piątek, 27 listopada 2009

"Dziewczyna o szklanych stopach", Ali Shaw.

Ponieważ niechciej mnie trzyma twardo, a ja boję się, że zapomnę, co sobie myślałam, jak to czytałam (tak, wiem, składnia poraża), recenzja będzie zwięzła (ha, ha, Liritio i zwięzła).
Na moim blogu brak pruskiego porządku, trzeba wprowadzić odrobinę subordynacji! Tak… Albo raczej Howgh.

Podobało mi się (co to w ogóle za zagajenie jest, "podobało mi się"?! jak z zeszytu przedszkolaka, cofam się, nie ma wątpliwości):
Język przepiękny, zdania, metafory, różne różniste składnie, cudawianki i generalnie z zachwytu można się schować pod stół. O tutaj mam takie pod ręką zdanko (tak, wiem, że zdanka nie można mieć pod ręką – ja nic nie poradzę, że tak piszę, chociaż mnie też irytuje, kiedy ludzie np. robią błędy ortograficzne i wzruszają ramionami mówiąc, że tak już mają. Zwykle staram się poprawiać takie kwiatki, ale dzisiaj mi się nie chce)
„Pomyślał o Evaline, o białych ważkach szybujących nad rzeką, o łupinach, które zostawiły na trzcinach i zielonych łodygach, i o tych odległych czasach, kiedy sądził, że to miłość się wykluwa.”*
Pomysł, temat i fabuła w ogóle. Fascynująca w „Dziewczynie o szklanych stopach” jest pozorna prostota. A kiedy po przetrawieniu ostatniej strony zamyśliłam się na momencik, dotarła do mnie mnogość wątków, które splotły się w tak spokojną i myląco uporządkowaną historię. Każdy wątek jest wyjaśniony i doprowadzony do końca, każdy jest wąską ścieżką, która prowadzi do tylko jednego celu. Ogólne relacje międzyludzkie, siła miłości i nienawiści, obsesje, marzenia, strachy i koszmary. Wszystko tak naturalne i codzienne, a w „Dziewczynie o szklanych stopach” jakby uwypuklone odrobiną magii. Książka pomiędzy obyczajową opowiastką a baśnią o pradawnych dziwach i najgłębszych mrokach i przebłyskach światła w ludzkiej duszy. A może „Dziewczyna o szklanych stopach” jest książką o dorastaniu i zapominaniu? A może o ostatecznym rachunku sumienia? A może o wszystkim po trochu.
Charaktery przedstawione. Nie były irytujące – to jest moja zmora, że tak wiele książkowych postaci denerwuje mnie nieprzytomnie i wtedy rzucam książkę w kąt (zwykle oczywiście trafiając w niewinnego kota). Ida o szklanych stopach jest cudowna, Midas ma swoje problemy, ale jest jak z bajki (to trochę jest bajeczka dla tych dojrzalszych dzieci), a bohaterowie drugiego i trzeciego planu zajmowali miejsca w moich myślach kolejno i na długo.

Nie podobało mi się…
Przede wszystkim porównanie do Murakamiego – ja oczywiście wiem, że to wymysł genialnego wydawcy, bzdura kompletna. Ali Shaw jest z innej galaktyki, niż Murakami i niech obaj w swoich przestrzeniach międzygwiezdnych pozostaną.
Zakończenie? Hmmm, też troszkę. Ale w sumie było dobre, tylko… Sami wiecie (jak kto czytał to wie, jest jesień, ja się nie mogę tak denerwować).
A taki malutki przytyk mogę mieć jedynie do faktu, że im bardziej książka się rozkręcała, tym bardziej Shaw porzucał tę baśniową formę. Jakby stylistycznie ciągnął jednolitą opowieść, ale jednak treść się zmieniała. Tak, niezwykle jasno to wyraziłam.

Dobra, tyle o „Dziewczynie o szklanych stopach”, jestem bardzo na tak i kolejne książki Shaw z chęcią przeczytam.
A zwięzłość oczywiście mi nie wyszła.

*"Dziewczyna o szklanych stopach" Ali Shaw, Wyd. Amber, 2009 str. 128, przekład: Radosław Januszewski.

2 komentarze:

Med-ola pisze...

Co ty chcesz ;-) fantastyczna recenzja ! ;-)
Od pół roku mniej więcej była na mojej liście,potem ją wykreśliłam.Czas na powrót.
Okładka do tego- przepiękna.

liritio pisze...

:) dziękuję bardzo. Okładka faktycznie piękna. Warto przeczytać, naprawdę.

Prześlij komentarz