Więc dam "Rzezi" odetchnąć, obejrzę Kevina, Lisbeth i... Kiedy "Artysta"? W Polsce jeszcze trochę musimy na Valentina poczekać.
Ale oscarowe nominacje już! I co ja mogę, skoro żadnego (prawie) z nominowanych nie widziałam... Dobrze, troszkę mogę. Wzdychania, prychania, płonne nadzieje - oto czym są Oscary i Liritio.
Trudno, minęły czasy, kiedy nagrody mnie ekscytowały i bardzo nad tym boleję. Nie oszukujmy się, zawsze to jeden powód mniej do radosnego oczekiwania... Najpierw odpada Gwiazdka, potem urodziny, na koniec Oscary?

Ogółem, nuda. Powrót Billy'ego Crystala... Nie, nadal nuda.
Ale prawdą jest, że ostatni raz Oscary mnie wzruszyły w 2008 roku, czyli trochę wody od tego czasu upłynęło.
Film? Nie jest dobrze. Na dziewięć nominacji skreśliłabym cztery, tak bezczelnie, nawet bez oglądania. "Czas wojny"? Serio?
I dlaczego "Hugo i jego wynalazek" jest nominowany w jedenastu kategoriach? Wyler się w grobie przewraca. Obudzili się nagle z nominacjami dla Scorsese, w sumie mógłby teraz pokazać Akademii środkowy palec, ja bym się uśmiechnęła.

Najlepsza aktorka? Liritio kocha Glenn Close, ale nie za Alberta Nobbsa. Jak się nie dostaje, za co się należy, to dostaje się i tak? Raczej nie ma szans.
Jak długo nie będzie to Michelle Williams, będę zadowolona. O, Meryl Streep już dawno nie dostała Oscara, przyda się nowa, błyszcząca figurka.

Tak swoją drogą, co to się stało, że tylko dwie piosenki są nominowane do Oscara, i w dodatku obie kiepskie?
Najwyraźniej Akademia coraz bardziej "chce, a nie może". Z jednej strony otwiera się na tych strasznych stranieri, (Francuzi! Mon Dieu...) żeby zaraz potem wyciągać ze strychów i piwnic wszystkich "swoich" zasłużonych, którzy już od lat na statuetkę (nie)czekają.
Wrócę więc do tego miłego roku 2008, Glen Hansard i Marketa Irglova, nawet piosenek dobrych nie nominowano, odkąd oni zeszli ze sceny Kodak Theatre.
Co prawda nie "Falling Slowly", i tak już wszyscy to znacie, ale również "Once" się kłania. Ładny film, dobry film. Podobnych mi brak. To tak całkiem na marginesie.