy.
Są te najdawniejsze, muminkowe i paszczakowe, te z Kłapouchym (który zawsze jakoś się ma), Alicja z Panem Gąsienicą (Liritio jest największą fanką Pana Gąsienicy).
Wracam do rzeczowego Mackiewicza "Cata", fantazyjnego Łysiaka, pełnego złośliwej galanterii Brandysa. Do Wilde'a i Waugha, a zaraz obok do wszelakich Stendhali, Conradów i Dostojewskich.
Do pań dwóch, ale tych jedynych, Emily Bronte i Karen Blixen. Radośnie do sławnej Jane, sympatycznie do moich "Czahar", z oporami do "Quo Vadis" (bo Petroniusz przecież!). Współcześniej wracam, klasyczniej wracam i do faktów też wracam, chociaż reportaże zapadają mi w pamięć solidnie, wracać nawet nie muszę.

A najrzadziej może (ale za to z sentymentem) Liritio powtarza te nie najdawniejsze, ale jeszcze szkolne, na pamięć zaczytane "Poczwarki Wielkiej Parady", "Przyślę panu list i klucz", "Tajemniczy opiekun" i prawie całą Anię. Dlaczego tylko "prawie całą"? O właśnie, co z tą Anią...

Niejako na Ani Liritio się wychowała, zaraz obok "Tajemniczego opiekuna". Jeszcze Liritio wyrastała na Conan Doyle'u, Musierowicz (chociaż tutaj też sinusoidalnie mi szło, ale to innym razem rozgrzebię temat) i Makuszyńskim. I na Szklarskim, ale Szklarski moralizuje, a tego tutaj nie lubimy.

Tyle że z Anią bywało w kratkę, szczególnie, że kiedy mówimy o L.M. Montgomery (jakbym miała wybierać), to jednak "Dzban ciotki Becky" wygrywa konkurencję. Swoją drogą, tytuł oryginalny ("A Tangled Web") mnie nie razi, ale drugi tytuł polski, "W pajęczynie życia", to już lekka zgroza, jakby serial z kanału Lifetime, a nie złośliwa książka o rodzinnych przekomarzaniach i fochach..
Wracając, pierwsza Ania... Nie przepadam, o dzieciach to jednak nie lubiłam nigdy (poza tymi z Bullerbyn, ale to znacznie wcześniej).
Niby wszystko gra  w "Ani z Zielonego Wzgórza", nudno na pewno nie jest, tylko widzicie, romantyczna Ania z wyobraźnią drażniła małą nieromantyczną Liritio bez wyobraźni... Źle, to inaczej, bo Lirito to wyobraźnia, i romantyzm też (jak się kocha "Wichrowe Wzgórza", już nie da rady wyprzeć się romantyzmu, może trochę szkaradnego, ale zawsze).
Może kwestia rozbija się na przesadnej emocjonalności, którą odznacza się mała (i większa) Ania, a Liritio chyba nie. Ale autoanaliz miałam (z Nowym Rokiem rzecz jasna) unikać, wiec utnę.

Tak naprawdę pierwszą książką o Ani, którą nawet polubiłam, jest ta już na uniwersytecie. Porcelanowe psy mnie przekonały. "Wymarzony dom Ani" i "Ania z Avonlea" to chyba dwie ulubione (niekoniecznie czytywałam to w kolejności).
Potem, hm, na przykład "Ania ze Złotego Brzegu", kiedyś uwielbiałam czytać o tych małych świruskach, ale dzisiaj już mnie drażni. Moralizatorstwa tu nie lubimy, a obijało mi się o uszy, że autorka też tego "Złotego Brzegu" nie kochała. Tylko mała Rilla na moście, która wyrzuca ciasto do wody, bo przecież z ciastem wstyd przez miasto maszerować - nigdy nie przestanie mnie bawić.
A jeśli Rilla, to przecież kolejna bardzo dobra książka Montgomery, poniekąd mam wrażenie, że nieco lepsza niż każda "aniowa". Tylko jak przy tej złotobrzegowej Rilli nie płakać?
Co w moich Aniach najpiękniejsze, czyli stare wydanie Naszej Księgarni z lat 50tych, które dostałam (raczej wydusiłam prośbą i groźbą) od babci. Tutaj wychodzą kolekcjonerskie zapędy, może płócienne okładki mnie podniecają. Żałuję, że mam ich tylko pięć, kilku mi brak i jakoś nigdy nie zabrałam się do kompletowania brakujących.

Lirito się rozwlekła dzisiaj, jakoś tak siadłam i poszło. Chciałam inaczej, wyszło jak zwykle.
A gdyby komuś w życiu jeszcze muzyki brakowało, to proszę:

Jakie życie, taki rap (rapu Liritio nie słucha, a czasem może bym chciała), jaki tytuł postu, taka piosenka.
The Bird and The Bee, Again and Again


You're so stupid and perfect, and stupid and perfect, I hate you, I want you, I hate you, I hate you, again...
Wiosna w końcu.

2 komentarze:

Judith pisze...

Uwielbiam Ciebie czytać. Nie ważne o czym piszesz, ale zawsze Twoje słowa są dla mnie przyjemnością.
Kocham Wichrowe Wzgórza, kocham całą serię o Ani i lubiłam ją bardzo za tą jej romantyczność (bo sama byłam taką dziewczynką z wielką wyobraźnią i romantyczną na swój dziecięcy sposób), ale bardzo mnie rozczarowały ostatnie tomy. Lubiłam przygody dzieciaków Ani i Gilberta, ale nie podobało mi się, że ta Ania z wielkimi marzeniami i uzdolnieniami została taką trochę kurą domową. Jej miejsce było w domu, zajmowanie się dziećmi, bysie lubianą i szanowaną przez towarzystwo. Gdzie się podziała ta iskra, za którą ją pokochałam?
To było takie moje rozczarowanie. Wyobrażałam sobie, że jak Ania dorośnie to będzie wielką pisarką podróżującą po świecie :)
A co Ty o tym myślisz?

liritio pisze...

O jak mi miło, chociaż z tym, że nieważne o czym to też zbyt duża pochwała, o sokowirówce bym nie dała rady :)
Wichrowe Wzgórza są genialne, możemy założyć klub fanek :)
Coś jest w tym, co piszesz o rozczarowaniu, ale nie wiem jak wyglądało życie samej L.M. Montgomery, zastanawiam się czy może po prostu nie chciała opisywać czegoś podobnego do własnej rzeczywistości (albo właśnie jej przeciwnego, nie wiem czy ona miała dom i rodzinę, czy właśnie rozbijała się po świecie).
W dalszych książkach Ania schodzi w ogóle na dalszy plan, co nie zawsze mi się podobało, a razem z nią odchodzi ta iskra, o której wspominasz. Szkoda może, że aniowe dzieci jakby są "beziskrowe", może fajne, z wyobraźnią itd, ale takie poczciwie normalne, nie to co szalona Ania, która tonęła w łódce będąc martwą Eleine :)

Prześlij komentarz