poniedziałek, 18 października 2010

"when your eyes throw light at mine, it's enough to change my mind..."

Zaczęłam pisać o jednej książce i się zniechęciłam. Zaczęłam pisać o filmie i się zamotałam. Poszłam na siłownię i prawie się wkręciłam w bieżnię. Zły dzień na inicjatywy, znaczy się.

Ale, wczoraj z błyskiem podziwu w prawym oku i wyrazem oniemienia w lewym przedzierałam się przez listę muzyki filmowej z blogu PANORAMA KINA. I natrafiłam na piosenkę, którą kiedyś przecież tak kochałam. I tak nieładnie o niej zapomniałam.

"I'm Easy" Keith Carradine. Był kiedyś jeden taki, który mi śpiewał i przygrywał sobie na gitarce. I to też śpiewał, ach, wspomnień czar.
"Nashville" może nie jest filmem mojego życia, ale Altmana wychwalam pod niebiosa, nawet jeżeli tylko do lustra.



Z faktów najnowszych, dołączyłam się po raz kolejny do wyzwania, tym razem z klasyki literatury. I po raz kolejny mam nadzieję na lepsze wyniki, niż w każdym wcześniejszym wyzwaniu - jestem taka antywyzwaniowa, ale czasem się staram.
A powody były dwa - główny, znaczy brak terminu. I drugi, w końcu mam porządny motyw żeby zaspokoić swoje pragnienia napisania o Conradzie. A potem, w przypływie szalonego natchnienia, może uda się także o moim najwspanialszym Stendhalu i przeuroczym Wildzie. Klasyka to klasyka.

9 komentarze:

Mariusz Czernic pisze...

Film "Nashville" wiele zyskał dzięki tej piosence. Ja za Altmanem nie przepadam, uważam że jest przeceniany. Cenię "MASH", ale tylko wersję serialową - wersja Altmana w ogóle mnie nie rozbawiła. Nie podobały mi się nawet jego westerny (McCabe i pani Miller, Buffalo Bill i Indianie). Co ciekawe bardziej mi przypadły do gustu jego mniej znane filmy: psychodeliczne "Obrazy", ciekawy thriller "Fałszywa ofiara", a także "Kansas City" - ten ostatni mógłby być zrobiony nieco lepiej, ale i tak oceniam wysoko ze względu na Jennifer Jason Leigh, jedną z moich ulubionych aktorek. Te trzy filmy nie uważam za arcydzieła, są po prostu dobre, a gdybym miał wybrać najlepszy film Altmana to pewnie bym wszystkich zaskoczył i wyróżniłbym "Fałszywą ofiarę" z K. Branaghiem, może dlatego że jest to film bardzo konwencjonalny, bez żadnych eksperymentów, które mogłyby tylko popsuć odbiór filmu.

liritio pisze...

Altman, temat rzeka. Nie wiem czy jest przeceniany - ja go rzeczywiście bardzo cenię, ale mam wrażenie, że jestem jedną z nielicznych wśród moich znajomych, czy wśród blogów o filmach, o Altmanie jakichkolwiek opinii ani widu ani słychu.
A ma ten reżyser na koncie kilka filmów genialnych i sporo dobrych - oczywiście również kilka co najmniej nieudanych. Jak Bergman, Allen czy Coppola, każdy z innej bajki, każdy ceniony, nie wiem czy o reżyserach tej klasy da się mówić w ramach "przeceniania". Nigdy nie uznałam, że Allen jest przeceniany, chociaż mało który jego film daję w ogóle radę oglądać. Nie wspominając już nawet Bergmana, którego nie znoszę, ale ciężko by nazwać do przecenianym.

Co do przybliżania sobie dobrej strony Altmana, dla mnie geniuszem wykazał się przy "The Company", "Gosford Park" i "Graczu", o dwóch pierwszych kiedyś pisałam, kocham te filmy, powtarzam seanse i za każdym razem dostrzegam nowy szczegół. "Fałszywa ofiara", "Kansas City", "McCabe i pani Miller", "Doktor T. i kobiety", "Obrazy", "Trzy kobiety" to wszystko są naprawdę dobre filmy. Chociaż zdarzały mu się również takie wpadki jak "Kto zabił ciotkę Cookie" czy całkowicie przeze mnie nierozumiane "Pret-a-Porter".
A jego wersji serialu "MASH" nie widziałam, nie mam pojęcia jak to wyszło.

tamaryszek pisze...

Ale magia... Przyczepiło się teraz do mnie, zaniosę dalej.
Oj, weź się Liritio, nie daj się zawinąć w bieżnię! o książkach, o filmach, o życiu... Czekam!
ren

liritio pisze...

Zanieś, to ładna piosenka.
I wezmę się, nie dam się zawinąć, twarda będę :) skoro czekasz...

Mariusz Czernic pisze...

Z niewymienionych przez Ciebie filmów Altmana dorzuciłbym "Na skróty", który zachwyca ilością gwiazd w obsadzie. Może faktycznie z tym przecenianiem to przesadziłem, tym bardziej, że niektórych jego filmów (tj. "Gracz") jeszcze nie widziałem.
Oczywiście każdy reżyser ma na koncie filmy lepsze i gorsze. Coppola zrealizował znakomite filmy, takie jak "Ojciec chrzestny" i "Dracula", ale już "Czasu apokalipsy" nie byłem w stanie oglądać do końca. Nie oznacza to, że film mu się nie udał - po prostu on miał taką wizję, przez niektórych została ona zaakceptowana, przez innych - nie. Podobnie Woody Allen, jego komedia "Bierz forsę i w nogi" bardzo mnie rozbawiła, a "Purpurowa róża z Kairu" zachwyciła niektórymi pomysłami, ale reszta jego twóczości mnie nie przekonała. Nieco inaczej jest z Bergmanem, widziałem jego sześć filmów i wszystkie mi się podobały (naprawdę!), a takie arcydzieła jak "Tam gdzie rosną poziomki" i "Siódma pieczęć" nie pozwalają mi zaliczyć Bergmana do przecenianych.

liritio pisze...

Takich reżyserów po prostu można nie lubić, ale nie są przeceniani! Chociaż z drugiej strony można by się zastanowić, którzy w takim razie są przeceniani? Kieślowski (nie linczujcie), David Lynch? Akurat tych dwóch po prostu nie rozumiem. Może bracia Cohen... Tylko właśnie to wszystko sprowadza się w efekcie do własnych sympatii i antypatii - chociaż mogę ostatecznie uznać Tima Burtona za przecenianego przez rzeszę fanek Deppa. Tylko, że to również nie do końca jest tak...

"Na skróty" też jest niezłe, ale potwornie długie, to jednak odbiera trochę przyjemności. Coppoli "Czas apokalipsy" także średnio mnie zachwycił, ale w ogóle filmów wojennych raczej nie oglądam, więc raczej nie jestem dobrym opiniodawca. Chyba, że chodzi o "Pluton", który swego czasu prawie mnie zachwycił.
Woody'ego Allena naprawdę lubię jedynie "Match Point" i "Manhattan". A Bergmana nie trawię wcale. Także z Altmanem i Bergmanem mamy na odwrót i chociaż mam wrażenie, że opinia większości byłaby po Twojej stronie, mam wrażenie, że Altman robi się znacznie mniej znany, niż Bergman.

Amicus pisze...

Lubię (nawet bardzo) Allena, cenię Altmana, a o Bergmanie nie wypada nawet bym powiedział, że go lubię, bo to jednak inna klasa a nawet przedział - jak by to nazwać? - kulturowy. On jest jednak tutaj poza konkurencją.
Coppola? Gdyby nie "Ojciec Chrzestny" i "Czas apokalipsy" to pewnie niewielu by go plasowało w pierwszej lidze.
Moim zdaniem, mistrzem nad mistrzami - naprawdę wielkim artystą kina, można powiedzieć - wizjonerem, był Kubrick.

Ale... moizm zdaniem takie przekomarzanie się - ja lubie to, a nie lubię tamtego, a ja to nie, bo to lubię ale tamtego to już nie bardzo... etc. - wydaje mi się być pewną dziecinadą (choć przecież czasami i ja w czymś takim biorę udział :) )

Pozdrawiam

Amocis pisze...

Mam nadzieję, że nikogo(tą "dziecinadą") nie uraziłem. Jak również - że nie zostanie mi to poczytane za faux pas :)

liritio pisze...

Amicusie, nie wiem czy nie wypada nie lubić Bergmana, ja go nie mogę strawić i jeśli jest to dziecinadą, cóż począć, młoda jestem, może mam czas dorosnąć? Ale rozumiem, co masz na myśli pisząc, że Bergman jest "kulturowy" - co absolutnie nie zmienia faktu, że go nie znoszę.
Wszystko też zależy od, że tak to nazwę, poziomu wtajemniczenia i wyczucia. Mnie Bergman zestawiony z Allenem i Coppolą nie razi, chociaż faktycznie dostrzegam różnice w poziomach, ale i tak pozostają w jednej bajce.
A co do przekomarzania się, odrzucenie stwierdzenia "lubię" poważnie ogranicza zdolności oceny - przynajmniej mojej. I czuję się całkowicie rozgrzeszona faktem, że na blogu nie zajmuję się poważną krytyką, ale spisem wrażeń. Odczuwanie sympatii do jakiegoś gatunku - albo antypatii do Bergmana ;) - jest według mnie jak najbardziej stwierdzeniem na poziomie, o ile jest się w stanie poprzeć zdanie na temat lubienia licznymi argumentami dotyczącymi konkretnych cech twórczości danej osoby. Lubienie to taki dobry, bardzo ogólny punkt wyjścia. Chociaż może faktycznie w niektórych kontekstach dziecinny :)
Się rozpisałam...

Prześlij komentarz