Oscar Wilde! Moja miłość w świecie literatury, trochę nieszczęśliwa, zważywszy na jego preferencje, w "Królu życia" została przedstawiona dokładnie acz blado. Niby mi się podobało, bo i o Wildzie, i ładnym językiem napisane, ale w jakichś dwóch trzecich ogarnęło mnie takie zniechęcenie do tej nieszczęsnej poprawności Parandowskiego, że prawie rzuciłam "Króla życia" w kąt. Ale po kolei.
„Król życia”, przeczytany bardzo szybko i z uśmiechem, zrodził we mnie jedno pytanie: dlaczego ktoś tak idealistyczny i, nie bójmy się tego słowa, po prostu sympatyczny, jak Parandowski, napisał książkę biograficzną o Wildzie? Bo chociaż ja bym z perspektywy czasu Wilde'a "królem życia" nie określiła, coś musiało w nim być, skoro dziewiętnastowieczny Londyn taki przydomek utworzył. A Wilde według Parandowskiego nie tylko królem życia wcale się nie wydaje, ale co więcej, został przedstawiony jako ofiara własnej próżności i słabości, oraz oczywiście Alfreda. Wilde jako jednostka raczej krzywdzona przez otoczenie i pechowy los, niż własny charakter, to dość przykry i chyba mało prawdziwy obraz.
Bardzo podobała mi się część o dzieciństwie Wilde’a i studiach w Oxfordzie, a potem podróży do Ameryki. Nie wiem na ile to jest prawdą, ale Parandowski przedstawił go jako prawie cudowne dziecko. Może i nim był? O rodzinie Oscara również ładnie napisał, o interesującej matce i porządnym ojcu, da się wyczuć atmosferę tamtych czasów, standardy epoki.
Niestety dalej przyszło i na Wilde’a prawdziwe życie, i Parandowski też musiał do tego w „Królu życia” dojść. Taaa, wszystko fajnie, ale o ile Wilde'a lubię naprawdę, człowieka, który wnurza się z kart książki Parandowskiego nie darzyłabym większą ilością uczuć, niż odrobina współczucia. Może trochę za bardzo rozbił się w dalszej części na pisanie nie tyle o Wildzie, co o nim i Bosiem? Oczywiście, że Alfred jest nieodłączną częścią życia Oscara, ale Parandowski jakby zapomniał, że taka indywidualność, taka siła charakteru, jak Oscara, nie mogła być zmieciona w sposób przedstawiony w „Królu życia”. Nie ulega wątpliwości, że Alfred do upadku Oscara się przyczynił w znacznej mierze, ale Oscar to był człowiek silny. Parandowski zdaje się o tym zapominać.
Z jednej strony niby genialny pisarz, niby charakter, który nie mógł być traktowany obojętnie, niby człowiek z wizją, ale w wersji Parandowskiego traci całą moc. Zostaje próżność, gnuśność i ogólny marazm, a poza tym odrobina nieprzystosowania, co z tego, że z fantazją. A cała jego złośliwość? Dystans do siebie, ironia, egoizm, tchnienie nowości i to wszystko, co zamienia Wilde’a w człowieka wartego zainteresowania i sympatii, pomimo całej jego fircykowatości, zostało przez Parandowskiego jakoś wyciszone, pominięte. Został biedny Oscar, który wcale nie był królem życia, a raczej egzotycznym wybrykiem natury, marnie oceniającym rzeczywistość.
2 komentarze:
Uwielbiam jego aforyzmy. "Portret Doriana Graya" też! Czytając biografie ulubionych autorów zawsze skazujemy się na ryzyko, że nasz 'idol' zostanie przedstawiony w świetle niekoniecznie takim, w jakim chcielibyśmy go widzieć ;) Ja na szczęście jeszcze nie przeżyłam takich rozczarowań ;)
Ja bardzo rzadko czytam biografie, jakoś im nie ufam. Znaczy chętnie bym czytała, gdybym tylko miała pewność, że będzie dobra, a większość jest albo nudna, albo głupia. Zawsze chciałam przeczytać dobrą biografię Witkacego i cóż... Nadal chcę.
A Oscara Wilde'a przeczytałam prawie wszystko i nawet mimo mojego uprzedzenia, do czytania sztuk teatralnych, tymi jego byłam zachwycona.
Prześlij komentarz