„Gdy Mozart pisze mszę, nie myśli, że Bóg jest głuchy. (…) Poza tym gdy Mozart pisze mszę, nie myśli, że i człowiek jest głuchy.”*Nie lubię Mozarta i książka E. E. Schmitta tego nie zmieniła. Ale za to jestem pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki autor „zaprzyjaźnił się” z nim oraz rozłożył na czynniki pierwsze, a także tego, że chociaż mozartowska muzyka mnie nie wzrusza, samego Mozarta, tego istniejącego w życiu Schmitta jako mentor i kompozytor, zaczęłam uważać za człowieka wartego uwagi.
Po książkach Schmitta można, a nawet należy spodziewać się głębi i ta krótka, odrobinę autobiograficzna książeczka na pierwszy rzut oka może wydawać się napisana inaczej, jakby po łebkach, niby o życiu autora, ale jakoś tak mało tego Schmitta w „Moim życiu z Mozartem”. To wrażenie jest całkowicie mylne.
„Moje życie z Mozartem” jest chyba bardzo osobistą książką, zbiorem listów pisanych do kompozytora, które dla czytelnika czasem nie przedstawiają większej treści, ale dla Schmitta musiały być kluczem do całej galerii wspomnień. Jest to zbiór fascynacji Schmitta, nie tylko muzycznych, oraz zapis swoistej przemiany autora, od piętnastoletniego chłopaczka, który cierpiał przez duże „C” - banalnie i młodzieńczo, do człowieka dojrzałego i co istotniejsze, naprawdę interesującego. Z „Mojego życia z Mozartem” wyłania się obraz Schmitta, który ładnie o nim świadczy, a nie wydaje mi się żeby autor specjalnie stawiał się w tym świetle. Takie naginanie rzeczywistości jakoś mi do niego nie pasuje.
Tym, co mnie najbardziej podobało się w „Moim życiu z Mozartem” były właśnie fragmenty dotyczące austriackiego kompozytora. Tak dokładnej analizy czyjegoś charakteru i twórczości nie przypominam sobie z żadnej przeczytanej wcześniej książki.
„Głos mozartowski to głos dźwięczny, giętki i plastyczny, który trzyma się równie daleko od krzyku, jak i mowy, głos klarnetowy, taki, który umie się powstrzymać i gdy trzeba – dopasować do innych. W interpretacji Twej muzyki nie mam miejsca na ekscesy, przesadną kolorystykę, na szlochy czy na muzyczny ekspresjonizm: emocje pojawiają się na łuku frazy, ot tak, znienacka, jakby z niczego. ”
„Nauczyciel złożoności – oto kim jesteś.”
„Chciałbym sięgnąć wraz z Tobą po ideał sztuki prostej, zrozumiałej, która najpierw uwodzi, a potem porusza.”Mozart teoretycznie uczył Schmitta żyć, wiadomości przekazując muzyką. I faktycznie, muzyka została przez pisarza odebrana w sposób, który chociaż niewątpliwie może być określony nadinterpretacją, jednak sprawił, że Schmitt się zmieniał. Że doznawał olśnień, a coś w jego myślach „zaskakiwało” na właściwe miejsce. Fascynujący, a przy tym jakże naturalny i codzienny przykład przemian, które tak naprawdę są samodoskonaleniem się, gdyż Schmitt sam z siebie odczytywał Mozarta w sposób taki, a nie inny.
„Później zrozumiałem bezużyteczność tego rodzaju zarzutów. (…) Z punktu widzenia Boga śmierć dana jest nam w momencie narodzin: dola jest równa dla każdego.”Tak się zastanawiam, czy każdy z nas ma kogoś takiego? Wirtualnego mentora, z którym nie możemy rozmawiać w tradycyjny sposób, który jest pretekstem do analizowania i poprawiania samych siebie?
*Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Moje życie z Mozartem” E.E. Schmitta w przekładzie J. M. Kłoczowskiego, Wyd. Znak, 2008.
3 komentarze:
Pozdrowienia ze słoneczych Węgier!
No tak, standardowo moja częstotliwość odwiedzania blogów jest powalająca :) Ale zapraszam do mnie, na prawie codzienne relacje z życia erasmusowskich studentów. :D
Mozart może być i jest mentorem, z pewnością nie wirtualnym.
Niezwykle trudno jest mi pojąć, jak można nie lubić muzyki Amadeusza...
Piękno samo w sobie, przebijające najgrubsze warstwy wynaturzeń.
"(...)z pewnością nie wirtualnym" - fizycznym raczej też nie jest :)
Najwyraźniej mojej warstwy wynaturzeń muzyka Amadeusza nie przebija. Nie napiszę, że jest brzydka i okropna, nie jest, po prostu ja preferuję dokonania innych kompozytorów. Niektóre utwory Mozarta kradną moją uwagę i serce, ale jako całość nie pasujemy do siebie.
Prześlij komentarz