Miniony tydzień nie był zbyt dobry, jeżeli chodzi o książki i mnie. Pomijam już nieszczęście, jakim była poprawka egzaminu, z okazji której nigdzie się nie ruszałam bez fury notatek na różnej wielkości kartkach, które fruwały wokół mnie.
Najpierw, pełna niedawno odkrytego zainteresowania Ukrainą, sięgnęłam po „Siostro, siostro” Oksany Zabużko i nie przebrnęłam nawet przez pierwsze dwa opowiadania. Nie wiem, czy nie przypasował mi styl, czy temat, ale nie dało rady. Nic to, twarda byłam, przewidziałam, że Oksana Zabużko może mnie nie zainteresować, miałam pod ręką również „Dwanaście kręgów” Andruchowycza – poszło lepiej, zmogłam połowę.
Najwyraźniej Ukraina nie chce ze mną współpracować i pozostaną mi czysto historyczne źródła na temat. I poezja Wasyla Stusa – chociaż też nie jestem tej poezji pewna, skoro zbytnio w wierszach nie gustuję.
Także po lekko przytłaczającej przygodzie ukraińskiej chciałam przeczytać pewniaka, książkę nokaut, która na pewno mi się spodoba – a któż, jeśli nie Eric-Emmanuel Schmitt dostarcza mi pięknych pozycji literackich? Wahałam się chwilę między „Marzycielką z Ostendy”, a „Odette…”, w końcu padło na historię miłosne. Teraz myślę, że należało wziąć „Marzycielkę z Ostendy”.
Rozumiem, że zawsze musi być ten pierwszy raz, a E.E. Schmitt też człowiek, ale przyznam się, że niewiele jest niespodzianek, które dołują mnie bardziej, niż kiepska książka moich ulubionych pisarzy. Bo moja szufladka z „ulubionymi pisarzami” jest prawie pusta – wszyscy mają mankamenty, ale Schmitt się jeszcze bronił.
Oczywiście „Odette i inne historie miłosne” to zbiór opowiadań na poziomie, którego znaczna część autorów szumnie zwanych pisarzami, nie przebija nawet w snach. Inteligencja, mądrość, bystre dialogi, akapity skłaniające do zadumy, tak, to wszystko i w „Odette…” jest. Ale naprawdę, jak na Schmitta, nie podobało mi się.
Widzicie, nie miałam pojęcia o czym on chciał napisać. A kto jak kto, ale Schmitt zwykle bardzo silny przekaz w swoich książkach zawiera. Moralista, cholera, ale jego jednego w tym moralizatorstwie lubię. A w „Odette…” nie umiałam dostrzec celu, który mu przyświecał, w związku z czym czytałam zbiorek całkiem niezłych, jednakże miejscami nudnych opowiadań o miłości i jej skutkach, przyczynach, i innych związanych z miłością wydarzeniach.
Co prawda zaczyna się pięknie, pierwsze opowiadanie, „Wanda Winnipeg” rozbudziło mój apetyt na dalszą część, wywołało błysk w oku i uśmiech zadowolenia. Niestety, reszta uśmiech starła i zamiast błysków w oku marszczyłam nos w rozpaczy. Przyznam się wręcz do czynu strasznego, ja tę książkę kartkowałam! Przerzucałam znudzona strony, szukając lepszych fragmentów – proszę, Schmitta się przecież nie kartkuje. Zbrodnia. Jest mi z tym niecnym kartkowaniem zdecydowanie źle.
Przecież Eric-Emmanuel Schmitt jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, a z jego książek pominęłam chyba tylko „Przypadek Adolfa H.”, co mam zamiar nadrobić, i „Dziecko Noego”.
Niedawno czytane przeze mnie „Moje życie z Mozartem” było świetne, naprawdę. A „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu” to moje prywatne mistrzostwo, kolejna z tych książek, do których często wracam i podczytuję ukradkiem znajome zdania, kiedy smętnie sterczę przed regałem w poszukiwaniu czegoś do czytania.
Także postanawiam pójść na kompromis z jednym z moich ulubionych pisarzy, ja udam, że „Odette i inne historie miłosne” mi się podobały, a on już nigdy więcej mi tego nie zrobi. Dobry plan? Dobry.
I bardzo chcę przeczytać „Ulissesa z Bagdadu”.
PS. Miss Jacobs podała informację, że Eric Emmanuel-Schmitt ma być w Warszawie 7-8 marca, 8 marca o 17.00 w Traffic Club. I zastanawiam się poważnie czy po raz pierwszy w życiu nie pójść na spotkanie z autorem. Autorzy średnio interesują jako tacy, a autografów nie lubię. Gdyby Stendhal zmartwychwstał, albo Dostojewski, to na spotkanie z nimi przeleciałabym pół świata, ale wśród współcześnie żyjących pisarzy jakoś nie mogę pomyśleć o kimś, kto wzbudzałby we mnie aż takie emocje. Ale może, może jego bym chciała zobaczyć?
16 komentarze:
Polecam nadrobić zaległości i to szybko. Moim zdaniem "Przypadek Adolfa H" to jego najlepsza książka. I mówię to nie tylko ze względów objętościowych ( co mnie ogromnie cieszy, bo mogłam znacznie dłużej się delektować jego mistrzostwem).
Myślę, że jako osoba ma naprawdę dużo do powiedzenia. Także liczę na fantastyczne wspomnienia z tego spotkania. Można by powiedzieć nawet, że już odliczam dni w swoim kalendarzu.
Pozdrawiam serdecznie :)
Może wstyd się przyznać, ale nie czytałam jeszcze nic Schmitta. Czekam, ale właściwie sama nie bardzo wiem na co - chyba na odpowiedni moment, bo nie lubię sięgać po "głośne" książki.
Niemniej jednak chyba najpierw wezmę się za "Opowieści o Niewidzialnym" oraz o "Przypadek Adolfa H.", bo "Odette..." wcale mnie jakoś nie pociąga...
Pozdrawiam.
Plan doskonały bym powiedziała :)
Schmitta bardzo lubię to jednak od tej książki coś mnie odciągało, widać dobrze,że nie wpadła w moje ręce :)
Miss Jacobs, właśnie mnie objętość "Przypadku..." odstrasza, zastanawiam się czy nie ma czegoś takiego, jak ograniczona tolerancja na styl Schmitta. Ale na pewno niedługo to przeczytam i zobaczymy :) A to spotkanie mnie też coraz bardziej nęci, ale obawiam się, że mogą mi stanąć na przeszkodzie wcześniejsze zobowiązania, wtedy będę liczyła na to, że może coś o tym spotkaniu napiszesz :)
Claudette, od razu wstyd, bez przesady. Ilu ja poczytnych, znanych i podobno świetnych autorów nie znam :) Na wszystko trzeba mieć ochotę. "Opowieści o Niewidzialnym" bardzo polecam, szczególnie "Pana Ibrahima..." i "Dziecko Noego". "Oscar i Pani Róża" również jest dobrym opowiadaniem, ale dla mnie troszkę zbyt ckliwym. A "Opowieści o Niewidzialnym" są tak ładnie wydane, że aż chce się czytać.
Tucha, prawda, że sprytnie to obmyśliłam? :) I "Odette..." raczej bym fanom Schmitta nie polecała. Chociaż czytelnikom z zerową znajomością tego autora tym bardziej, jeszcze by się zrazili.
Liritio,
Nie obawiaj się, Schmitt pozostaje wierny swojemu stylowi tego nie można zaprzeczyć ale zdecydowanie go rozbudowuje na potrzeby powieści. Jesto zdecydowanie jego najlepsza książka, i jedna z lepszych jaką miałam okazję przeczytać.
Mam nadzieję, że obowiązki nie przeszkodzą jednak w przyjściu. Na relację ze spotkania możesz liczyć na 100 %.
Pozdrawiam :)
Jestem tu przez przypadek bo zainteresowała mnie niniejsza notka. Otóż zgadzam się z szanowną Autorką, że styl Oksany Zabużko jest dość ciężki, ale proszę mi wierzyć, to naprawdę wielka postać w kulturze ukraińskiej. Czytanie Zabużko wymaga czasu i dużego skupienia. Jeśli się potrzebuje książki, która czytelnika intelektualnie wyczerpie i wyzuje z sił, to proszę bardzo, Zabużko polecam. Ze zbioru opowiadań "Siostro, siostro" polecam "Bajkę o kalinowej fujarce", piekna rzecz, wiele czerpiaca z ukraińskiej tradycji. Natomiast "Badania terenowe nad ukraińskim seksem" są ciężkie, niemniej jednak naprawdę świetne. Niedawno zresztą Zabużko napisała nową (400-stronicową) powieść, jak twierdzą mądrzy ludzie - podobno cos absolutnie genialnego.
O Andruchowyczu tez mogę coś niecoś dodać ale to może innym razem, kiedy tu ponownie zajrzę:)
Natomiast Schmitt... cóż jest on zdecydowanie wytchnieniem po Zabużko. Znam opowiadania z "Odette" i podzielam zdanie, że z biegiem stronic, jest aż do znudzenia sentymentalnie i słodko. Mimo to, czytam właśnie "Ulissesa z bagdagu" i jestem miło zaskoczona. Ksiązka jest bardzo przyjemna w odbiorze, okropnie wzruszająca:), ale ciekawa i zupełnie inna niż to co zaserwował Schmitt w "Odette". Tak więc, polecam.
Ok, już kończę:) Pozdrawiam!
Niestety, wstyd się przyznać, ale jeśli chodzi o Schmitta, to znam jedynie jego "Oskara i Panią Różę" oraz "Ewangelię wg Piłata".
Pewnie wygłoszę tu jakąś herezję, ale (przynajmniej te dwie) jego książeczki kojarzą mi się cokolwiek z Coelho (co można wszak interpretować dwojako ;) )
PS. Rzeczywiście, może pisarz musi umrzeć, żeby się miało ochotę na spotkanie z nim? :)
Miss Jacobs, ponieważ wiem już na pewno, że ja nie dotrę na to spotkanie, czekam z podwójną niecierpliwością na Twoją notatkę :)
Anonimowa, przypadek mam nadzieję zamieni się w bardziej zamierzone wizyty :)
Do "Bajki o kalinowej fujarce" nie dotarłam, ale mam jeszcze tę książkę w domu, więc zapewne chociaż rzucę okiem. A "Badania terenowe..." nadal mam zamiar spróbować, chociaż "Siostro, siostro" mój zapał osłabiło. Ale może coś w tym jest, że Zabużko wyczerpuje intelektualnie, chociaż ja miałam po prostu trudności ze zrozumieniem, co co jej chodzi. Ale ja jestem na razie wystarczająco wyczerpana sesją poprawkową, więcej mi nie trzeba.
A na komentarz do Andruchowycza czekam :) jemu również jeszcze nie odpuściłam, w końcu trochę napisał, coś w tym musi być. Tylko będę musiała jakoś uważniej wybrać, żeby się znowu tak nie przejechać.
Problem z Ukrainą mam taki, że jestem zainteresowana, a nadal nic nie wiem (moja wina), a w bibliotekach książek ukraińskich jest jak na lekarstwo.
I cieszę się, że "Ulisses z Bagdadu" jest lepszy, niż "Odette...", bo mnie ten zbiorek opowiadań naprawdę przygnębił.
Logos Amicus, od razu wstyd, bez przesady :) Ale z "Oskarem..." i "Ewangelią wg Piłata" raczej gorzej trafiłeś.
Porównanie do Coelho jest może cokolwiek na wyrost, ale nie da się im odmówić pewnego podobieństwa. Oboje mają ciągoty do umoralniania i filozofii, ale o ile Coelho przeważa stekiem dziecinnych bzdur, Schmitt tylko czasem trafia w banalną nutę (zdarza mu się, oczywiście że tak), zachowując jednak pewną oryginalność swoich przemyśleń. Poza tym Schmitt to jest mądry facet (nie mówię, że Coelho nie), nawet jeśli troszeczkę zbyt poważny, jak na mój gust. Poważny w sensie, że brak mi lekkiej ironii w jego książkach, ale z drugiej strony nie pisze on w sposób, do którego pasowałaby ironia. Jeżeli miałbyś ochotę przeczytać coś jeszcze Schmitta, to polecam "Pana Ibrahima i kwiaty Koranu", "Moje życie z Mozartem" (to jest chyba najlepsza jego książka, tak wg mnie), i może jeszcze "Kiedy byłem dziełem sztuki" - trochę wpada w tej ostatniej w tkliwe zakończenie, ale trzy czwarte książki jest bardzo dobre. Temat lekko przerażający.
I cóż, jeżeli pisarz rzeczywiście musi umrzeć, żeby chciało się z nim spotkać, to nie da się zaprzeczyć, że na każdego przyjdzie pora.
Oj tam, jedna mała wpadka każdemu może się przytrafić... ;) Trzymam kciuki za Twój układ ze Schmittem!
Zapytam przy okazji o "Tektonikę uczuć", czytałaś może? Dostałam jakiś czas temu i jestem ciekawa więc postanowiłam zapytać u źródła :))
neta, czytałam "Tektonikę uczuć", owszem, ale jakiś czas temu i nie będę udawała, że dobrze ją pamiętam - to chyba znak, że nie powaliła mnie na kolana :) W sumie spodobała mi się ze względu na temat kłamstwa w związku i bardzo wnikliwej analizy relacji międzyludzkich, ale drażniły mnie przerysowania. Jakbym miała coś polecać, to raczej wskazałabym "Małe zbrodnie małżeńskie", napisane wydaje mi się wcześniej, podobne w tematyce, ale jednak dużo lepsze.
Ja też mam nadzieję, że Schmitt pójdzie na moją propozycję kompromisu i więcej tego nie zrobi :)
Uwielbiam Schmitta, przeczytałam jego wszystkie książki, więc oczywiście musiałam zmierzyć się z jego opowiadaniami. "Marzycielka z Ostendy" mnie mile zaskoczyła, po raz pierwszy były opowiadania (które lubię), i to jeszcze bezwstydne romansidła, tego jeszcze nie było. Przyjemnie się czytało, choć na co dzień nie czytam tak "babskiej" literatury. "Odette i inne historie miłosne" to jednak książka słaba. Jak autor wspomniał w posłowiu pisał teksty w przerwach podczas kręcenia filmu na podstawie jednej z historii, jakby na kolanie i to niestety widać. Niewiele ciekawych pomysłów na historie, krótko rozwinięte, niedopracowane ("Historię Adolfa H." Schmitt pisał kilka lat, gdzie się teraz śpieszył?) spowodowało, że historie miłosne stały się banalne, momentami czułam się zażenowana, że autor z taką wyobraźnią ("Byłem dziełem sztuki") popełnił takie dzieło. Mam nadzieję, że to krótki spadek formy, może się znów weźmie za dramaty?
Droga liritio wracając do tekstów Oksany Zabużko, to doskonale rozumiem o co chodzi, że nie wiadomo o co chodzi Zabużko:) Jednak to jest kwestia wgryzienia się w tekst lub po prostu przeczytania książki po raz kolejny. "Badania terenowe..." są tekstem bardzo osobistym, naturalistycznym momentami brutalnym, co ciekawe jednak, w różnych krajach tekst ten zostanie całkiem inaczej odczytany. Sądzę, że w Zabużko nie odpowiada ci styl, bo problematyka jest raczej interesująca.
Co do ukraińskich książek, to faktycznie nie jest ich zbyt wiele. W Polsce wydawaniem ich zajmuje się Wydawnictwo Czarne, to mogę polecić z czystym sumieniem, ponieważ wydają to co w tym momencie na Ukrainie jest najlepsze. Jeśli byłabyś zainteresowana, to kiedyś mogę coś podsunąć. O Andruchowyczu pamiętam chętnie sie wypowiem, ale nie dziś bo późno, a i tak się rozgadalam.
Skończyłam czytać tymczasem "Ulissesa z Bagdadu" - smutna rzecz, ale Schmitt na szczęście pozostawia (jak zawsze) światełko w tunelu. Ale podobało mi się, tematyka ciekawa, pomysł na fabułę również, choć sama opowiesc troche nierzeczywista, ale przecież nie o to chodzi..
Ja po "Odette..." tak bardzo zniechęciłam się do Schmitta, że do tej pory nie sięgnęłam po żadną inną jego książkę i krzywię się niesamowicie jak czytam zachwyty nad nim u Miss Jacobs... Mija mi już jednak chyba trochę bo poważnie zastanawiam się nad Ulissesem... Pozdrawiam
prolka, o proszę, czyli "Marzycielka..." jest warta przeczytania :) cieszy mnie to. A z "Odette..." spieszył się może, bo rachunki musiał zapłacić? Nie wiem, to taki najprostszy powód. Film, nad którym pracował jest na podstawie właśnie "Odette Jakiejśtam", ale nie spodziewam się niczego wielkiego, jako że to opowiadanie wcale nie było jednym z lepszych, wśród gorszych.
anonimowa, "Siostro, siostro" nadal nie oddałam i zaczynam dojrzewać do kolejnego "wgryzienia się", trochę za Twoją sprawą, nie ukrywam :)
Ukraińskie książki z wydawnictwa Czarne, które uważasz za godne polecenia, jak najchętniej spróbuję przeczytać.
A u Schmitta opowieści "rzeczywistych" raczej bym nie szukała, więc "Ulisses z Bagdadu" trafia na moją listę "do przeczytania". I czekam na komentarz do Andruchowycza, z którym miałam już mają (nie)przyjemność - mam nadzieję, że jego cenisz tak jak Zabużko i również do niego mnie przekonasz.
ninetaj, zastanów się, bo warto :) niekoniecznie nad "Ulissesem...", ale nad jakąkolwiek książką Schmitta, szkoda nie znać jego lepszych pozycji.
A ja bardzo mile wspominam "Odette i inne historie miłosne" i trochę nie rozumiem tego wszechobecnego niezadowolenia po tej lekturze.
"Odette..." to zbiór lekki i przyjemny, na jeden wieczór, aby oderwać się od rzeczywistości. Owszem, jak ktoś pisał w komentarzach, jest banalny, a jakże, ale miłość sama w sobie, niestety jest banałem - z wielu względów. Moim zdaniem jednak banalność tych opowiadań, ich prostolinijność i zwyczajność, zamiast kawałka wysmakowanej Literatury przez duże L, to zaleta, a nie wada. Schmittowi doskonale udało się pokazać miłość taką jaka jest, bez chorych wzniosłości i górnolotnych frazesów.
Ilość banałów jakimi karmi czytelnika w "Odette..." na szczęście nie jest tak katastrofalnie duża, jak u Coelho na przykład, więc może nie narzekajmy aż tak, bo zawsze może być gorzej.
Libraia, a wiesz, pamiętam Twoją recenzję "Odette..." i myślałam o niej, kiedy czytałam ten zbiór opowiadań. Kontr opinia zawsze jest dobra :)Ale jednak się nie zgodzę, po pierwsze nie uważam miłości za banalną, co w tym banalnego? Banałem może być sentymentalizm, romantyzm, wzniosłe wyznania. Ale miłość sama w sobie wydaje mi się jedną z najmniej banalnych rzeczy, jakie mogą się nam przytrafić.
Chociaż faktem jest, że powtarzają się utarte schematy.
Ale w "Odette..." nie dostrzegłam prostolinijności, wcale nie uważam, żeby te opowiadania były o "zwyczajnych" kolejach losu, raczej przeciwnie, właśnie są wydumane i na dodatek niezbyt ciekawe.
Ale ile ludzi, tyle opinii, a gorzej może być zawsze. Ja po prostu nie lubię uczucia zawodu w stosunku do pisarzy, na których zawieść się nie spodziewałam. Chociaż Schmitt również miał mniej i bardziej trafione książki, zawsze widziałam w nich jakiś zamysł. A w "Odette..." nie.
Prześlij komentarz